Jestem pewien, że chwile spędzone z Sarą będę później wspominał jako jedne z najpiękniejszych w życiu. Już je tak wspominam, ale wiem, że tym bardziej kiedyś będą mi one miodem na moje serce. Może w trudnych chwilach, samotnych. Nikt z nas nie wie, jak potoczy się nasze życie, ale jeśli tylko On pozwoli mi zachować pamięć, będę miał co wspominać.
Byłem z Sarą dziś u lekarza. Zajęliśmy kolejkę i spacerowaliśmy w jesiennej, słonecznej atmosferze. Posadziłem ją na małym drzwie, patrzyliśmy na czerwieniejące, zielone kiedyś listki, dotykaliśmy zmarszczonej kory. Bawiliśmy się w chowanego, na tyle, na ile można się w to bawić w dwulatkiem. Wyglądaliśmy za ogrodzenie, "ja też, ja też" mówiła, wyciągając do mnie ręce. "Czy możemy tam iść?" spytała, patrząc na ogrodzony teren. Kolejne dziecięce pytanie i kolejne oczekiwanie, że tata odpowie – jak najmądrzej i najlepiej. "Nie możemy, po to jest ogrodzenie, żeby nie wchodzić". Ale jednocześnie przypominam sobie te wszystkie chwile, w których łamałem tę zasadę.
Jestem w pracy i wspominam tę dziesiejszą, poranną chwilę, w której szliśmy razem, a ja przestałem odbierać natrętnie dzwoniącą komórkę.
Wspominam i nie mogę odpędzić od siebie pytania – po co to wszystko… Po co słoneczne spacery z dwuletnim moim odbiciem, tak ze mną wspólnym, jakby częścią mojej duszy. Po co to przeżywać, po co o tym pamiętać…
Jeśli jest jakikolwiek choćby jedyny i najmniejszy sens naszego istnienia, to sprawia on, że wszystko inne nabiera sensu. Czy możliwe, że cały nasze super skomplikowany, niesamowity i wspaniały w swej złożoności świat, nie miał żadnego sensu? Tak, to możliwe, ale wydaje się to zupełnie nieprawdopodobne. Zaś jeśli istnieje choćby najmniejszy sens, to, konsekwentnie, dowodzi on istnienia największego sensu – jest nim Bóg. A my jesteśmy Jego dziećmi.