Chodzi o to, że wydaje się, że wszystko już wiadomo. Życzenia z poprzednich lat są ciągle aktualne, aż okaże się wkrótce, że takie pozostaną do końca, tutaj. Od lat nie pamiętam tak niepozornych i zwykłych Świąt i Nowego Roku. Pewnie dlatego, że jedno i drugie było tym razem w niedzielę. Tak, na pewno…
Tata kupił paczkę sztucznych ogni, nie chciały odpalić (bo chińskie?), poprawiał w nich coś w garażu i nie zgasił potem światła. Nad ogrodem wybuchły, wreszcie. Tak to wygląda ogród z okna na piętrze – naszego mostku kapitańskiego. Widok z niego przypomina pokład starego statku, którego dziób niknie we mgle, przesłonięty dodatkowo szpejami po drodze. Tam po prawej stronie – to światełka z cmentarza, dziwię się i tajemnicze są te osoby, które je palą. Tam babcia wskazywała wzrokiem, kiedy jeszcze żyła, no i wreszcie już tam jest. Dziwiłem się jej, dlaczego: że przykrzy jej się życie, a nas uczyli (i ona też), że tak nie trzeba mówić.
Dlaczego jej się przykrzyło? Bo była niedołężna?
Nie wierzę w szczęście poprzez tzw. zaspokojenie potrzeb. Nie wierzę, że potrzeby można zaspokoić, ponieważ pojawiają się ciągle nowe. Wydaje mi się, że szczęście – czyli spokój, tak, spokój – osiąga się poprzez świadomie postawienie sobie granicy: tu – dość… Plus stara zasada – szklanka do połowy jest pełna. A niech będzie pełna i w 1/4…
Zmęczony jestem…