kot pielgrzymem

Z drugiego pokoju słyszę zawodzenie dziecka. Beniamin. „Nie mogę oddychać” słyszę między szlochami, „boli mnie głowa”. Siadam do pianina, zaczynam grać „Jestem pielgrzymem, który idzie drogą ciernistą poprzez świat”. Mollowe, smutne dźwięki przeplatają się z lamentem. 

Kot wyszedł z domu w piątek o trzynastej, nie wrócił.

W miejskiej ciszy iść przed siebie

W miejskiej ciszy, o ile można ją nazwać ciszą, otworzyły się drzwi tramwaju, który stał już dłuższą chwilę. Do środka wpadło trochę więcej miejskiej ciszy, czyli zwykłego, wszechobecnego i wścibskiego szumu, który wypełnia ulice, skwery, parki, zaułki. Na zewnątrz było już ciemno, stonoga uformowana z tramwajów pobłyskiwała pomarańczowymi, migoczącymi miarowo światłami.

Gromada ludzi wylała się z wagonów i ruszyła przed siebie, na skróty, przez Planty. W milczeniu, bez komentarzy, zdziwienia, bez pośpiechu. Jakby oczywiste było, że tramwaje niespodziewanie stają i otwierają drzwi wcale nie na przystanku, a wtedy należy je opuścić i iść przed siebie.

Przewrotna jesień nie zalała jeszcze deszczem, nie dzisiaj. Zimne powietrze i suchy, szorstki asfalt na skrzyżowaniach i przejściach dla pieszych, prawie namacalny w lekkim, ciągle letnim obuwiu. I miejski kurz o miejskim zapachu zalegający załamania tramwajowych szyn, czeka aż przykryje go pierwszy śnieg.

Można go odczuć tylko poprzez samotność. Gdy nikt na ciebie nie czeka, pył staje się bratem, chcesz wziąć go w dłoń i wsypać nieco do kieszeni. Zabrać ze sobą na linie autobusowe i tramwajowe, tam, gdzie się kończą, na najdalszych osiedlach, peryferiach, przy slumsowatych zabudowaniach. Gdzie otwierają się pola, wzdłuż drogi biegną zardzewiałe rurociągi, zatrzaśnięte bramy i furtki zarosły zdziczałą krzewiną. Pojechać i tam wyciągnąć pył z kieszeni, posypać nim głowę i już nie wrócić.

Chomik przekroczył granicę

Zaobserwowaliśmy granicę życia. Dokładniej: granicę śmierci. Jeszcze inaczej: koniec życia. W zasadzie to nie koniec życia w ogóle, tylko jednego życia, co wynikło zapewne z ekspansji innego życia. Bywa, że jedno życie działa przeciwko innemu życiu. Dlaczego tak jest, to rzadko nawet przychodzi takie pytanie do głowy. A co dopiero jakieś próby odpowiedzi.

Wygląda na to, że namnożone bakterie (albo wirusy) w płucach naszego chomika doprowadziły do zatrzymania jego funkcji życiowych. Proste. Trochę bardziej skomplikowany byłby nieco tylko dokładniejszy opis tego, jak się to stało. Nawet mnie to ciekawi. Przecież taki chomik to skomplikowana struktura, i nie statyczna, lecz dynamiczna. Zachodzą w niej (oczywiście w żywym chomiku) setki, tysiące, chyba trudno policzalna liczba procesów. Coś z czymś się łączy, coś wędruje po organizmie, coś się kurczy coś rozwiera, a to wszystko razem nazywa się określeniem: chomik żyje. Z zewnątrz widać to tak, że się rusza, oddycha, biega, wysuwa pyszczek w nadziei na jedzenie i tak dalej.

Chomik to w ogóle niezłe urządzenie. Futerko, łapki, malutkie uszy. Co tam będę wyliczał. Żył własnym życiem. Spał w dzień, w nocy biegał, jak spaliśmy. Zbudzony nagle w południe odgryzał się wściekle, prawie przegryzał nam palce. Gdyby tak rozpatrzeć celowość takiego systemu jak chomik, to nie jest ona zbyt jasna. Żyje a potem umiera. I co z tego. Ciekawe, że nawet najdokładniejszy opis jego funkcji życiowych, które doprowadziły do powstania futerka, łapek, uszu i lekko wścibskiego pyszczka, a potem zostały przyhamowane i w końcu zatrzymane z powodu skomplikowanych zależności i interakcji z innymi organizmami żywymi (nota bene bez porównania mniejszymi od niego samego), nie zbliżyłyby nas (przeczuwam) do poznania celowości jego istnienia.

Uściślijmy, chomik ciągle istnieje. W tym momencie jest w korytarzu.

Tak więc zgłębianie samego mechanizmu, sposobu funkcjonowania chomika, wraz z jego biologiczną genezą i epilogiem, wydaje się zajęciem hobbystycznym, bo nie zbliżającym do kwestii zasadniczej. O wiele bliżej tej kwestii zdaje się prosta obserwacja: chomik jeszcze pół godziny temu się ruszał (bo oddychał), a teraz nie rusza się w ogóle. Możemy jeszcze poczekać, może zacznie się ruszać.

Ale chomik i tak porusza się w naszej wyobraźni. Widzimy, jak biega po podłodze, wychyla mordkę będąc trzymanym w dłoni, trzeba podłożyć drugą dłoń, żeby nie wypadł. Widzimy jak zajada z miseczki. Rusza się teraz czy się nie rusza, czy to ważne, skoro wszyscy wiemy, pamiętamy i ciągle widzimy, że się rusza.

Nie składam Wam życzeń

Święta takie ja te zasługują na szczególne życzenia. A z tymi jest problem. Bo jak, po czterdziestu kilku razach składania życzeń, sformułować jeszcze coś szczególnego?

Otóż da się. Lecz nie na szerokim forum. Na to trzeba głębszej refleksji, której nie da się wymyślić w pięć minut. Trzeba rozmowy z przyjacielem, szczerej, a jej przebieg trudno przewidzieć przed rozpoczęciem. Mógłbym porozmawiać z każdym z Was, jeśli tylko chcielibyście, i jestem pewien, że byłaby to ciekawa rozmowa.

Zaś głębszej refleksji nie można przełożyć na obrazek z jajeczkami i kurczaczkiem. Zresztą rozsyłanie tego samego obrazka do wszystkich znajomych graniczy z uwłaczaniem im. Nie mówiąc o uwłaczaniu samemu Świętu. Jakby nie patrzeć – składanie życzeń na forum to co najwyżej kurtuazja.

Święta Wielkanocne to coś bardzo wewnętrznego, o wiele bardziej, niż te grudniowe. Tam jest tylko radość, tutaj – przede wszystkim dramat, a potem radość. Radość wygląda inaczej, kiedy zostaje poprzedzona tragedią, poczuciem bezsilności, zniewagą. A potem, gdy uda się powstać, ale bez chęci zemsty. Tak jak u Hioba. Istota Świąt Wielkanocnych przechodzi ciągle moją zdolność pojmowania. Mimo, że od wielu lat, co rok, słucham, czytam, zastanawiam się i wspominam najstraszniejsze chwile przeżyte przez Zbawiciela.

To ciekawe, i to wszystko

To ciekawe, że każdy wpis na tym blogu mógłby się zaczynać od słów: „to ciekawe”.

To ciekawe, że kiedy nadchodzi fala zniechęcenia, człowiek nią ogarnięty zaczyna szukać powodów jej nadejścia. Zapewne z przekonania, że rozpoznanie powodów pozwoli na usunięcie zniechęcenia. A to błąd. Rozpoznawane w takim stanie powody często nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością. A jeśli już mają, to ich rozpoznanie nie na wiele się zdaje.

Słowem – rozpoznanie powodów zniechęcenia nie prowadzi do jego usunięcia. A może wręcz przeciwnie – wzmaga je. Tak więc lepiej nie próbować rozpoznawać jakichkolwiek powodów.

To ciekawe, że po wielu latach dociekania, jak się to wszystko kręci wewnątrz duszy człowieka, przychodzi stwierdzić tylko tyle, że tak po prostu jest, jak się kręci. Nawet źródeł szczęścia chyba lepiej nie dociekać, bo po ich rozpoznaniu szczęście może stracić na kolorycie. Więc na wszelki wypadek – milczmy o tym, z delikatnym wyczekiwaniem.

Miał rację ojciec, trzydzieści lat temu, rzucając swojemu synowi krótkie zdanie: „za dużo się zastanawiasz, za dużo myślisz”. Syn przez lata zarzut ten odczytywał dla siebie jako komplement. I to ciekawe, że nawet jeśli opacznie, na przekór interpretował słowa ojca, to nie przeszkodziło mu to, po latach, dojść do tego samego wniosku.

Pola, fot. Piotr Kubic

Na wagę złota okazało się odkrycie, że na zniechęcenie najlepiej pomaga… sen. Żadnej analizy, myślenia, przewidywania, retrospekcji. Tuż przed snem wskazana jest drobna dawka szumu (tak, jak teraz) padających za oknem kropel deszczu, uderzających w okoliczne liście. Ciekawe – ile tych kropel powinno paść na ile liści, by uzyskać tę drobną dawkę optymalnego szumu, lekarstwa na zniechęcenie? Co najmniej kilkadziesiąt zderzeń w ciągu sekundy? A może kilkaset? Oto rzecz, nad którą warto się zastanowić.

Roztargniony rowerzysta

Między blokami, na osiedlu, które stoli na stromym pagórku, przejechał facet na rowerze. Czy to z koszyka, który miał na bagażniku, czy z małego plecaka, który wiózł na plecach, wypadła kartka papieru.

Wszystko albo nic. Nienawidzę rzeczy połowicznych. Skoro więc gdzieś na horyzoncie czasu moje życie się skończy, to tracę ochotę żyć już teraz. Wystarczająco dużo widziałem, jakoś nie ciągnie mnie do nowych wrażeń. Pozostaje jeszcze obowiązek, chciałbym zobaczyć moje dzieci, jak same radzą sobie w życiu. A wtedy spokojnie mogę przestać istnieć.

Należy zaznaczyć, że rowerzysta nie zauważył utraty kartki, jechał dalej. Lecz zastanawiając się szczerze musimy stwierdzić, że nie jesteśmy pewni, czy kartka wypadła właśnie wtedy, kiedy on przejeżdżał i czy nie leżała już tam wcześniej. Może podmuch powietrza oderwał ją na chwilę od asfaltu i stąd mylne wrażenie. A nawet jeśli to on napisał te słowa, to dojechawszy do domu może o nich zapomni i brak kartki nie będzie mu ich przypominać. Może być też tak, że nie było żadnego rowerzysty, bo z ławki, na której siedzimy, a która jest trochę daleko, nie widać dokładnie przebiegu ulicy i może to tylko zaćmienie, przelatujący nisko ptak na tle dopiero co ulistnionych gałązek szpaleru klonów.

Ślepa ściana i kot, fot. Piotr Kubic

Spot w pochmurne dni

Wczoraj chmury przepływały nad naszą małą mieściną. Ostre słońce przezierało nielicznymi otworami, otoczonymi przez jasne, prawie białe kłęby. Kłęby przechodziły dalej w gładkie, lecz ciemne, brunatne powierzchnie. Jak reflektor wielkiego śledczego, promień słońca prześlizgiwał się po ścianach domów i bloków w kolorach nowoczesnych farb, jaskrawych. Omiatał ulice, jakby poszukując winnych, by ich naświetlić i wskazać z góry – patrzcie!

Samochodem jadę przed siebie, przede mną jasna plama, na wprost, o jedną przecznicę dalej. Mógłbym w tę przecznicę skręcić, potem w lewo i dalej w prawo, tam, z tyłu kamieniczek jest pofalowany daszek wsparty na czterech prętach, w sam raz, by się schować. Ale nie skręcam. Nie hamuję, nie przyspieszam, po prostu wjeżdżam w zalew światła i na środku ulicy zatrzymuję samochód. Otwieram drzwi, wysiadam, prostuję się i podnoszę głowę w oślepiające światło. Nikt mnie nie pogania, nikt nie trąbi. A to właśnie jest rynek, i nagle cały ruch zamiera, ludzie na chodnikach, sprzedawczynie w witrynach sklepów, parkingowy, i kierowcy zza uchylonych szyb aut spoglądają w moją stronę. Na winowajcę.

Zmiana ról (2)

Tekst Zamiana ról napisany przedwczoraj stał się jak proroczy. Zresztą pisząc go nie miałem na myśli tak naprawdę tych szmat, które kroiłem nożyczkami. To oczywiste, że chodzi o nas, ludzi. Krojenie rękawów koszuli to jak własnoręczne unicestwianie siebie – wyraz akceptacji tego, co i tak nieuchronne. A lepiej zrobić to samemu. 

Z upływem czasu zajmujemy miejsca naszych bliskich, które się zwalniają. Przesiadamy się jak w tramwaju, z każdym przystankiem, coraz bliżej drzwi wyjściowych. 

Wczoraj wiozłem z Krakowa wózek inwalidzki, pożyczony dla kogoś, kto właśnie od wczoraj już go nigdy nie będzie potrzebował. Nastąpiła zamiana. Chyba nikt już nie pamięta, ile osób tym wózkiem jeździło, i jeszcze będzie jeździć, zanim on sam trafi na złomowisko.

Pustka klatka

Chomik nie przeżył z nami dwóch tygodni. Wczoraj zauważyłem, że był nieswój – mało ruchliwy, jak na jego naturę. Dzisiaj rano podobnie, choć jeszcze gryzł mi palce. Wieczorem stało się jasne, że nie jest z nim dobrze. Myśleliśmy, że może się przegrzał, bo wtedy chomiki leżą bezładnie, rozciągnięte. Próbowaliśmy go trochę ochłodzić i dać wody. Ożywił się na moment i dał nam nadzieję, ale niestety były to przedśmiertelne ruchy.

Pamiętam, że w sobotę, kiedy go kupowaliśmy wraz z klatką, padał deszcz, czułem się fatalnie i całe to kupowanie przeszło jakby obok mnie. Radość dzieci była ogromna, bo czekały na niego kilka tygodni. Dziś wieczorem właśnie zaczęliśmy mu zmieniać trociny.

Oddech

– Proszę pana. Pana poprzedni wpis nosi znamiona samookaleczenia. Oczywiście powstałego nie przy pomocy bicza, żyletki czy stłuczonej na poczekaniu butelki. To samookaleczenie innego rzędu, bardziej współczesne podcinanie się mentalne. Nie, pan tego nie wynalazł, psychiatria opisała to już dość dawno temu. Nic oryginalnego. Czy na kanwie tego można coś stworzyć? Myśli pan o czymś z pogranicza sztuki? Nie wiem, jestem lekarzem, nie krytykiem, a tym bardziej nie twórcą. Proszę, tu panu przepisałem…. O tej porze – tylko apteka dyżurna. Wizje białej miski powinny zacząć zanikać. Jeśli pan się choć trochę weźmie za siebie, jest szansa, że będzie lepiej.