Nie wiem ilu (ile) z Was przeżyło chwilę radości podczas pisania programu komputerowego…? Kiedy po godzinach pracy naciska się Enter i… coś działa! Ja mam dzisiaj taką radość. Od dwóch tygodni postanowiłem, że wezmę się poważnie za opanowanie programowania obiektowego. Nosiłem przy sobie jedną grubą książkę i czytałem, podkradając czas rodzinie i samemu sobie – w nocy. Tak tak, wiem – kiedy się człowiek czegoś uczy, zwłaszcza czegoś prawie albo zupełnie nowego, to trzeba się obłożyć książkami i telefonami do znajomych, którzy się na tym znają…. Najlepiej mieć pod ręką brata albo kogoś podobnego, kogo można zamęczać pytaniami.
No cóż, dzisiaj – udało mi się! Przezwyciężyć wrażenie, że nic z tego nie rozumiem i że nic z tego nie wyjdzie, usiąść do komputera i sklecić mały program. Działa! Zagnieżdżone obiekty wywołują się jeden po drugim, ważne, że wynik jest taki, jak powinien! To genialne, naprawdę, zwłaszcza, że jeszcze teraz nie wierzę, że koniec z ręcznym wklepywaniem danych. Wysiłek i ból, gdy próbuje się zrozumieć, o co tu chodzi, zaowocował w 100%. Jak to napisał autor grubego tomiska o owym programowaniu – rozbija się problem na drobne zadania, każde z nich zamyka w pigułce, przestając się interesować, co tam się znajduje. Ona po prostu działa, gotowa do wykorzystania w każdym innym programie i okolicznościach. Genialne!
Jest 1:17 i powinienem już iść spać. Zafundować sobie coś w nagrodę…?