Idziesz czasem do teatru, albo na spotkanie, albo w góry – i spodziewasz się, że będzie fajnie. Jesteś na to przygotowany, ba, nawet czujesz zawód, gdy twój zachwyt nie osiągnie spodziewanych szczytów. Ale dziś oglądałem małe programy sceniczne przygotowane przez wychowanków szkół i ośrodków dla niepełnosprawnych. Podczas jednego z nich niedosłyszące dzieciaki, obrane w czerń, mając na sobie białe rękawiczki, w świetle ultrafioletowych świetlówek tańczyły – w rytm świetnie dobranej muzyki. Niedosłyszący… w rytm muzyki…? Tak, nie pytajcie mnie jak to możliwe. Program – świetnie przygotowany przez choreografa, ale nie chodzi o techniczną stronę. Po prostu mnie powalił, rozłożył. Nokaut. Dźwięk, ruch, dzieci, muzyka, same dłonie tańczące w ciemności, dziewczyny w sukienkach w kształcie róży, ciepłe światła, chłopiec z papierową piłką ze światełkiem w środku – zanim zdążyłem o czymkolwiek pomyśleć, łzy stanęły mi w oczach. To jakby dostać prawym prostym bezpośrednio między oczy – byłem bezradny. Tak idealnie zagrało to coś, czego od dawna nie doświadczyłem patrząc na nasze sztuki w teatrze.
Nie mam przy sobie zdjęć, może jutro dodam.