Radość, która jest w zasięgu ręki nigdy nie dorówna tęsknocie za szczęściem niedosięgłym, a przez to – niesprawdzalnym, najprawdopodobniej wyimaginowanym. Paskudny ludzki mechanizm, chyba ten sam, który pcha nas do odkryć, poszerzania horyzontów, zdobywania nowych terenów, jednocześnie skazuje nas na ciągłą tułaczkę, coraz śmielsze marzenia i w końcu – nieuniknione rozczarowanie.
Jak napisać książkę głównie o szczęściu, skoro już sama myśl o takim dziele wywołuje skojarzenia o niemożności, a raczej – taniej, naiwnej i mdłej w końcu cukierkowatości. Zdaje się oczywiste, że książka o szczęściu musi być przede wszystkim o nieszczęściu, a samo szczęście powinno pojawiać się tam w dozie dość ograniczonej, prawie że zdawkowej. Tak więc np. bohater przez większość stron powinien zmagać się z najróżniejszymi przeszkodami w osiągnięciu szczęścia, a każda z nich powinna być tym bardziej wymyślna i zaskakująca. Wszystko po to, aby kiedy już je pokona, móc stwierdzić – i żyli długo i szczęśliwie – i postawić końcową kropkę. Bo o czym wtedy już pisać? Że to jednak nieprawda? Albo że szczęście znów składa się z przezwyciężania najróżniejszych przeszkód, z których każda następna jest bardziej wymyślna i zaskakująca…
Czyli – powróciliśmy do początku. Radość, która jest w zasięgu ręki, nigdy nie dorówna tęsknocie za niedosięgłym.