Zachwyt dzieckiem

Zastanawiałem się przez jakiś czas co jest takiego eskcytującego w dziecku, czym zachwycają się rodzice i dziadkowie, a co jednocześnie wcale nie porusza postronnych osób. Pamiętam, kiedy jeszcze nie byłem rodzicem, zachwyt nad dziećmi wydawał mi się jakąś dziecinadą właśnie. Ot, dziecko kiwa palcem, albo powiedziało słowo, a już peany na jego cześć. 

I nawet czasem mam ochotę pisać tutaj o zachowaniach mojej córki, ale zawczasu się z tego wycofuję. Bo wiem, że bezdzietni raczej pomyślą, że jestem kolejnym tatusiem który zwariował na punkcie swojego dziecka. A ci, którzy mają dzieci, zaczną te "rewelacje" porównywać z osiągnięciami swoich pociech, które okażą się (bo muszą) o niebo wyższe.

Zachwyt nad własnym dzieckiem wynika z prostego powodu – to właśnie ja, chcąc niechcąc, obserwuję nieodwołalnie jego kroki naprzód. Ponieważ jest to moje pierwsze dziecko, więc moim udziałem jest coś, czego jeszcze nigdy nie widziałem. To prawda, że mam brata młodszego o siedem lat, ale niewiele pamiętam z tamtego czasu. Ciągle widzę coś po raz pierwszy, co wczoraj jeszcze było niemożliwe, a dziś staje się faktem.

Dzisiaj po raz pierwszy usłyszałem, jak Sara skleiła ze sobą dwa, trzy słowa. Nie mogłem tego nie zauważyć. Zamarłem na chwilę – to kolejny milowy krok naprzód. Takich kroków było już mnóstwo, takich kroków czeka ją jeszcze niezliczona ilość. A ja widzę prawie każdy z nich, następujących konsekwentnie po sobie, jak zaprogramowanych, zmieniających całe epoki w jej życiu.

Dla kogoś z zewnątrz to wydaje się normalne. Przecież każdy z nas umie jeść łyżką, ubrać się, przejść przez ulicę. Nie pamiętamy już, że każdego najdrobniejszego ruchu palca podczas sznurowania butów musieliśmy się kiedyś nauczyć. I każda z tych lekcji zbliżyła nas trochę do samodzielności, niezależności, była wielkim małym zwycięstwem.

Jakże długa to droga. Niezależność nie tylko po to, by przetrwać, jeść, mieszkać, ale też by odnaleźć to, co najsensowniejsze, uwolnić się emocjonalnie, psychicznie od rodziców, i od wrogów, polityków, filozofów, i szarlatanów ludzkiej duszy, nawet trochę od siebie samego. A potem, by znów związać się emocjonalnie i psychicznie, i dać komuś innemu, znów, nadzieję, życie, siłę, bezpieczeństwo. Rozróżniać coraz drobniejsze zawiłości życia, i przenieść między nimi i mimo nich ten odnaleziony sens. Stojąc na własnych, pewnych nogach, na tym, co niewzruszone.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *