W sobotę wybrałem się na krótki trening, gdyż miałem tylko godzinę, półtorej godziny czasu. Pierwsze 15-20 minut to rozgrzewka. Jadę wtedy drogą około dwóch kilometrów prowadzącą pod lekką górkę – wprost idealną właśnie dla rozgrzewki. Jednym z elementów rozgrzewki jest minuta bardzo szybkiego pedałowania. W ciągu jednej sekundy trzeba wykonać pedałami dwa pełne obroty. To się nazywa: kadencja 120 (120 to liczba obrotów pedałami na minutę).
Podczas tej jazdy wyprzedził mnie młodszy o jakieś 25 lat chłopak, jechał na rowerze trekkingowym i miał dwie nieduże sakwy. „Niezła górka, co?” – powiedział do mnie. Zdałem sobie sprawę, że mogę dość śmiesznie wyglądać – siwiejący facet na szosowym rowerze, z wyposażeniem do jazdy na długie dystanse, zawzięcie pedałujący na prawie płaskim terenie.
Bardzo cenną rzeczą, której nauczyły mnie treningi kolarskie, to nieściganie się z przygodnie spotkanymi rowerzystami. To może wydawać się dziwne i śmieszne, ale jest problemem ambitnych rowerzystów, którzy nie posiadają doświadczenia. Co więcej – tę umiejętność nieścigania się można wykorzystać w dziedzinach codziennego życia. Wygrywa ten, kto opanuje spontaniczną chęć bycia lepszym od innych, a zamieni ją w konsekwentną, sukcesywną pracę w dłuższym okresie czasu.
Podczas jazdy rowerem bardzo ważne jest to, aby realizować założony program i utrzymywać własne tempo. Treningi bywają bardzo różne, z różnym obciążeniem, różną kadencją, różnymi długościami interwałów. Podczas treningów nie jeździ się tak po prostu „na maksa”. Kto nigdy nie trenował może się zdziwić widząc, że ten, który trenuje, wlecze się jak ślimak i pozornie „mu się nie chce”. Tego rodzaju sport jest jak gra w szachy, podczas której warto przewidywać jak największą ilość ruchów naprzód. Partnerem jest tu nasze ciało, układy takie jak mięśniowy, krwionośny, oddechowy. Można od nich wiele wymagać, ale trzeba dać im również odpocząć. Koniecznie trzeba wyczuwać granicę, poza którą robi się niebezpiecznie, gdzie zacznę tracić zamiast zyskiwać, a nawet czeka mnie katastrofa.
To ciekawe, ale stosunek do własnego ciała nazwałbym szacunkiem. Podobnie jak w kontaktach z innym człowiekiem – jeśli on poczuje, że ma moją sympatię, że jestem po jego stronie, z nim – będzie chciał zrobić dla mnie wiele, i zupełnie bezinteresownie.
Dlaczego tytuł tego wpisu to „Pozory”? Bo podczas jazdy rowerem może okazać się, że ten, kto jedzie wolniej, dalej zajedzie. Bo w codzienności ciągle spotykamy się z powszechnymi opiniami, które przy bliższym poznaniu okazują się w jakiejś części nieprawdziwe. Bo nasza szybka ocena sytuacji nie tak rzadko rozmija się z rzeczywistością. Kierujemy się pozorami, bo nie mamy czasu albo możliwości zgłębiać spraw. Przeważnie uchodzi to płazem, ale czasem jest przyczyną poważnych konsekwencji.
pozostaje mi tylko przywołać opis Jana Alfreda Szczepańskiego, słynnego przedwojennego taternika. Pogotowie tatrzańskie dostało wezwanie, wtedy działało to tak że byli zaprzysiężeni ratownicy do których w oczywisty, spontaniczny sposób dołączali obecni w pobliżu taternicy, nikt nie pytał o formalność takich działań. Tworzyła się grupka która pod dowództwem niezawodnego generała Zaruskiego wyruszała na ratunek. Pieszo z Zakopanego – śmigłowców nie było :-)) Grupce towarzyszyli zawsze gapie, którzy oczywiście komentowali że za wolno, „a tam człowiek umiera”. Ratownicy wiedzieli swoje i szli spokojnym ale zdecydowanym tempem. Ostatnich kozaków którzy wybiegali przed ratowniczą grupkę i komentowali po swojemu, ratownicy wyprzedzali już w Kuźnicach, stale utrzymując nieprzesadzone, konsekwentne tempo marszu 🙂