Biała kartka

Z serii: zapisy znalezione

Rozległa łąka, uzieleniona, jak to na wiosnę, zielenią nienormalną, półobłąkaną, choć zdającą się tak spokojną. Z przekwitłymi już mleczami… Już? Tak szybko…? Dwa niewielkie grzbiety pagórków zaczynają się na płaskowyżu i wznoszą równolegle na szczyt większej góry. Między nimi – cienkie, wysokie łodygi jasnobrązowych, może jasnożółtych, wyblakłych żółtych trzcin. Pewnie ziemia jest tam bardziej wilgotna. Na skraju tego chwiejącego się pod wiatrem poletka – biała kartka.

Upadłam, ległam, może potknęłam się na zielonej łące, uzielenionej zielenią nienormalną, jakby obłąkaną, bo wiosenną, choć przecież spokojną. Mlecze przekwitły, zanim zdążyłam je zauważyć. Tutaj, gdzie nikt mnie nie widzi, w małej dolince między dwoma grzbietami pagórków, patrzę nieruchomym okiem na jasne niebo, poprzez chwiejące się na wietrze wątłe łodyżki wysokich traw. Wreszcie czuję: spływa po policzku łza, potem druga. Nie wiem skąd one, dlaczego, przecież jest tak dobrze i pięknie. A jednak, zanim dopłyną do krańców i opadną na dół, wzbiera we mnie spokój, jakby wraz z dwiema kroplami opuściły mnie wszystkie niecierpliwe gorycze.

Transylwania, fot. Piotr Kubic

Kartka z krzaków

Wracałem w ciemności do domu, pod górę. Ulica pnie się od strony rynku. Idący z przodu facet nagle cisnął coś w krzaki, tuż przed pawilonem usługowym, tam, gdzie kiedyś stała wysoka lipa. Zwolniłem i udałem, że szukam kluczy kieszeniach. Klucze były w plecaku, więc mogłem długo szukać, a o to chodziło. Kiedy zniknął za rogiem wyciągnąłem z krzaków kulkę papieru. W pomarańczowym świetle latarni stojącej pod skarpą, pod moim domem, rozłożyłem kartkę. Była pokryta dużymi, niezgrabnymi literami, które jednak dało się czytać.

Z trudnością przypominam sobie, co było rano. Pierwsze dziś wyjście z domu jawi się jak sprzed tygodnia. A może nie było nigdy, skoro nie pamiętam? Mijane w pędzie drzewa, szpaler wzdłuż drogi krajowej. Osiemdziesiąt kilometrów, w tę i z powrotem. Droga przez miasto, ulicami mniej zatłoczonymi, niż w powszedni dzień. Stare kamienice, których widok działał jak lekarstwo na ból w piersi.

Słońce. Słońce w mieście to inny twór, inny byt, niż słońce na pustej równinie, inne niż to świecące na wzgórza. Słońce wśród pól jest panem, od którego wszystko zależy. Słońce w mieście jest gościem, który niechętnie zagląda i wycofuje się, gdy poczuje, że to nie jego czas. Słońce w mieście jest dodatkiem, nie koniecznym, bo mają swoje lampy, grzejniki, dachy, ogrody w szklarniach, wodę podgrzewaną w basenach, garaże, kryte place zabaw i skwery.

Już dawno nie byłem tak zmęczony. Czy choć jest słuszny temu powód? I dlaczego teraz tak trudno położyć się spać?

Pisanina. Facet wyrzucił to w krzaki, a ja czytam. Po co? Odwracam się i patrzę; na piętrze, tam, gdzie kuchnia, pali się światło. Skręcam na schodki i zmierzam w stronę furtki w ogrodzeniu. Zmiętą kartkę wciskam do lewej kieszeni kurtki. Trzymam tam rzeczy do wyrzucenia. Zaraz będę w domu.

Ogród kończy się murem

Ze zbioru Teksty znalezione

Ogród kończy się murem. Należy on do cmentarza. Wzdłuż muru, po drugiej stronie, ciągnie się alejka cmentarna. Prowadzi od cmentarnej bramy do starej części, gdzie najwięcej grobów. Powracający z odwiedzin zmarłych żywi idą wzdłuż kamiennej ściany i kiedy któryś z nich trzyma w ręku wypalony znicz albo zwiędły wieniec, ma ochotę przerzucić go na ogród. Dlatego wśród zeszłorocznej trawy i bezlistnych krzewów wschodzą szklane i plastikowe naczynia, puste i przydymione. Są też strzępy papieru, gazet i innych, trudnych do rozpoznania, pozostałości. Pomyślałem, że skoro już tu zaszedłem, to przynajmniej zbiorę śmieci na jedno miejsce, zwłaszcza, że wkrótce wzejdzie trawa.

Po roztopach zdążyło obeschnąć. Wziąłem pierwszy papier, jaki dostrzegłem niedaleko siebie; dość jasny i lekko tylko zmięty. Było na nim odręczne pismo złożone równymi rzędami, oddalonymi od siebie z widoczną równowagą. Zapisany ciąg liter jakby rozmawiał z wijącym się między nimi pasem wolnej przestrzeni…

Sens bycia jednego człowieka z drugim z człowiekiem… wtedy, gdy oboje tego chcą, a żadne z nich nie musi. Dlatego boję się, że gdybym tak bardzo chciał Cię zatrzymać, to zrobiłbym coś o wiele gorszego, niż pozwolić Ci odejść…

Odejść, przyjść. Przyjść, odejść. Nie ma przymusu bycia z drugim człowiekiem, gdy potrafimy żyć sami. Ale skoro potrafimy żyć sami, to po co drugi człowiek?
No to jak?

Głupie są opowieści o szalonej miłości, w której ktoś nie może żyć bez kogoś. Przecież to jest uzależnienie. Miłość nie jest uzależnieniem, przeciwnie, zupełną wolnością.

Odkąd przestałaś mi odpowiadać nie wiem, co u Ciebie. Ale udało mi się odnaleźć Twoją uśmiechniętą twarz gdzieś na Facebooku. To zdjęcie, sprzed jedenastu godzin, mnie uspokaja. Żyjemy z kimś nie po to, żeby go mieć, tylko żeby był choć trochę szczęśliwszy. Nawet, jeśli to oznacza, że nie żyjemy z nim…

Podróże

W przychodni, w poczekalni, stoją stare ławki, jakie pamiętają jeszcze czasy socjalizmu. Nogi z metalowych grubych prętów, a poziome, cieńsze pręty łączą te nogi, żeby się nie rozjechały. Na szczycie tej konstrukcji-kratownicy – płaskowniki, do których grubymi nitami mocowano grube drewniane listwy, na których mieli siadać pacjenci. Teraz te ławki odmalowano staranniej, w kolorze trochę dopasowanym do wnętrza. Ale to są te same ławki.

Z jednej z nich wstał mężczyzna w obszernej kurtce i trochę za dużych spodniach, szczególnie nogawkach. Ciekawe, że mężczyzna sam z siebie był raczej wysoki, duży, a obszerne ubranie powiększało go, a jednocześnie sprawiało wrażenie, że jest jak pusty w środku, jak wieszak.

Wstał i zaczął się chwiać, jak tylko postawił pierwszy krok. I chwiał się dalej, przechodząc w stronę wind i klatki schodowej. Wkrótce po tym jak wstał pomiędzy drewnianymi listwami ławki, na której siedział, prześlizgnęła się i spadła na podłogę kartka. Podszedłem spiesznie z myślą, że mu ja oddam. Mój wzrok padł na nierówne pismo, nakreślone na kartce w kratkę ale tak, jakby te kratki i linie nie zostały przez piszącego zauważone, jakby go nie obchodziły i dla niego nie istniały:

W przeciwieństwie do innych kobiet nie mówiłaś wiele. Dlatego słuchając innych odkrywałem Ciebie. Te potoki słów, których zwykle nienawidzą faceci, gdy siadają z gazetą do obiadu, te całe serie zdań, których wysłuchiwałem, ale nie od Ciebie, stały się moim objawieniem. Każda z nich, która chciała mi o sobie cokolwiek opowiedzieć, odkryć siebie, wobec której prędzej czy później stawałem jak podróżny u podnóża pagórka, który w końcu okazywał się górą, każda z nich była nieco inną stroną tej samej kobiety – mojej.

Dlatego nigdy żadna inna nie sprawiła, że przestałem chcieć być z Tobą. Przeciwnie. Nawet, jeśli większość z nich podziwiałem, jeśli próbowałem rozwikłać splątane odciski pozostawione w ich duszach, nawet jeśli każdej z nich byłem wdzięczny, ba, właśnie dlatego byłem wdzięczny, że dzięki nim zbliżałem się do Ciebie. Tak, to może się wydawać niepojęte, absurdalne. Może wyglądać jak tanie łgarstwo na usprawiedliwienie. Ale jeśli to nie jest proste, banalne i kłamliwe usprawiedliwienie…?

Wtedy te wszystkie podróże są jedną, w jedną stronę. Do Ciebie. Tak, już widzę, jak odwracasz głowę z niedowierzaniem.

Z cyklu: Znalezione listy

Basen składa się z trzech pól wypełnionych wodą. Najgłębsze podzielone jest na podłużne pasy za pomocą plastikowych pływaków nawleczonych na linki. Woda jest tam chłodna i choćby dlatego niewielu decyduje się w nim zanurzyć. Środkowe pole sąsiaduje z małym kręgiem jacuzzi, jego głębokość pozwala szkolnemu dziecku stanąć na dnie, a usta utrzymać nad powierzchnią wody, choć z trudem. Wpada do niego kilka silnych strumieni podwodnych i jeden – znad wody, wypływa ze spłaszczonej rury, która wznosi się z wyłożonego drobnymi, niebieskimi płytkami nabrzeża. Środkowe pole łączy się z najpłytszym poprzez małą przerwę w nabrzeżu, która jednak zawsze przegrodzona jest metalową, lśniącą balustradką o dwóch wewnętrznych szczebelkach.

Właśnie tam też, w rogu basenu, rozwija się spiralą z góry, pomarańczowa, duża rynna. Do jej szczytu prowadzi boczna klatka schodowa, a tam, gdzie się spotykają, na górze, świeci się czerwone światełko, ale co jakiś czas, na chwilę, zmienia się na zielone.

Po zjeżdżalnią, w hali, pozostaje sporo wolnego, niewykorzystanego miejsca. Zresztą trudno je wykorzystać, bo promieniście rozchodzą się tam metalowe wsporniki, na różnej wysokości. Przechodzenie pod nimi grozi urazem głowy i ramion, dlatego zagrodzono tę część. Stoi tam kilka nieużywanych, plastikowych leżaków. Na jednym z nich widnieje biały przedmiot, jak złożona na pół kartka.

basen, fot. Piotr Kubic

Rzeczywiście, to kartka. Do tamtego miejsca dotarła sprzątaczka, która około godziny czternastej, czyli w połowie dniówki, obchodzi basen. Kartka leżała tam jakiś czas, bo lekko przykurzyła się podobnie jak wokół niej leżak. Zdziwiło to sprzątaczkę, bo nie uważała się za osobę nieuważną ani leniwą. Zbieżność kolorów przemawiała na jej korzyść, bo biel na bieli nie zawsze udaje się zauważyć.

Wewnętrzna część strony była pokryta równym, choć niezbyt wyraźnym pismem. Były to jakieś przemyślenia, czemu sprzątaczka niezbyt się dziwiła. Nieraz widziała na basenie zamyślone osoby. Najczęściej w jacuzzi, która z jednej strony otwiera się na halę i znajdujące się na jej dłuższym boku wielkie okno. Za nim stoją wysokie drzewa w parku miejskim, między ich koronami prześwituje niebo. Zamyślone osoby widuje najczęściej w południe, kąpiący się w najcieplejszej, płynącej silnymi strumieniami wodzie kierują twarze w stronę okna i drzew, i mogą tak patrzeć, podczas gdy minuty upływają na elektronicznym, basenowym zegarze.

Niczego już nie wiem na pewno, przed niczym nie mogę się uchronić. To, o czym myślałem, że nigdy nie będzie mnie dotyczyć, właśnie mnie spotyka. Z czego się śmiałem, powtarzając za znajomymi popularne żarty, objawia się niebawem moją praktyką życia. Myślałem „jestem inny niż inni”, a okazuje się, że jestem taki sam. Co więc mogę powiedzieć o sobie? Co przewidywać, co postanawiać? Nie wiem. Pozostaje tylko patrzeć, jak okoliczności zmieniają się wokół mnie i we mnie, szybciej, niż jestem w stanie je zrozumieć i zareagować. Tak, najbezpieczniej byłoby tylko patrzeć…

„No i popatrzył sobie”, sprzątaczka wsunęła kartkę do kieszeni ciemnobordowego fartucha.