Skok

Lampa solna. Pochrapywanie. Śpią. Czyli w porządku. Ja pracowałem, przewaliłem kawał roboty, skończyłem już – czyli też w porządku. Nie mogę usnąć, chyba nie chcę, zanim się uspokoję, to też norma.

Skoro wszystko w porządku, zamknięte zadania na dziś, spokój się ostał, choć zmartwiały, szarpany, skoro zrobione co było można, skoro ktoś się cieszy… Dziwne uczucie (wbrew temu, co mówią) – jestem niepotrzebny.

Odejść, zapaść się, niech wieko się zamknie od góry. Ten sam skok wykonany wygląda tak samo – czy w dal i w przyszłość, czy w otchłań i zapomnienie. Wolność i tu i tam, tylko w zapomnieniu – trwalsza.


„Ulepię od nowa…”

Voo Voo
Faz

Ulepię od nowa

I morza i lądy


Obsypię garściami


Pachnących łąk


Pozrywam granice


Zadepczę ich ślad


I z gór czekolady


Zbuduję mój świat


Domy różowe,


Bez okien, bez ścian


A snów hulajnoga


Zawiezie mnie tam


Śmiejecie się ze mnie


Nie wiedząc że ja


W mym świecie nie słyszę


Bo nie ma w nim was

Nic innego nie przychodzi mi do głowy… Mam tę piosenkę na winylowej płycie, ale nie mogę odtworzyć. Może ktoś z Was ma jako mp3? Fantastycznie pasuje do niektórych momentów… Fantastyczna aranżacja, to rock, ale nie taki zwykły, rzępolenie na decybele, tylko pełen sensu, pozornej prostoty, mistrzostwa w odczuwaniu.

Umieć powiedzieć sobie, choć na chwilę – nic mnie nie obchodzi! Umieć nie odebrać telefonu (to się da!) nie zaglądnąć na Facebooka, nie przeczytać maila, który właśnie nadszedł…

Jeszcze grają świerszcze…

…jeszcze ciepłe wieczory, chyba niezwykłe, jak na ostatnie lata, ostatnie wieczory sierpniowe, tak ciepłe. Dlatego jeszcze grają, aż pewnego dnia, który już blisko, zamilkną i nasz ogród… Chyba właśnie odejście świerszczy zmienia tak wiele, nieobecność tego pulsu stwarza niepokojący, uporczywy lecz martwy bezruch wśród płowiejących drzew i krzewów; i chłód coraz bardziej przenikliwy.

Narty sztuczne

Tata wyciągnął mnie na narty. Tuż pod naszym małym miasteczkiem – jakich czasów doczekaliśmy!  

W ciemność pól wgryza się rozświetlony nocą stok, z wbitymi po jednej stronie słupami wyciągu. Na dole – poukładane obok siebie samochody. Płonie ognisko. Z głośników – upa upa ("muzyka"): "Zostanę z tobą, choć nie jesteś supermenem moich marzeń…". Jakże piękne wyznanie, cóż z tego, że w tak prostych słowach. A może to nawet i cnota, że w tak prostych…?

Bezlitosna ingerencja w niegdysiejszą ciszę pól… Słupy, latarnie, muzyka, ratrak (we wsi małopolskiej!!), parking, ochrona, wypożyczalnia, karty magnetyczne, bramki, megafony, czujniki… Wszystko po to, aby przejechać trzysta metrów po śniegu. I w kółko. Chyba tylko hedonizm jest w stanie zmobilizować taką fabrykę…

Kiedyś… To słowo staje się już nawet nudne. Ale kiedyś narty były związane z przyrodą, uzależnione od niej. Zmrok nadchodził, często z mgłą, należało zdążyć na dół, bo bezlitosne góry nie żartowały. Były muldy, połacie trawy, kamienie. Walka. Był szum wiatru w uszach, szum wiatru w igłach drzew, szum śniegu pod nartami. Dziś mam wrażenie, jakbym jeździł w studiu jakimś, telewizyjnym najlepiej. Śnieg sztuczny, światło sztuczne, muzyka sztuczna, wyciąg – jest sztuczny sam w sobie. Prawdziwe – kilka kikutów drzew, które się ostały. Ani je odczuć, ani im współczuć…

Nie! Nie chcę narzekać! Jak to było? Dwadzieścia lat temu? Może po prostu nie zauważałem szmiry, dewastacji środowiska… Bo liczył się dla mnie tylko ten hedonizm…? A pamiętam stanie w kolejce dwie i pół godziny do krzesełek na Kasprowy? Aaaale, przynajmniej kolejka stała kulturalnie, jak należy…
Nie wiem, już nic nie wiem…

Szczęśliwy niepokojem

Napisałeś do mnie dziś: "bracie szczęśliwy niepokojem"… Dla mnie – odkrywcze i genialne podsumowanie! Aż tak dobrze mnie znasz… To komfort, szczęście wręcz – nie muszę ukrywać, udawać, grać, i nie odrzucasz…

Szczęśliwy niepokojem. Teraz rozumiem, skąd te nocne wyprawy wśród chaszczy, nocą, nad Wisłą, tam, gdzie rano zdarzało się znajdować wisielców. Wśród nasypów kolejowych Prokocimia, wielkich, po których toczyły się grzmiące pociągi. Przejść przez wiadukt, zanim pojawi się na nim pędząca lokomotywa. Jeden niepokój gasiłem innym niepokojem – wypraw w ciemności, pędzenia rowerem po Rynku o pierwszej w nocy, porannym witaniem Bagrów. Młodzieńcze łamanie praw, po czym strach nie pozwalał spać, wyrzucał w tułaczkę w ruszających dopiero tramwajach i autobusach o czwartej nad ranem…

Powołania

Niektórzy wydają się powołani do smutku. Albo do tęsknoty. Spełnianie tego powołania czyni ich pięknymi, w bólu. Może ty, miła dziewczyno, albo ty współczujący chłopcze, uwiedzeni tym czarem chcielibyście ich uwolnić od cierpienia. I może nawet udaje się ich przemienić, zaczynają emanować szczęściem. Cieszycie się, że wam się udało. Ale to na krótko. Środki przestają działać, wbrew  logice, zdrowemu rozsądkowi, wszelkim argumentom i zabiegom – popadają z powrotem w swoje… powołanie.

Albo ludzie powołani do dziwienia się. Zanim jeszcze wyjdą z domu, już się dziwią. Potem, w drodze na przystanek – zachwycają się dwiema spadłymi z drzewa gałązkami, przebiegającym psem, wyjątkowym ułożeniem szronu na trakcji tramwajowej… Wieczorem leżą długo w łóżku nie mogąc usnąć, bo pozostało im jeszcze tyle rzeczy do podziwiania…A przecież dawno już wyrośli z wieku dojrzewania, ba, mają nawet rodziny, dzieci… Można się zastanawiać, jak dają radę pracować, zarabiać pieniądze… A może ktoś za nich spełnia te codzienne, nudne czynności, bo czy można się dziwić np. gotowaniem wody na herbatę…?