Na końcu naszego ogrodu jest rząd drzew, wraz z kamiennym murem. Wyglądają one na zachód, za nimi – mogiły, gdzieniegdzie metalowe krzyże. Chodzę tam z Sarą, wyglądamy – chłoniemy zachody słońca. Sara czuje ten nastrój wtedy, kiedy patrzę na coraz dalsze, pofalowane pola, znikające na horyzoncie. Choć znam ten widok, jestem zafascynowany, bo nigdy tak samo. Ona też patrzy, wzniesiona na moich rękach, by mogła wyglądnąć ponad murem. Nic nie mówi, nie wyrywa się, nie chce odejść.
Tak inny jest ten widok od tego, co przed murem – tam w zaroślach już mrok i nieprzyjemnie. Ale wystarczy tylko przylgnąć do jeszcze ciepłych kamieni, może lekko stanąć na palcach, by złapać ostatni blask przestrzeni, który zderza się z konarami drzew i niknie głębiej w zaroślach ogrodu. Twarze muskane przez czerwonawe niebo…
Patrzę na Sarę i wiem, że teraz właśnie tworzy się jej przyszłość. Tych obrazów nie będzie pamiętać, ale one pozostaną w niej na zawsze. Jeśli będzie kiedyś coś tworzyć, będzie z nich czerpać. Będzie ich szukać przez życie – wraz z tym ciepłem moim, bezpieczeństwiem, kiedy ją przyciskam do piersi. One pozwolą dać kiedyś bezpieczeństwo innej istocie.
Uczucia są pierwotne, i zawsze tak pozostanie. Cała filozofia, intelektualizm, służą tym drgnieniom uczuć. Daj dobre uczucia, "zaprogramuj", a stworzysz dobrego człowieka.
Ja wracam tak często do mojego pięknego dzieciństwa. Nie pamiętam zbyt wiele z tego, czy ktoś mnie "programował", choć z pewnością robili to rodzice, starając się wychować wzorowo pierworodnego. Z pewnością robiła to babcia. Ale głównie co pamiętam, to pociąg do nieznanego. Do burzy, ciemnej nocy, do tego, co za bramą, za pierwszą górką, właśnie tam, gdzie nie mogłem chodzić.
Nasze bezpieczne miejsca, do których wracamy – może nawet tylko w myśli… Spokojne chwile przed snem… Magiczne zakątki i ludzie, którzy mogą nam dać niespodziewaną wiarę i siłę.