W zarządzaniu systemem operacyjnym komputera jest taka komenda: kill. Oznacza ona zatłuczenie, zabicie, przerwanie, zamordowanie jednego z procesów uruchomionych w komputerze.
Chodzi o to, że wewnątrz komputera toczy się swoiste życie. Tak jak w człowieku – uruchomionych jest wiele procesów pozwalających na funkcjonowanie, tak we współczesnym komputerze – w pamięci operacyjnej, w procesorze, biegną procesy „utrzymujące przy życiu” różne części systemu. Dzięki nim widzimy poruszający się wskaźnik myszy, widzimy znaki wklepywane w klawiaturę, słyszymy dźwięki, odbieramy pocztę, łączymy się przez komunikatory.
Pamiętam pierwsze domowe komputery. Obsługiwały naraz tylko jeden „proces”. Mogły zająć się też na chwilę czymś innym niż ten proces, ale wymagało to tzw. przerwania. Procesor odkładał wtedy na bok to, czym się zajmował, i na chwilę brał się za coś innego. Z czasem ilość przerwań rosła, pojawiły się ich poziomy – wyższy, niższy. Komputer ma hierarchię procesów. Jeden może odłożyć na później, inne muszą zostać obsłużone bezwarunkowo. Kiedy nagle tracimy nad nim kontrolę – kiedy przestaje reagować na klawiaturę, myszkę – coś poszło nie tak.
Teraz leżę w łóżku i próbuję zkillować siebie. Po dniu pełnym pędu, w którym, o dziwo, udało się zrealizować wszystkie punkty planu, nie mogę przestać. Kill, Kill – zatrzymaj się. Ale jeszcze kręcą się migawki – droga, drzewa, ulica zalana słońcem, szyny tramwajowe, które trzeba omijać rowerem, sprzedawca w sklepie elektrycznym, twarz bląd dziewczyny, z którą rozmawiałem przez chwilę, dźwięk migawki aparatu, nocny asfalt drogi do domu. I pęd, pęd czym prędzej, w ciemności, który nie chce przestać. Kill. Jutro musisz wstać przytomny. Wziąć witaminę B i magnez. Ale to jutro, teraz – kill twój proces, niech zamknie wreszcie oczy.