Przechodzę ulicą miasteczka, na chodniku, przed tablicami ogłoszeń, walają się opadłe sylwestrowe ogłoszenia. Jedno z nich było dziwne, zapisane… ręcznie?
Po tych wszystkich latach, w których nie ustawałam i uczyłam się – tajemnic świata, tajemnic myśli i słów ludzkich, tajemnic pracy, twórczości, zgody, tajemnic piękna – kiedy zaczęłam wreszcie wiedzieć i czuć – machinalnie, natychmiastowo, odruchowo – niemało z mechanizmów z których się składamy, które tworzymy… Po ogromnej pracy, która mnie fascynowała, napędzała, była nieuświadomionym, ale spełnianym sensem życia, do którego dążyłam bezwiednie… Po tysiącach zarejestrowanych wrażeń i setkach nocy spędzonych na ich układaniu i opisywaniu – uśmiechy, zamyślenia, melancholie, fascynacje… Gdy wreszcie mogłabym coś o nich powiedzieć, coś prawdziwego…
Przyszło mi milczeć. To jedyne i najważniejsze, co powinnam zrobić. Nie zdradzić się, ukryć moje doświadczenia i uczucia. Przemilczeć spostrzeżenia i wnioski. Nie podnieść wzroku na bzdury przelatujące jak stado wróbli, które znika za kalenicą i pojawia się znów w nowej ptasiej konfiguracji. Wiedzieć i nie pokazać, że wiem. Czuć i być zimnym. Rozumieć i nie wzruszyć ramionami. Widzieć – nawet nie paradoks – lecz paranoję – tak blisko – i nie mrugnąć. Nie wolno mi!
Na drodze z domu do sklepu spożywczego rozwieszam kartki, na słupach i drzewach:
„jeszcze jesteś sobą”
„to nie pomyłka”
„nie schwyta cię paranoja”
„istnieje porządek świata”
„tylko cicho… Do licha, cicho…!!!”
Składam kartkę na dwoje i wciskam w kieszeń skórzanej kurtki kupionej za 10 zł na ciuchach. Wysoko słyszę dźwięk samolotu. Pewnie jest w nim pilot. I drugi pilot. Nawigator, stewardessa. Lecą ludzie, i pewnie dolecą i wylądują bezpiecznie. Istnieje jeszcze porządek świata…