Od bramy prowadzi droga wzdłuż ściany domu. Za rogiem otwiera się podwórko i zaraz po lewej stronie stoi jaśmin z białymi kwiatami. Zapach jaśminu sięga do bramy i jeszcze dalej, prowadzi przechodnia jak promień radiolatarni sprowadza samoloty na lotnisko. Zresztą może to zapach innego jaśminu, bo od strony sąsiada, za bramą, pochyla się drugi. Tak naprawdę kiedyś było ich trzy. I jest ten trzeci! Po drugiej stronie podwórka, od północnej strony, przy samej ścianie garażu kolejnego sąsiada, jego gałązki odpychają się od tynku i zwracają w stronę podwórka.
Od zawsze – po zapachu poznawaliśmy, że będą wakacje. A z nimi – nieznane, dalekie wędrówki. Podróże całonocne samochodem, albo przynajmniej pociągiem. Świt pędzący, w stukocie kół, na równinach za Poznaniem, zasłoniętych kurtynami mgły.
My, dzieci, czekaliśmy na wakacje. Czekaliśmy – na co? Czy ciągle jeszcze czekamy, my, dorośli? Może czekamy ostrożniej, z przyciszoną nadzieją, rejestrując i odkładając w pamięci cokolwiek się stanie. A że stanie się coś innego i gdzie indziej, niż co dzień, to zdaje się wystarczającą nagrodą…
Czy naprawdę robimy to, musimy robić to, czego nie chcemy? Czy wiemy, czego byśmy chcieli, czy już tak wrośliśmy w obowiązki, że wydają się nasze, jedyne… Cóż dopiero zerwać się nagle a beztrosko – do wymarzonego i już zapomnianego dzieła…