Uczę się spać. Czerpać z tego przyjemność. I nawet czerpię. Ciekawe, że do nauki, do przystosowania się zmusza przeważnie ostateczna konieczność. Taka, która nie pozostawia wyboru. Żeby przeżyć muszę spać, a żeby usnąć, muszę to polubić. Więc na bok praca, ciekawe rzeczy, ekscytacja. Na stoicyzm jeszcze mnie nie stać, na razie więc spokojna nostalgia.
Odpływam… W niebo, tam nisko nad horyzontem, jakie pamiętam podczas powrotu busem do domu. Udawało czerwoną mgłę ścielącą się poniżej lasu, w dolinie. Przekraczając furtkę słyszałem świerszcze. Lato jeszcze nie umarło, choć na polach dymy z ognisk, płonących badyli. W korytarzu ciemność, pustka wokół. Nareszcie. Sam. Żadnych dopływających wrażeń, nikogo obok, nawet osób najukochańszych i oczekiwanych. Ulga, choć to brzmi jak samooskarżenie. Ale tak trzeba. Bo ja idę spać. Bo nie mam wyboru.