„Obeschło”

…powiedział Wuj Konstanty, w Ferdydurke, Witolda Gombrowicza.

Wagę tego określenia ocenia się mieszkając na wsi. Szczególnie po wiosennych roztopach, gdy znika śnieg, a jego miejsce zajmuje grząskie błoto. To etap przejściowy, tak sobie tłumaczymy – my, którzy nie mamy wybetonowanych podwórek. Błoto wiosenne jest zupełnie inne niż np. błoto letnie, powstałe ze zmoczonej, nawet kilkudniowym deszczem, ziemi. Błoto wiosenne zdaje się nie mieć dna, jest wytrwałe, jak niezwyciężone. I ono w końcu ustąpi, i pył ziemi unosić się będzie z lada podmuchem gorącego, letniego wiatru.

Wróciłem

Wróciłem do domu. Już w sobotę nad ranem. Z warsztatów plastyczno-fotograficzno-filmowych. Atmosfera ciągle żyje we mnie. Obiecuję sobie – żadnego radia, żadnych informacji politycznych, najchętniej poszedłbym do czytelni i zanurzył się w albumach np. z projektami plakatów. Oczywiście, to nie będzie możliwe 😉


Stanąć na planie filmu: pokutnicy z Niniwy nad jeziorem Lubie.

Spać też

Uczę się spać. Czerpać z tego przyjemność. I nawet czerpię. Ciekawe, że do nauki, do przystosowania się zmusza przeważnie ostateczna konieczność. Taka, która nie pozostawia wyboru. Żeby przeżyć muszę spać, a żeby usnąć, muszę to polubić. Więc na bok praca, ciekawe rzeczy, ekscytacja. Na stoicyzm jeszcze mnie nie stać, na razie więc spokojna nostalgia.

Odpływam… W niebo, tam nisko nad horyzontem, jakie pamiętam podczas powrotu busem do domu. Udawało czerwoną mgłę ścielącą się poniżej lasu, w dolinie. Przekraczając furtkę słyszałem świerszcze. Lato jeszcze nie umarło, choć na polach dymy z ognisk, płonących badyli. W korytarzu ciemność, pustka wokół. Nareszcie. Sam. Żadnych dopływających wrażeń, nikogo obok, nawet osób najukochańszych i oczekiwanych. Ulga, choć to brzmi jak samooskarżenie. Ale tak trzeba. Bo ja idę spać. Bo nie mam wyboru.

Nie chce mi się

Przyłożyć głowę do poduszki i tak zostać. Więcej już nie potrzebuję, nie chcę. Tak byłoby najspokojniej. To, co widziałem, doświadczyłem w życiu już się spełniło – największe marzenia. Oczywiście te realne, bo są jeszcze i takie, w które nigdy nie wierzyłem.

Upalne lato, z podwórka już dawno wyparowały resztki wilgoci, dlatego lekki podmuch ciągnie tuman kurzu. Babcia na ganku, pod osłoną daszku, od lat tylko tam dochodzi. Spoglądam na nią, kiwa głową.
– Jak się masz?
Kiwa w stronę sąsiadów, których obejście przyklejone jest do cmentarnego muru.
– Tam bym chciała już być.
– Ależ co ty opowiadasz.
Słowa przecież idiotyczne. Sprzed siedmiu, ośmiu lat.
– Musisz jeszcze zobaczyć moje dziecko.
Zobaczyła rok później. W tumanie suchego kurzu leżała Sara, w wózku, z czapeczką, w śpioszkach. Babcia z surowym na twarzy nakazem pokazywała na migi (by jej nie obudzić): przykryj ją, przykryj, bo ci się przeziębi!

Babcię odwieźliśmy do szpitala na długo po tym, jak zaczęli ją odwiedzać goście, z telewizora. Tak naprawdę chodziło o to, że traciła siły, a jej krew w wynikach badań przypominała zgoła coś innego, niż krew. W upalny dzień kiwała na nas z okna samochodu.
– Ja już tu nie wrócę.
– Wrócisz.

Babcia była naszym dzieciństwem. Ja byłem pierwszy, moja mama wkrótce po urodzeniu wróciła do pracy. Leżałem u Babci w pokoju na tapczanie, pod wiszącym na ścianie dywanem. I tak potem przez kilkanaście lat, przez ponad osiem godzin dziennie byłem u niej, a po drodze pojawili się moi dwaj kuzyni i brat. Wszyscy przeszli przez nią – jej śniadania i obiady, nauki, reprymendy, kary. Po powrocie rodziców z pracy Babcia czasem zwierzała się z tego, za co już nas ukarała, i dostawaliśmy jeszcze od rodziców.

Potem, chodząc już do szkoły, musieliśmy przecież jeść śniadania i obiady, a kuchnia należała do niej, więc słuchaliśmy tego, co miała nam do powiedzenia. I przestrzegaliśmy zasad i godzin bo "ja nie będę cały dzień rozkładać jedzenia i sprzątać po was".

Babcia nie wróciła.

Dziś wyglądam przez okno naszej kuchni. Krzewy pod oknem wypuszczają pąki. Uparte. Każdej wiosny tak samo. A mnie się teraz nie chce, w zasadzie to trochę Babcię zrozumiałem, że mógłbym iść tam, za mur, i się położyć.

– He he, brachu, a to ci się zachciewa!
To… Wiesiek! Zdałem sobie sprawę, że ostatnie zdanie powiedziałem na głos.
– Prześmiewco… A czemuż zawdzięczam wizytę o tej porze w sobotę? Ty, śpioch dokumentny?
– Mój ojciec robi kiełbasę i przysyła Wam trochę, na spróbowanie.
– Dziękujemy… Jakoś nie mam apetytu…
– To może twój ojciec spróbuje. Podobno też robi kiełbasę.

Jeszcze grają świerszcze…

…jeszcze ciepłe wieczory, chyba niezwykłe, jak na ostatnie lata, ostatnie wieczory sierpniowe, tak ciepłe. Dlatego jeszcze grają, aż pewnego dnia, który już blisko, zamilkną i nasz ogród… Chyba właśnie odejście świerszczy zmienia tak wiele, nieobecność tego pulsu stwarza niepokojący, uporczywy lecz martwy bezruch wśród płowiejących drzew i krzewów; i chłód coraz bardziej przenikliwy.