Ostatni autobus linii 139, w kierunku Huty, na przystanku Nowy Kleparz, odjeżdża o 23:21. Tak głosi rozkład jazdy, niepodświetlony, mimo, że wpatrują się w niego zaniepokojone twarze. Ale rozkład rozkładem, czas czasem, a autobus – autobusem. A w tym wypadku szczególnie chodzi o ten autobus, ostatni.
Ulice Krakowa o wpół do północy w czerwcu można przemierzać i bez sweterka; zaiste cudowne, cudowne zaiste, za piętnaście północ, próbując się stąd wydostać. Z miasta kochanego na reklamach i placach park & ride, świetnie funkcjonujących na papierze.
Ale – ciiiiicho, cicho! Narzeka Wiesiek, nie ja. Ja absolutnie nie mogę, nie mam prawa, niewdzięczny. Kraków ciepłą nocą myśli o mnie bardziej niż kiedykolwiek, np. ten kierowca z mpk, który czeka na biegnących od drugiej strony skrzyżowania. My, ostatni pasażerowie, docieramy do zaparkowanych w dzikich krzakach samochodów, uruchamiamy milczące od dwóch dni silniki, rozpędzamy się w koleinach ulic-wylotówek, wygniecionych za dnia przez zastępy ciężkich aut. Mijając ostatnie sygnalizacje świetlne rozbiegamy się w pajęczynce podkrakowskich wiosek.