Uśmiechnij się w lustrze…

Po powrocie z pracy patrzyłeś dziś na siebie w lustrze. Pamiętasz, tak patrzysz bardzo rzadko. Pamiętasz trudne chwile twojego życia, w których spoglądałeś na siebie jak na drugiego człowieka – jakbyś chciał dać mu trochę współczucia, wesprzeć go. Zacięta twarz w lustrze, w końcu uśmiechasz się do niej. To działa… Tak! Uśmiechasz się i mówisz:
– Stary… wiesz jak jest – tamten kiwa ze zrozumieniem głową. – Nie muszę ci niczego wyjaśniać, sam wiesz najlepiej.
– Tak. Nie mów. Przecież wiem.

Tak chyba na ciebie nie patrzył nikt, nigdy. Z nikim się tak nie rozumiałeś. Wystarczy kawałek lustra, żebyś się z nim spotkał. Masz przyjaciela, w nim. On cię zrozumie, choćbyś najgłupszy był, najbardziej idiotyczny i bezsensowny.

Dziś patrzyłeś znów na siebie. Nawet nie wiedziałeś, ile przybyło ci zmarszczek. Podobno struny gitary, raz szarpnięte, nie przestają drgać aż do końca Wszechświata, nawet jeśli je stłumisz opuszkami palców: raz wzbudzone drgania nie kończą się nigdy. Może i tak – jeden uśmiech zostawił na twej twarzy maleńką bruzdkę. Jedno zacięcie ust, jedna wściekłość, jedno zdziwienie, jedno przerażenie, jedna rozkosz, jeden szloch. Czy to możliwe… Skąd tyle brózd? Masz tylko 35 lat. Tylko. Tylko…?

Dziś patrzysz w lustro ponieważ żegasz się z czymś… z kimś – z nim w lustrze. Z kolejnym etapem jego (swojego) życia. Ze snami, które po prostu przyszły, które należało przetrwać. Z marzeniem, wyobrażeniem, zbyt odległym od tego, co rzeczywiste. Dlaczego człowiekowi przychodzą do głowy rzeczy, które, gdy zrealizowane, dałyby mu w kość – bezlitośnie, niemiłosiernie. Ciekawe… Właśnie dlatego ty musisz być wobec nich bezlitosny i niemiłosierny.

Jutro wstaniesz trochę inny "ty", nowszy. Bogatszy, zapewne. Odzyskana wolności! Znów odetchniesz pełniejszą piersią. Jak tam, na szczycie Doliny Gąsienicowej, stojąc na nartach, masz wrażenie, że obejmujesz ją całą. Jeszcze chwila, zanim spuścisz się w dół. Poczekasz czując, jakbyś to ty był doliną – ośnieżonym stromym stokiem, graniami niczym ramionami, przestrzenią, przepaścią. Tak, masz w sobie przepaść…
Wreszcie spadasz w dół (samego siebie…?), zmagasz się ze stromością, łapiesz powietrze z każdym przerzutem nart, pochłaniasz… wolność.
Na chwilę, znów, na przyszłość, na moment, do snów, do marzeń, do milczenia, do natchnienia.

Przyjacielu w lustrze. Nie: żegnaj… Raczej: do widzenia… Ale już nie tego co wczoraj i dziś. Do nowego widzenia, z naszymi nowymi rolami, na trochę innej drodze.

Bo rzadko jesteś pewien, czy pociąga cię rzeczywiste piękno, czy tylko twoje o nim wyobrażenie.

Nie nie! Przecież ostatecznie to ty je stwarzasz…!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *