Dni Świąt – przeważnie w okropnym fizycznym samopoczuciu. Przestaję już się zastanawiać dlaczego czuję się fatalnie. Podobnie jak – przestaję się zastanawiać jakie są przyczyny mojego niezrozumienia z innymi ludźmi albo poczucia samotności. Kiedyś myślałem, że zrozumienie innych ludzi i rzeczy, a przede wszystkim – siebie – zmniejszy ból. To była naiwność. Po pierwsze – sama próba zrozumienia przysparza o ból, a po drugie – im więcej się rozumie, tym bardziej boli. Im częściej można zrozumieć innych ludzi, częściej trzeba znosić ich słabości i problemy. Tę zasadę nie ja pierwszy zaobserwowałem. Wygląda na to, że najlepiej pozostać głupcem.
Dziś z Sarą byłem w pracy. Ona jest miodem na moim sercu. To przyjemność być z nią, słuchać jej obserwacji, żartów, wymieniać słowa, planować coś razem, nawet ją przekonywać. A przede wszystkim – pokazywać świat – ten ogrom nowych dla niej rzeczy, i obserwować – jak ona to pochłania, próbuje po swojemu posegregować, zrozumieć. Ona życie już w swoim świecie… jak dobrze to rozumiem…
Jedziemy ulicą, słyszę jej słowa: gwiazdki, mikołaj, choinka, mikołaj, choinka, gwiazdki… To na słupach umieszczono lampki układające się w różne kształty. Słuchamy muzyki, kiedy utwór się kończy, ona prosi: "jeszcze raz". Naciskam klawisz. Ja słucham tak samo. Aż boję się tych podobieństw, boję odcisku, który sam zostawiam w niej – czy nie jest za silny, za bardzo osobisty, zbyt dotykający, manipulujący, zniewalający… A jeśli nawet, to przecież czy mogę zmienić siebie…? Już nie… A nieautentyczność byłaby gorsza od nawet złej prawdy.