Mam trudność pogodzić się z niektórymi ludźmi.
Z tymi, którzy narobią bigosu, a później zachowują się tak, jakby nic się nie stało, nic takiego nie miało miejsca. Amnezja totalna.
Z tymi, którzy wyrażonymi uwagami na ich temat czują się tak dotknięci, że nie mogą dostrzec choć nikłej ich zasadności.
Z tymi, którzy którzy zamiast dać jakoś znać – "nie wyszło", "no, rzeczywiście to nie było najlepsze", (nie wspominam już o słowie "przepraszam", wcale nie musi paść) – to brną dalej, na upartego, robiąc ostatecznie z siebie idiotów, narażając się na śmieszność, choćby łudząc się, że nikt tego nie widzi. Otóż – to widać. Bardzo.
Z tymi, którzy sądzą, że słodkimi słowami rozwiąże się problemy, nieporozumienia. Że uśmiechem zawsze się wybrnie. Otóż – nie wybrnie się. To śmieszne i jednocześnie tragiczne. Naiwność.
Potwarzam sobie, że ja powinienem znosić niewygodne dla mnie zachowania innych. Choćby dlatego, że inni znoszą moje. Ale czasem nie mam siły, nie mogę.