Spokojny człowiek

Na ulicy, w centrum miasta, przy niedużym baraczku, może kontenerze, w którym mieścił się bar całodobowy „U teściowej”, w świetle padającym z wnętrza przez okno przesłonięte szybą z pleksi, stał spokojny człowiek. W zasadzie wyraźnie widać było tylko twarz, oświetloną, i szerokie ramiona schowane w białej koszulce z krótkimi rękawami. Sierpniowe wieczory są już chłodne.

Specjalnością baru był kebab w kilku odmianach. Były i frytki, zapiekanki, hot-dogi, ale wszyscy brali kebaby. Dlatego spokojny człowiek z pewnością czekał na kebaba, a skoro czekał już dłuższą chwilę, musiał to być kebab w wersji zapiekanej.

Z budki dochodziły ożywione głosy. O której przyszła Aśka? Dlaczego tak późno? A Artek zostawił po sobie bałagan, czy my to mamy sprzątać? Mamy i to na bieżąco, bo jesteśmy otwarci dwadzieścia cztery godziny na dobę. Pracujemy, wydajemy kebaby, sprzątamy, kłócimy się, milczymy, czasem opowiadamy kawały – zawsze przy otwartym barze, a klienci widzą nie tylko jak obżynamy mięso kurczaków i wołowe, jak szarpiemy szczypcami sałatę i siekane pomidory, wkładając je do bułek, polewamy sosami czosnkowym i pikantnym, ale widzą też, kiedy jest awantura i narada, kogo wyrzucić z kebabowni, a kogo znaleźć na jego miejsce.

Spokojny człowiek opierał się o ścianę zaraz przy oknie. Nie, twarzy nie miał anielskiej, ale taką jakby dobrze pasującą do wszystkiego, którą wszędzie można przykleić, dołączyć. Ale! Nie była bezbarwnie, przezroczyście pospolita. No i spodnie! Spodnie były pomarańczowe! Z granatowymi wstawkami z przodu, pod kolanami, i srebrnymi paskami na końcach nogawek. Przybrudzone. Pomarańcz ciemniał przy udach, srebrne paski nie błyszczały się jak nowe. Lecz biała koszulka pozostała biała, opinając bicepsy na rękach, założonych.

No właśnie, duże bicepsy i łagodna twarz. Tymi łapskami mógłby przydusić pierwszego lepszego przechodnia na ulicy, ale twarz nie zmieniłaby się z łagodnej na żadną inną. Można by pomyśleć, że gdyby nie pomarańczowe spodnie, tylko inne, skórzane, i jeszcze kurtka w skórze, to niezwykle spokojny człowiek sięgnąłby do wnętrza baru, złapał jednego z chłopaków i przez zęby cicho wycedził: koniec dyskusji, dawać mojego kebaba. Z ciągle spokojną twarzą, oczywiście.

Nie sięgnie i nie przydusi. Dziś, przed świtem, patrzyła w tę twarz dziewczynka, biała jak papier, mdlejąca mu na rękach. Przemarznięty włóczęga, któremu skończyło się lato właśnie tej nocy, na ławce na skraju parku. W południe – leżąca na bruku, przy tramwajowej szynie, rowerzystka, potrącona przez czarnego Passata. Za każdym razem jego twarz była niezmiennie spokojna, tak jak teraz, gdy czekał na kebaba i słuchał dobiegającej z wnętrza baru kłótni.

 

materiał powiązany: pomarańczowe spodnie

Oddech

– Proszę pana. Pana poprzedni wpis nosi znamiona samookaleczenia. Oczywiście powstałego nie przy pomocy bicza, żyletki czy stłuczonej na poczekaniu butelki. To samookaleczenie innego rzędu, bardziej współczesne podcinanie się mentalne. Nie, pan tego nie wynalazł, psychiatria opisała to już dość dawno temu. Nic oryginalnego. Czy na kanwie tego można coś stworzyć? Myśli pan o czymś z pogranicza sztuki? Nie wiem, jestem lekarzem, nie krytykiem, a tym bardziej nie twórcą. Proszę, tu panu przepisałem…. O tej porze – tylko apteka dyżurna. Wizje białej miski powinny zacząć zanikać. Jeśli pan się choć trochę weźmie za siebie, jest szansa, że będzie lepiej.


NFZ konkurencja! :-)

Ktoś zauważył, że piszę czasem o NFZ i służbie zdrowia. Zobaczcie komentarz pewnego Pana pod moim wpisem:

http://pk.blox.pl/2011/05/NFZ-czy-cos-innego.html#ListaKomentarzy

Cytuję:

Witam. Opieka Medyczna SIGNUM -24h Infolinia Medyczna – 7 dni w tygodniu
– 365 dni w roku 800 placówek w całej Polsce pakiety opieki medycznej 3
lekarzy pierwszego kontaktu 26 lekarzy specjalistów konsultacje
profesorskie 22 zakresy 230 rodzajów badań laboratoryjnych 25 zakresów
badań diagnostycznych medycyna pracy 24h pomoc ambulatoryjna 24h wizyty
domowe usługi pielęgniarskie profilaktyczny przegląd stanu zdrowia
roczny bilans stanu zdrowia testy alergiczne prowadzenie ciąży
szczepienia ochronne profilaktyka stomatologiczna 9 zakresów zabiegów
rehabilitacyjnych 24h transport medyczny 61 zakresów chirurgii jednego
dnia. Proszę wysłać maila, a prześlę więcej szczegółów.

Wysyłając maila nic nie tracisz a naprawdę mam do zaoferowania Komfort w leczeniu.

Mój mail (…)

:-)))))))))

Nie mogę się nie uśmiechnąć, czytając ową "ofertę".
Świetnie pasuje jako uzupełnienie tematu 😉 Po prostu – rewelacja!
Ciekawe, czy brak przecinków to efekt wprost kopiowania z jakiejś strony
internetowej 😉 Zrobił się z tego bełkot, niestety… A leczenie to
jest biznes, który odzwierciedla się w cyfrach – im więcej i im większe,
tym lepiej. Pan Bartłomiej Mrowiec! (Jednak coś mnie powstrzymuje przed
przejściem na "ty", jak to zostało zrobione) Za bardzo przypomina to
ofertę na placu targowym. Nawet żadnego miłego wstępu, żadnych oznak
człowieczeństwa :-))) Pan oferuje "komfort w leczeniu", a ja jestem
"body", które jest Panu potrzebne. Trochę słabo się Pan stara :-)))

Dziękuję lekarzom!

Dwudziestego trzeciego lutego w poważnym stanie urazu głowy trafiłem na
Oddział Kliniczny Kliniki Neurochirurgii i Neurotraumatologii Szpitala
Uniwersyteckiego w Krakowie na ulicy Botanicznej 3.

Chciałbym ogromnie podziękować lekarzom i całemu personelowi, który
zajął się moim przypadkiem. Dzięki Waszej pracy, staraniom i
profesjonalizmowi moje funkcjonowanie wraca dziś do normalności, co jest
powodem szczęścia dla mnie i moich bliskich.

Piotr

PS. Od soboty będę mógł wrócić do pracy 😉

NFZ, czy coś innego

Na przedwczoraj termin u okulisty, zapisany jeszcze w tamtym roku. Przedwczoraj powiedzieli, że od pierwszego stycznia zmieniły się zasady: tego terminu już nie ma.

Dzisiaj – okienko rejestracji otwiera się o siódmej rano, do pacjentów, czekających od szóstej. Potem głos: dziś tylko sześć miejsc. Reszta kolejki odejdzie znów z kwitkiem. Matka z dzieckiem, pomarszczona kobieta o lasce, jakiś wysoki facet, który próbował podejść bez kolejki, ale go odgonili (inni pacjenci).

Dlaczego? NFZ, kontrakt, punkty, pieniądze. Ale tak naprawdę – dlaczego?

U laryngologa

– Proszę pana, jest pan jeszcze młodym człowiekiem, musi pan myśleć o sobie, ale i nie tylko. Ma pan rodzinę, dzieci, które trzeba wychować, wykształcić, wydać za mąż…
– Panie doktorze, nie jestem już taki młody, idzie mi czterdziestka…
– Proszę pana…!
Popatrzyłem na jego twarz, nawet nie tyle pomarszczoną, co o dużych, krzaczastych, siwych brwiach i podobnych im nieuporządkowanych włosach, spływających na czoło i wystających gdzieś tam z tyłu i z boków. Zamiast zmarszczek miał dwie głębokie bruzdy, oddzielające ostrym skosem usta od policzków, z dużym nosem pośrodku. Skoro leczył mnie już kiedy miałem 6 lat, to ile on teraz mógł mieć…
– Przepraszam.
– No właśnie. Tak więc proszę do siebie podchodzić poważnie.
– Ale to nie była cała moja wina?
– …?
– No, nie byłem winny w stu procentach.
– Jak to?
– Mam przecież cukrzycę, i hipoglikemie nie są są zależne ode mnie.
– Ale musi pan być zawsze przygotowany, to się nie zdarza tak sobie, przecież na tym polega… Czy rozmawiamy poważnie…?
– Tak tak, ma pan rację. Było w tym sporo mojej winy.
Popatrzył teraz tak, jakby czegoś nie rozumiał – tego, że sam się przyznaję. W oczach błysło to, czego brakowało od początku wizyty. Zdałem sobie sprawę, że od mojego wejścia był dziwnie powściągliwy, chłodny, jakbym w ogóle nie wszedł, jakby chciał się do mnie odwrócić bokiem. 
– Bo wie pan, ja już wszystko zrobiłem, co należało. Z wyjątkiem tej ostatniej rzeczy. Myślałem, że ujdzie. Że to już. Przecież człowiek się myli… Rutyna, pewność siebie i tak dalej…
Podałem mu tekst rozpoznania, sporządzonego po przyjęciu mnie na oddział ratunkowy i prześwietleniu tomografem. Nie musiał go czytać, był teraz dla mnie tylko laryngologiem, choć kiedyś operował ludziom głowy. Jednak czytał.
– Proszę pana, to, co teraz powiem będzie wynikało z tego, że pana lubię, a nie tylko z tego, że jest pan moim pacjentem. Długo pana leczę?
– No pamiętam, jak miałem może sześć lat…
– Tak więc podchodzę do pana po ojcowsku. I dlatego powiem, żeby pan wiedział, że teraz żyje pan na kredyt. I proszę cieszyć się zwolnieniem lekarskim, i spokojnie siedzieć na ….., bo czeka pana jeszcze drugie czterdzieści lat.

W domu

Beni wyszedł ze szpitala w sobotę. Niespodziewanie, nagle. Coś mu tam zmierzyli (ciała ketonowe) i powiedzieli: już!

Oto kilka zdjęć obrazujących moje refleksje związane ze szpitalem. To wszystko, co się dzieje, jest jak obok mnie. Zdany na to, co się dzieje, nie za bardzo próbuję sterować. Wydaje się, że cokolwiek będzie, to będzie. Tak, trzeba na siebie uważać, nie robić głupot, być odpowiedzialnym. Ale jaki tego efekt? Kto wie…

Dziś po raz pierwszy od opuszczenia szpitala widziałem neurochirurga – na wizycie kontrolnej. Liczyłem na zezwolenie na pracę, w końcu wszystko u mnie prawie w porządku, a te zmęczenia dzienne przecież są do wytrzymania i obejścia jakoś. Moja praca wszak nie jest aż tak ciężka. I tu pan doktor mnie zaskoczył: Proszę pana, tyle co pan był na zwolnieniu do tej pory, to jeszcze drugie tyle trzeba. Trzy miesiące to minimum, potem zobaczymy. Ależ wszystko w porządku! Jest pan zdrowy? Tym lepiej. Widzimy się za półtora miesiąca.

No! Wreszcie zdecydowany głos lekarza zapobiegł memu głowieniu się – co zrobić, jak wybrnąć i tak dalej. Mam jego opinię na piśmie, więc tym jestem spokojniejszy. Ach, nie mówiłem? Zdany na to, co się dzieje, płynę z prądem, nie za wiele myślę i czuję. Patrzę za okno, oglądam przechodniów i wiewiórki na drzewach. To jest jakieś życie przecież… 🙂

Opis nudny i wcale nie literacki. Pełen nostalgii mojej, prywatnej. Opis taki, na jaki pozwalają moje umiejętności.

Nie wiem, po prostu nie wiem. Tak, ten stan jest przeze mnie ulubiony, więc powinienem się cieszyć. A jednak…

Moja cała rekonwalescencja jest przeprowadzana według mojego uznania, wyczucia i inwencji. Żadnych konkretnych wskazówek od lekarzy, którzy się mną zajmowali. No, przepraszam, rehabilitant w klinice powiedział, że trzeba się przygotować do walki z bólem. Dobrze. Raz też posadził mnie na łóżku, raz przeprowadził korytarzem, był, zdaje się, z mojego stanu zadowolony.

Internista nie mógł się dopchać do mnie w tłumie wizytujących na obchodzie, rano. Miałem drobne uwagi co do dawkowania mi insuliny, które wydawało mi się kardynalnym nieporozumieniem. Na przykład stała dawka na pompie bez względu na to, czy właśnie zjadłem obiad, czy śpię, bo jest trzecia w nocy. Tak mi chciał wyrównywać cukrzycę. Chciałem go też uspokoić, że w mojej sytuacji cukier w moczu nie jest powodem do rozpaczy, niechby raczej zmierzyli aceton i ciała ketonowe. Internista po obchodzie szybko znikał a pielęgniarki mogły zrobić tylko to, co stało w papierach.

Pielęgniarki… Cały tłum, bo oprócz stałej obsady – studentki czy stażystki… Nie rozróżniam. Wspominam miło, odpowiadały na mój uśmiech, kiedy kolejna wlewka ketonalu zaczynała wreszcie działać… Wspominam miło pomimo targów o insulinę, gdy przełożona (jak sądzę) z marsową i zagniewaną twarzą podnosiła wysoko wstrzykiwacz, a ja nieustraszony dalej zadawałem jej pytania. Wtedy inna, zza jej pleców, nieduża, starsza, spokojna, uśmiechała się do mnie przyjaźnie.

Z pielęgniarkami zacząłem sobie wymieniać korespondencję na temat terapii insuliny na karcie, tej wieszanej na łóżku, było to w stylu:
Pielęgniarka: Pacjent odmówił przyjęcia insuliny.
Ja: To nie jest prawda. Mój podpis.

Zainteresował się tym dialogiem na obchodzie docent (czy ktoś równie ważny, bo docentów chyba już nie ma), jednak po wyjaśnieniu, że jestem tylko dziennikarzem społecznym samoukiem i dlatego lubię pisać, z godnością pominął sprawę. (Tak naprawdę ktoś szepnął mu do ucha, że "to zostało już wyjaśnione", o czym ja doprawdy nie miałem pojęcia).

Jeszcze o salowych. Miło wspominam. Czas na sali przed/pooperacyjnej biegł niezależnym trybem. Zmiana pościeli, ścielenie łóżek, mycie pacjentów o 5 rano było niezwykłe dla mnie, ale nie tutaj. Zresztą, większość pensjonariuszy i tak nie zdawała sobie sprawy z tego, co się dzieje. A nad ranem przynajmniej nikt nie przeszkadzał. Pstryk światło na sali, potem szło w obroty tych parę łóżek, i pstryk na koniec. Zaś za kilkadziesiąt minut przychodziła siostra mierzyć temperaturę.

Dwa razy stażystka, pani psycholog, przyszła rozmawiać, bo miałem bliżej nieokreślone stany w nocy (zwłaszcza kiedy bardziej bolało). Za drugim razem niewiele porozmawialiśmy, ponieważ w tłusty czwartek personel (raczej tyko stażyści) zaprasza siebie sms’ami na pączka. I jeszcze potem się widzieliśmy – wyraźnie się ucieszyła, kiedy nie zadano mi żadnych ćwiczeń ani wskazań do domu.
– To znaczy, że dobrze!
– To znaczy, że nie wiem, czy dobrze – ja na to. – Mięśnie i ścięgna jak skurczone sznureczki. Padam z nóg, gdy ból uderza w krzyżu (a cięto mnie przecież na szyi). Zawroty głowy, wszystko utopione w bólu (a co wam będę dalej opisywał). Mam sobie o tym poczytać w Internecie i sam znaleźć ćwiczenia?

Jedno muszę powiedzieć – operację zrobili, zdaje się, super. To ich specjalność, to widać. Żadnych późniejszych bólów po intubacji, w przełyku, gardle. Zwiodczenie mięśni oddechowych, zdaje się, pozostawia jakiś ślad na parę dni (prosiłem w myślach, żebym nie musiał kichać ani kaszleć). Coś tam jeszcze mi robili, bo przygotowanie trwało dwie godziny. Ale za to żadnych problemów neurologicznych z czuciem, poruszaniem kończynami, koordynacją ruchów, świadomością czy pamięcią. Ekstra. Super!

Raz widziałem, jak przygotowywali lekko starszego gościa do operacji na łóżku obok. Jakieś cztery osoby pracowały prawie bez słowa, każdy robił swoje – wkłucia, intubacja, EKG i jeszcze mnóstwo rzeczy. Przyjemność tę organizację oglądać.

No dobrze, ale ja ciągle nie wiem – więcej spać, czy raczej funkcjonować, iść na spacer czy czytać. Znajomi, ci związani z medycyną, radzą, żeby na siebie uważać. Ale co to znaczy – uważać? Co to znaczy?

Szukam własnego rytmu. I coś znajduję, np. śpię aż się obudzę (he he, to nie takie oczywiste), a potem muszę szybko wstać, nie bacząc na histerię fizyczną i psychiczną organizmu, bo zaraz będzie jeszcze gorzej. Po dziesięciu minutach chodzenia, drobnych prac domowych, histeria się kończy i jest całkiem dobrze! Jak również po posiłku – starczy jabłko, kawałek chleba. Ale zjeść jestem w stanie tyle, co moją piąstka (wychudzona, jednak), więc jem często.

Potem – działam – idę do miasta, jadę samochodem po córkę do przedszkola, pracuję na komputerze, sprzątam – powoli, jeszcze przygarbiony, ciągle czekając na ukłucie w skroń lub ciemię jak przelatującą kulą karabinową (sorry, nigdy nie widziałem i tego nie doświadczyłem, ale to pewnie podobne). Działam aż do wyczerpania sił. Nadchodzi moment, że jest stop, jak w meleksie, któremu skończył się prąd. Idę wtedy spać i śpię, aż się obudzę. Dwie, trzy, a nawet więcej godzin funkcjonowania, potem – godzina do czterech – snu.

Czy nie przesadzam z aktywnością? Nie wiem. Fakt, że ból z tygodnia na tydzień się zmniejsza, a ja jestem w stanie robić coraz więcej. Może to dowód, że jest OK… Jak trochę poszarżuję, to jest gorzej, ale zaraz potem – lepiej. Jak leżę cały dzień – to potem tragedia, jest najgorzej.

Może to jest tak, jak powiedział wujek, były kierowca pogotowia:
– Panie, żyj pan jak możesz. Jak pacjent ma umrzeć to i tak umrze, a jak ma przeżyć to przeżyje. Więc nie ma sensu pędzić na złamanie karku, tylko spokojnie, a wszystko się wyjaśni… 😉

Skrót dnia, znów o zdrowiu

Dzisiejszy dzień spędzony w ambulatorium (o piątej nad ranem), na klinice, w szpitalu dziecięcym. Nie, nic poważnego, jak na razie. Takie na przykład doświadczenie, gdy na wycięcie trzeciego migdałka, w ramach NFZ, przyjmują na terminy w 2012 roku. No, jeśli na skierowaniu jest "pilne", to termin skraca się do 8-10 miesięcy (czyli 2011 rok gdzieś po wakacjach). Lecz przecież to jeden z najlepszych szpitali dziecięcych na południu Polski, więc z pewnością czekają pacjenci z o wiele poważniejszymi problemami. Lecz! (to już drugie "lecz" w tym samym akapicie) należy po prostu napomknąć, że być może stać nas na ulżenie dziecku w krótszym terminie, a już wraca się z powrotem do drzwi, za którymi padł tamte słowa, a teraz – czeka już wizytówka prywatnego gabinetu ordynatora oddziału. Mam ją tutaj, w foliowym etui, razem ze skierowaniem (chyba już niepotrzebnym) i książeczką ubezpieczeniową członków rodziny (również). Nie! To się jeszcze może przydać, bo czasem można wynagrodzić jedynie dwie, trzy pierwsze wizyty, a nie sam zabieg, i wcale nie za osiem miesięcy. Ale… to wszystko plotki…

Uwaga, to nie jest sarkazm, ani krytyka np. lekarzy. Naprawdę. Raczej miłe zaskoczenie, jak prosto załatwia się rzeczy. Postawa nie dziwienia się niczemu, pamiętam, widziałem ją po raz pierwszy u moich przyjaciół, dwa i trzy razy starszych ode mnie, gdy jako dziewiętnastolatek służyłem jako kierowca w podróży na Ukrainę. Podziwiałem ich, chciałem aspirować…

Dobrej nocy!