Czytam mój poprzedni wpis, zakończony trochę melodramatycznie… Nawet, jeśli prawdziwie. Dziękuję Oli za kilka słów… To miłe, jakaś myśl kogoś innego wyłania się z ciemności, na chwilę, zabłyśnie… 🙂
Czytam ostatnie zdanie mojego ostatniego wpisu. Tacyśmy już – skazani na półkroczenie półdrogami. Trochę tutaj, trochę tam. Potrzeba nie pyta o sens… niekoniecznie musisz szukać logicznego usprawiedliwienia. A jeśli to coś może być pożyteczne dla innych…
Dziś trochę realizmu. Zalicza się do niego moja córka. Jest realna, ale to, co się z nią dzieje, i to "zakrzywienie czasoprzestrzeni" które powstaje wokół niej, zakrawa na najpięknięjszą bajkę. Bajkę, której nigdy bym nie przeżył, gdyby nie ona.
Zazdroszczę jej. Dobrego nastroju, czystego uśmiechu, bez dwuznaczności, podtekstów. Ale najbardziej zazdroszczę jej rozwoju, postępu. Dziecko wykonuje ogromną pracę, dotykając wszystkiego dookoła, podnosząc się na czworaki, podciągając na rękach. Poszukując sposobu jak samemu zejść z sofy. W tych jej wysiłkach widzę moje własne – tyle tylko, że innego kalibru – moje teraźniejsze, z wczoraj, z dzisiaj. Problemy o innej skali, bardziej abstrakcyjne, ale przecież i ja szukam… Coś nowego do poznania, zbadania, nowy problem… Ona mnie prześciga w tempie nauki, i tego jej zazdroszczę.
Dotykam tajemnicy życia. Obok siebie mam rozwijającą się świadomość, nową istotę, do której nigdy nie będę mógł do końca zaglądnąć. Do której nie mam prawa własności, choć wobec której mam obowiązki. Nie nazwałbym ich nawet rodzicielskimi, to obowiązki po prostu ludzkie, jakie należałyby się każdej bezradnej istocie, z którą związałoby mnie życie. Obowiązek pokazania, że życie jest piękne.