Po cóż pisać o codziennych sprawach. Na przykład o szczegółach fotografowania. Będąc przez tydzień w Rumunii krążyłem po ulicach Cluj Napoca, spotykając różnych ludzi. Ciekawość pcha mnie do nich, aparat fotograficzny jest pretekstem, ale i wyzwaniem, służy też wyrzuceniu mojej ekspresji, tkwiącej we mnie, męczącej.
Pisać mógłbym o nowym, stojącym na moim biurku wspaniałym komputerze, z pakietem najnowszego oprogramowania do tworzenia filmów, animacji i obróbki zdjęć. To wspaniałe. Tak. Nawet jeśli na razie ten system jest dla mnie mało zrozumiały, jeśli nie umiem w nim zrobić najprostszych rzeczy, jeśli przedzieram się przez dziesiątki okienek Macintosha i tomy instrukcji obsługi.
Pisać o samochodzie, którym jeżdżę od trzech miesięcy, trzynastoletnim BWM serii 5, dzięki któremu zrozumiałem, jak można zakochać się w samochodzie.
Pisać o polityce? O gotowaniu? O tak zwanych "rzeczach praktycznych"…? Można znaleźć ich tony choćby w internecie. Można pisać o wielu rzeczach, dla jednych są one ciekawe, dla innych – już nudne i banalne, dla jeszcze innych – dopiero niezrozumiałe. Ale kiedy przychodzi wieczór, mam dość codziennego zmaganiach się z materią. Najbardziej niesamowite są "duszy podróże", ciągłe dziwienie się (nie)zwykłym sprawom, ludziom, rzeczom. Lepiej pisać o mojej córce, z którą mogę czuć się jak z przyjacielem, mimo, że
żyje dopiero trzydzieści miesięcy. O mojej dziewczynie, wyrozumiałej i
cierpliwej. Ludziach, których spotykam na ulicy – jednym ich geście, spojrzeniu. Idąc dziś na krakowski Rynek uśmiechałem się zerkając na przechodniów. Ze zdziwieniem, które przynosi zachwyt. Edward Hartwig powiedział podobno: "szkoda, że nie mam apratu w oku, jedno mrugnięcie, i pstryk…".