Trzeba powiedzieć sobie to wprost, bez ogródek: jeśli w ogóle cierpię, to głównie dlatego, że mam tak wiele. A skoro ta myśl mnie wcale nie uspokaja, to najprawdopodobniej chciałbym mieć jeszcze więcej. Jedyny zatem wniosek – potrzebuję kilku żyć, aby to wszystko, co mnie spotyka, rozważyć, poczuć tak do końca, by mogło narosnąć i spokojnie opaść, zanim nadejdzie następna fala.
Cud niepoznany
Coś czasem wydaje się cudem, dopóki się tego nie pozna. Stąd może pochodzić strach przed poznaniem. Bo dlaczegóż mają spaść różowe okulary, a świat nagle zacząć wyglądać normalnie? Ludzie chyba dzielą się na dwie grupy – jedni pozostają w bajce nie chcąc dochodzić do prawdy. Inni – tworzą bajkę, najprzód chcąc poznać rzeczywistość aż do bólu. Należę do tych drugich. Czasem jednak boję się bólu.
Bez pardonu
Powiadam Wam, ostrzegam Was, tylko nie mówcie, że Was nie ostrzegałem. Co się w życiu liczy najbardziej? Interakcja z drugim człowiekiem. Jeśli nie widzieliście swojego trzy i pół letniego syna, jak stawia pierwsze kroki na łyżwach (tak jak ja dzisiaj tego nie wiedziałem), to chybiacie istocie swojego życia. Jeśli w ogóle nie macie dziecka, to niedostępne są dla Was obszerne, rozległe, ogromne, przepastne, ekstensywne, rozciągłe krainy Waszego życia. Żadna praca, żadne osiągnięcia, kariera, sława, pieniądze, zaangażowanie, hobby, fascynacja, pasja, namiętność, szaleństwo, inne pragnienie Wam tego nie wyrównają. Nic nie jest w stanie zastąpić uśmiechu na twarzy drugiego człowieka, tym bardziej tego, z którym możecie dzielić jego poznawanie świata – rzeczy, które od dawna znacie, ale zapomnieliście, że je znacie, dlatego musicie poznać je na nowo, i już nie tak samo, dziwiąc się, że to takie oczywiste, choć wcale zagadkowe, i takie proste, choć okropnie trudne, i że to to samo, choć coś zupełnie nowego.
Wszyscy ciągle jesteśmy dziećmi, i jeśli nie spojrzymy z godnością na młodszych od nas, to ci starsi też nie będą na nas zważać, ani Ten Najstarszy, który mimo swojej niezmiennej starości na zawsze pozostał dzieckiem.
Życzenia
Chodzi o to, że wydaje się, że wszystko już wiadomo. Życzenia z poprzednich lat są ciągle aktualne, aż okaże się wkrótce, że takie pozostaną do końca, tutaj. Od lat nie pamiętam tak niepozornych i zwykłych Świąt i Nowego Roku. Pewnie dlatego, że jedno i drugie było tym razem w niedzielę. Tak, na pewno…
Tata kupił paczkę sztucznych ogni, nie chciały odpalić (bo chińskie?), poprawiał w nich coś w garażu i nie zgasił potem światła. Nad ogrodem wybuchły, wreszcie. Tak to wygląda ogród z okna na piętrze – naszego mostku kapitańskiego. Widok z niego przypomina pokład starego statku, którego dziób niknie we mgle, przesłonięty dodatkowo szpejami po drodze. Tam po prawej stronie – to światełka z cmentarza, dziwię się i tajemnicze są te osoby, które je palą. Tam babcia wskazywała wzrokiem, kiedy jeszcze żyła, no i wreszcie już tam jest. Dziwiłem się jej, dlaczego: że przykrzy jej się życie, a nas uczyli (i ona też), że tak nie trzeba mówić.
Dlaczego jej się przykrzyło? Bo była niedołężna?
Nie wierzę w szczęście poprzez tzw. zaspokojenie potrzeb. Nie wierzę, że potrzeby można zaspokoić, ponieważ pojawiają się ciągle nowe. Wydaje mi się, że szczęście – czyli spokój, tak, spokój – osiąga się poprzez świadomie postawienie sobie granicy: tu – dość… Plus stara zasada – szklanka do połowy jest pełna. A niech będzie pełna i w 1/4…
Zmęczony jestem…
Szczęście…eeeee
Gratuluję tym, którzy wiedzą, co uczyni ich szczęśliwymi. Nie. Nie ma czego gratulować – ta wiedza nie czyni szczęśliwym. Dodatkowo – ponieważ niezmiernie trudno jest osiągnąć dokładnie to, co by w naszym mniemaniu przyniosło szczęście, ta wiedza, w praktyce, od szczęścia oddala. Dołożywszy do tego jeszcze rewelacyjny mechanizm adaptacji człowieka do najróżniejszych warunków, również do szczęścia, można zaryzykować stwierdzenie, że długotrwałe poczucie szczęścia jest niemożliwe do osiągnięcia, gdyż nawet jeśli osiągnie się je chwilowo, to przyzwyczajenie zmieni je prędzej czy później w coś zwykłego. Albo co gorsza – w coś uwierającego, denerwującego, wreszcie – obrzydłego i znienawidzonego, w końcu – obojętnego.
Ba, pozostają jeszcze przypadki, wcale nie takie rzadkie, a nawet częste, w których osiągnąwszy dokładnie to, co się chce, odkrywa się, że wcale to szczęścia nie przyniosło.
Paradoksalnie – bliżej szczęścia, albo przynajmniej – spokoju – są ci, którym wszystko jedno.
Oto muzyk grający na tubie, w pewnym mieście na Śląsku. Z pewnością czuje się zadowolony widząc, jak chłopczyk w czerwonym ubraniu wrzuca monetę to otwartego, przygotowanego na to futerału. Lecz to zadowolenie minie zaraz, gdy zobaczy, jak wielu innych przechodniów mija go beznamiętnie. Mógłby sobie wyobrazić, że futerał w całości wypełniony jest bilonem, mógłby nawet liczyć, jaka to mogłaby być kwota, gdyby znalazły się tam np. tylko dwuzłotówki. A w przypadku banknotów? Och…. Ale należałoby je jakoś zabezpieczyć, lekki wietrzyk ciągnący ulicą mógłby….
A co na to mały chłopiec w czerwonym ubraniu? Skoro wrzuca tam monetę, to oczywiście z jakiegoś powodu, który skłania go do pozbycia się części mamony, gdyż w zamian zyskuje coś… Tym powodem jest "………", choćby chwilowe; a przynajmniej – zadowolenie. Może będzie trwało dłużej niż zadowolenie muzyka…
Dobrego dnia!
Córko, dobrego dnia…
Dziękuję lekarzom!
Dwudziestego trzeciego lutego w poważnym stanie urazu głowy trafiłem na
Oddział Kliniczny Kliniki Neurochirurgii i Neurotraumatologii Szpitala
Uniwersyteckiego w Krakowie na ulicy Botanicznej 3.
Chciałbym ogromnie podziękować lekarzom i całemu personelowi, który
zajął się moim przypadkiem. Dzięki Waszej pracy, staraniom i
profesjonalizmowi moje funkcjonowanie wraca dziś do normalności, co jest
powodem szczęścia dla mnie i moich bliskich.
Piotr
PS. Od soboty będę mógł wrócić do pracy 😉
Wam!
Wy, którym udaje się przyznać, że kogoś potrzebujecie. Kogoś, kto da drobny sygnał, skinienie dłonią, przymrużenie oczu, ledwie lekki uśmiech, nawet sekundowe zastygnięcie, mówiące – widzę cię, wiem, że jesteś, czuję, myślę….
Wam – rozumiemy się! :-))))))
Wam… – dobrej nocy……..
O szczęściu – i co z tego…
Radość, która jest w zasięgu ręki nigdy nie dorówna tęsknocie za szczęściem niedosięgłym, a przez to – niesprawdzalnym, najprawdopodobniej wyimaginowanym. Paskudny ludzki mechanizm, chyba ten sam, który pcha nas do odkryć, poszerzania horyzontów, zdobywania nowych terenów, jednocześnie skazuje nas na ciągłą tułaczkę, coraz śmielsze marzenia i w końcu – nieuniknione rozczarowanie.
Jak napisać książkę głównie o szczęściu, skoro już sama myśl o takim dziele wywołuje skojarzenia o niemożności, a raczej – taniej, naiwnej i mdłej w końcu cukierkowatości. Zdaje się oczywiste, że książka o szczęściu musi być przede wszystkim o nieszczęściu, a samo szczęście powinno pojawiać się tam w dozie dość ograniczonej, prawie że zdawkowej. Tak więc np. bohater przez większość stron powinien zmagać się z najróżniejszymi przeszkodami w osiągnięciu szczęścia, a każda z nich powinna być tym bardziej wymyślna i zaskakująca. Wszystko po to, aby kiedy już je pokona, móc stwierdzić – i żyli długo i szczęśliwie – i postawić końcową kropkę. Bo o czym wtedy już pisać? Że to jednak nieprawda? Albo że szczęście znów składa się z przezwyciężania najróżniejszych przeszkód, z których każda następna jest bardziej wymyślna i zaskakująca…
Czyli – powróciliśmy do początku. Radość, która jest w zasięgu ręki, nigdy nie dorówna tęsknocie za niedosięgłym.
listy listy
…czy tragedia, czy szczęście, czy rozpacz czy radość – problem jakby był ten sam. Ból, którego nie można
się pozbyć. Szczęście boli tak samo jak nieszczęście. Wyjściem byłaby
obojętność, ale wtedy – przestajemy być ludźmi…
prawda. Można zobojętnieć, ale
wypada się poza sytuację, poza
przeżywanie – taki
ślimak, który snuje się przed siebie
w sensownym tempie
i ma w….. muszli całe tempo świata.
To daje mu jedynie
niezależność prędkości, bo i tak
leje na niego
deszcz, piecze słońce i dla niektórych
stanowi niezłą
przekąskę.
Zobojętnienie nie
daje ani bezpieczeństwa, ani izolacji.
Wyrzucenie
problemu z mózgu (o ile to w ogóle możliwe)
blokuje nas,
automatycznie, na szereg innych doznań.
Tego nie da się
dokładnie wyselekcjonować.
Napisałeś, że słowo "ratować" jest właściwe smakoszom życia. Tylko że ja nie czuję się dobrowolnym "smakoszem". Jakbym po prostu nie miał wyjścia…
Te problemy z
niejasnością, niejednoznacznością sygnałów
odbieranych, czy oczekiwanych często biorą się z
niejednoznaczności naszych oczekiwań. To prawda, że zbliżyć
się do drugiego człowieka jest łatwo. Trudniej, gdy
zapytujemy siebie "o co ci naprawdę chodzi?"
…przestaje mnie śmieszyć cokolwiek, z czego kiedyś śmiałem się, będąc młodszy…
Otóż w tym spektaklu bohater, John, bigamista (czyli mąż dwóch żon), na pytanie swojego przyjaciela – jak to możliwe, że ożenił się z Barbarą (tą drugą) mówi: stary, nie miałem serca jej odmówić…
w pracy) ale to jest bardzo trudne…
Muszę niestety przerwać, czoło zupełnie mi się pomarszczyło
od mrużenia oczu…
obejrzałem i poczytałem
mam destrukcyjne wrażenie, że od lat
jestem głównie pracownikiem fizycznym.
A przecież w duszy całkiem co innego !!!!!!!!!!
Gdybym wiedział… ale nie wiem. Gdybym przypuszczał, ale cóż przypuszczać? Nie wiem nic. Statystyka i prawdopodobieństwo jest w sumie bez znaczenia, są wręcz śmieszne wobec losu człowieka. Gdzie jest ten punkt, z którym pozostając w dotyku, będziesz mieć wrażenie, że masz kontakt z najważniejszymi rzeczami na świecie, że nie ominie Cię nic, co zaważy na Twoim życiu. Że dotykając go, zawsze zdążysz uratować najważniejszą dla Ciebie rzecz lub… człowieka.
Pozostał po Tobie
ślad szminki na szkle
i słowo, które nie padło
i zapach spod bluzki szczelnie zapiętej
i….pragnieniem zmięte prześcieradło.
Ale w zasadzie to chcę powiedzieć – mówi, że przyjaźń jest tak samo ważna w życiu jak miłość. I że związek nieskonsumowany może pozostać czymś trwałym i pięknym na resztę życia. Ty znasz tę kobietę? Brzmi znajomo…
Jest wspaniale – to jest wspaniale, i proszę mi tu, panie, nie odgrywać melodramatu, bo na razie nie ma z czego, psiakość!