Sara i ja byliśmy dzisiaj w ogrodzie na spacerze. Niosłem ją "na szczupaka" albo "na samolota", zresztą jest pewnie i więcej określeń pozycji, w której podtrzymuje się dziecko podkładając ręce pod jego brzuch. Oglądaliśmy zielone drzewa, naszych braci, a Sara zaznajamiała się z nimi patrząc zatrwożonym i próbującym coś zrozumieć wzrokiem.
Jakieś 10 dni temu zaczęła wydawać z siebie coś więcej niż tylko wrzask, płacz i posapywanie podczas jedzenia. Pierwsze głoski to "g" połączone z "l", a najlepszy dowód na to, że nie są one przypadkowe, to towarzyszący uśmiech oraz możliwość wciągnięcia maleństwa do krótkiej "rozmowy". Zauważyłem przy tym, że zdecydowanie bardziej zachęca ją do "mówienia" nie powtarzanie przez dorosłych w kółko tych samych wyrazów i zniżanie się do jej poziomu poprzez przedrzeźnianie, ale normalne przemawianie do niej.
Ostatnio zaczynamy dokonywać małych prób usamodzielniania jej w spędzaniu czasu. Na jej płacz nie reagujemy błyskawicznie, próbujemy też zainteresować ją kolorowymi przedmiotami. Sara uśmiechnęła się też do lalki! Zabawne.
Dylematy ze zdrowiem to kolejny aspekt zajmowania się dzieckiem. Niestety – alergia widoczna na skórze, przyczyną – coś w pokarmie matki. Zasięganie opinii z różnych źródeł, również lekarskich, daje taką różnorodność porad i diet, że jest to dla mnie nie do pojęcia. Najbardziej zastanawiające jest to, że gdyby zastosować tylko 2-3 z proponowanych diet jednocześnie, to matka zostałaby prawie tylko o chlebie i wodzie. Dzisiaj doszliśmy do wniosku, że jedyne wyjście, to samemu próbować dociec, co jest przyczyną uczulenia.
I jeszcze jeden wniosek na dzisiaj – jeśli macie lekarza, z którym dobrze się dogadujecie, to sznujcie go i utrzymujcie z nim kontakt. Dzisiaj miałem dość gdybania, porad, planów i przypuszczeń, ale za to bez konkretów. Nie znoszę, kiedy ktokolwiek wypowiada się tonem znawcy nie będąc jednocześnie pewnym co do tego, o czym mówi. Również a może tym bardziej lekarz. A to da się niestety rozpoznać.