Beni wyszedł ze szpitala w sobotę. Niespodziewanie, nagle. Coś mu tam zmierzyli (ciała ketonowe) i powiedzieli: już!
Oto kilka zdjęć obrazujących moje refleksje związane ze szpitalem. To wszystko, co się dzieje, jest jak obok mnie. Zdany na to, co się dzieje, nie za bardzo próbuję sterować. Wydaje się, że cokolwiek będzie, to będzie. Tak, trzeba na siebie uważać, nie robić głupot, być odpowiedzialnym. Ale jaki tego efekt? Kto wie…
Dziś po raz pierwszy od opuszczenia szpitala widziałem neurochirurga – na wizycie kontrolnej. Liczyłem na zezwolenie na pracę, w końcu wszystko u mnie prawie w porządku, a te zmęczenia dzienne przecież są do wytrzymania i obejścia jakoś. Moja praca wszak nie jest aż tak ciężka. I tu pan doktor mnie zaskoczył: Proszę pana, tyle co pan był na zwolnieniu do tej pory, to jeszcze drugie tyle trzeba. Trzy miesiące to minimum, potem zobaczymy. Ależ wszystko w porządku! Jest pan zdrowy? Tym lepiej. Widzimy się za półtora miesiąca.
No! Wreszcie zdecydowany głos lekarza zapobiegł memu głowieniu się – co zrobić, jak wybrnąć i tak dalej. Mam jego opinię na piśmie, więc tym jestem spokojniejszy. Ach, nie mówiłem? Zdany na to, co się dzieje, płynę z prądem, nie za wiele myślę i czuję. Patrzę za okno, oglądam przechodniów i wiewiórki na drzewach. To jest jakieś życie przecież… 🙂