Padam ze zmęczenia, ale jak zwykle w takich przypadkach nie mogę się zmusić, żeby iść spać. Zresztą jest za wcześnie i sądzę, że za trzy godziny otworzyłbym oczy a potem nie zasnąłbym do trzeciej nad ranem.
W takim nastroju powracają do mnie i męczą myśli o sprawach, o których niestety nie mogę tutaj pisać – głównie dlatego, że dotykają innych ludzi, z którymi jestem związany, którzy mogliby zostać rozpoznani. Sam mam skłonność do ekshibicjonizmu psychicznego (chyba z powodu fascynacji psychologią i zamiłowania do kontaktu z psychologami), jak i do autodestrukcji mojego wizerunku, więc mógłbym napisać o sobie prawie wszystko. Powstrzymuje się ze względu na tych, którym by to zaszkodziło albo sprawiłbym im przykrość. Powstrzymuje mnie również świadomość, że byłbym zapewne niesprawiedliwy.
Opowiem może o zdarzeniu w sklepie.
W sobotę po godzinię piętnastej trudniej znaleźć na krakowskim Podgórzu otwarty sklep spożywczy. W ogóle wszystko było już zamknięte. W jednym spożywczaku zacząłem przeglądać pieczywo, gdy usłyszałem z boku rozmowę klienta z kasjerką.
– Cztery pięćdziesiąt – powiedziała kasjerka.
– Ile? – zdziwił się klient. Był lekko podchmielony.
– Cztery pięćdziesiąt.
– Za pięć bułek?
– Tak.
– To ile kosztuje bułka?
– Dziewięćdziesiąt groszy, proszę pana!
– Dziewięćdziesiąt groszy? Nie dam tyle za bułkę – człowiek zostawił reklamówkę na ladzie – coś podobnego – dziewięćdziesiąt groszy? To się w głowie nie mieści.
Kasjerka z irytacją zaczęła wycofywać z kasy nabitą kwotę. W sklepie zapanowała atmosfera sensacji. Mężczyzna mruczał dalej, a wokół mnie jakieś dwudziestolatki wykrzywiły usta w kpiącym uśmiechu. Inne sprzedawczynie stanęły w mentalnym, wspierającym się nawzajem froncie, lecz człowiek już wychodził.
– Chyba nie zrobiłem nic złego, proszę pani? – powiedział na odchodnym, zgnębiony.
Wściekłem się na tę sytuację, w której on został ewidentnym przegranym i potępionym przez wszystkich – jako pijany awanturnik. Bo przecież – "czym jest dziewięćdziesiąt groszy?" Powiedziałem głośno:
– Ma facet rację. Dziewięćdziesiąt groszy? Ja też tyle nie dam!
Twarze momentalnie zwróciły się na mnie. Ze stojącego na tyłach w sekundzie stałem się walczącym na pierwszej linii.
– Proszę pana, to piekarnia… – zaczęła sprzedawczyni.
– Tak, tak… – odburknąłem – czy macie tu państwo czekoladę?
– Tak, na tamtej sali – kobieta wskazała mechanicznym, lekceważącym ruchem. Przeglądnąłem. Również były droższe niż te np. w sklepie znajdującym się w ścisłym centrum Krakowa.
Wyszedłem. Zacząłem szukać innego otwartego sklepu, którego jednak nie było w pobliżu. Wracajac, spotkałem tego człowieka. Był wątłym brunetem, miał chyba wąsy i opadły wyraz twarzy, o blado-szarawym odcieniu.
– Dobrze pan powiedział, wszystko było w porządku – zagadnąłem.
– No jak to jest, proszę pana! Bułka kosztuje trzydzieści pięć, czterdzieści groszy. Ale dziewięćdziesiąt?
– Miał pan zupełną rację. Niech się pan nie przejmuje.
– Ja wiem, że wolny rynek, że każdy może ile chce, ale dziewięćdziesiąt groszy? – Nie mógł przestać. W końcu uścisnął mi rękę. Jak na przeciętnego, podchmielonego człowieka na ulicy była dziwnie delikatna, miękka i ciepła.
– Dziękuję panu…
Nie wiem dlaczego, ale dawno czyjeś słowo "dziękuję" nie sprawiło mi takiej przyjemności. Może przez to, że coraz rzadziej doznaję wrażenia bezinteresownego zjednoczenia się z kimś w jakiejś ideowej sprawie.
Nie wiem też dlaczego tak często mam wrażenie, że słowo "dziękuję" nie odzwierciedla prawdziwych uczuć. Że ten, kto je wymawia jak również i ten, który je słyszy, zdają sobie sprawę, że padło w zbyt łatwy sposób, że tak naprawdę nic nie kosztuje i nie znaczy.
"Dziękuję" – jeśli ma wyrażać prawdziwe uczucie wdzięczności, wymaga zatrzymania się na chwilę we wściekłej gonitwie życia. Nikt nie kocha ani nie dziękuje w biegu, bo to jest dewaluacja, urąganie tym uczuciom, czasem nawet potwarz.