Moja dwuletnia Sara wkroczyła dziś do łóżeczka ze słowami: lubię spać. To dla mnie cudowne i niepojęte. Ta ostra lekcja, którą kiedyś jej daliśmy, sprawiła, że dzieciak odnalazł swoje miejsce w łóżeczku. Pisałem już wcześniej – pewnego dnia odebraliśmy jej wszelką nadzieję na to, że będzie usypiana poprzez noszenie na rękach, przytulanie, wyglądanie przez okno itp. Wtedy jej przyjacielem stała się lalka, poduszka. Teraz nawet usypia z książeczką o misiu.
Wbrew logice – zazdroszczę mojej córce – jej dzieciństwa, jej dobrego samopoczucia, prostego świata. Ta zazdrość to odruch. Ale próbuję wychodzić mu na przeciw. Przecież świat, w którym ja żyję, również jest pewnym "dzieciństwem". Mam problemy na moją miarę, tak jak ona – na swoją. Próbuję spojrzeć na swoje życie – przecież piękne, pełne wielu niesamowitych radości, fascynacji – jak na etap w rozwoju, prowadzący do jeszcze większej świadomości, zrozumienia świata i ludzi wokół mnie.
Patrzę z rozrzewnieniem na jej książeczki z bajkami. Sara tak bardzo je lubi, może dlatego, że nie mamy w mieszkaniu telewizora, i jest to jej jedyna, łatwo dostępna rozrywka. Te książeczki są pełne uproszczeń – graficznych, znaczeniowych, wszelkich. Mój świat, w porównaniu z nimi, wydaje mi się skomplikowany. Ale to też jest tylko etap, który ma prowadzić do czegoś więcej.
Dzieciństwo przeżywamy ciągle. Zmieniają się tylko zabawki – na większe, bardziej skomplikowane. Ale może dorośniemy, gdy obudzimy się na nowo…