Klecenie, sensu

Ludzie próbują sklecić coś w swoim życiu. Życie polega na kleceniu. Życie płynie, o ile coś się kleci. Kleci się, jeśli czuje się tego sens. W zasadzie klecąc nie pyta się o sens, sens wynika sam z siebie, czy się go czuje…? Może nie. Pytania o sens zaczynają się wtedy, kiedy nie czuje się sensu, w zasadzie – kiedy brak sensu zaczyna doskwierać. Nikt nie wie tak naprawdę, dlaczego czasem doskwiera brak sensu, a czasem zupełnie nie doskwiera.

Niektórzy mówią (na przykład mój ojciec, kilkadziesiąt lat temu, a jak teraz – nawet nie wiem, musiałbym zapytać), że nie warto się za dużo zastanawiać. A nawet może być to niebezpieczne. Bo zastanawianie się wiąże się z zadawaniem pytań. A jeśli wśród nich padnie pytanie o sens? Można się od tego pytania  nie uwolnić, w każdym razie – nie szybko. Dręczące pytanie o sens i szybkie poszukiwanie na niego odpowiedzi przez niektórych uważane jest jako strata życia. Jak jest naprawdę, kto to sprawdził? Chyba tylko na sobie, ale czy autorytatywnie, uniwersalnie i po wsze czasy?

Sara, balet

Oto Sara, która właśnie kleci coś w życiu. Nie zauważyłem, by pytała o tego sens, co mnie w sumie chyba uspokaja.

Instrukcja

Chłopak nie uśnie dopóki matka (albo ojciec) nie położy się obok niego. Potem chłopak przytula się na moment, po czym mówi: odwrócę się do ściany na chwilę. Po pięciu sekundach rozlega się jego równy oddech. To jeszcze nie ten sen. Za pół minuty, może minutę, chłopak odwraca się i znowu przytula. Potem bierze rękę ojca (albo matki), kładzie ją sobie na piersi i przyciska swoimi rękami. Tak odwraca się do ściany mówiąc: jest mi dobrze. I powoli zasypia. Teraz można delikatnie spróbować wyciągnąć rękę, obserwując reakcję chłopaka, słuchając jego oddechu. Na koniec okrywamy go kocem i zostawiamy.

Zmartwychwstanie

Od trzech dni czarne wieko zamykało się nad nim, nie domykając się całkowicie. Co prawda nie wyglądało na to, że się domknie, ale to ciągłe zamykanie było fatalne. Podpierał wieko ręką i odpychał, ale sił starczało mu na krótko, i znów opadało. Przeziębienie. 

Z przyciężkim wiekiem nad sobą włóczył się od domu do pracy, zajęcia do zajęcia, od spotkania do spotkania. Przysiadał w kącie, przymykał oczy na pół minuty czekając na czerwonym świetle, drzemał piętnaście minut między jednym telefonem a drugim. Wieko stawało się lżejsze na jakiś czas, na chwilę.

Zmartwychwstanie poczuł dziś, na huśtawce. Pojechał wieczorem na przejażdżkę rowerową z dziećmi i na placu zabaw, przez przypadek, usiadł na huśtawce. Chciał odpocząć… zabujał się.

Właśnie zachodziło słońce; niebem, między blokiem a budynkiem zamkniętej w niedzielę szkoły dążyły niepostrzeżonym, posuwistym krokiem, rozciągnięte pierza chmur. Na placu zabaw, czyli tu, na ziemi, pusto; dwie mamy, gaworzące, oddalały się, pokrzykując na dwóch małych synków biegnących kołyszącym się krokiem.

zachód w gęstej zabudowie

Tam, o zachodzie słońca, wieko zaczęło ulatywać. Teraz, kiedy jest w domu, na zewnątrz już ciemno, a wewnątrz jego duszy – jasno. Słyszy, jak z łazienki dobiega głos synka, który może po raz pierwszy w życiu zaśpiewuje się piosenką. Jak to się stało, że się zaśpiewuje, nie wiadomo, z punktu widzenia rodzica to po prostu przypadek, choć przypadków nie ma. Szczególne, że całe miesiące starań nie przyniosły efektu i syn nie zaśpiewał, a śpiewa właśnie teraz i to jak! Wystarczy posłuchać dwóch, trzech wersów. Zmartwychwstanie. Jak je sprawić, na zawołanie, nie wiadomo. Pozostaje nadzieja, gdy opada wieko, tym większa radość, gdy przejaśnieje.

0,6 sekundy

Nasza rodzina jedzie polną drogą, zjeżdżamy w dół i nabieramy prędkości, gdyż zaraz musimy pokonać podjazd. Odwracam głowę w lewo i widzę, jak syn pruje do przodu, ale od razu wiem, że nie wie, co robi, i choć wygląda na szczęśliwego i zafascynowanego, to nie panuje nad sytuacją. To jakoś od razu widać, w ułamku sekundy, w jednym rzucie oka, po postawie, jaką przyjął, w sposobie, jakim trzyma kierownicę, w zachwianiach roweru na nierównościach. W ciągu pół sekundy zaczynam się wewnątrz modlić, żeby przejechał jeszcze pięć metrów, a dalej już będzie dobrze. Wiem o tym, bo znam tę drogę, bo widzę jego takim, jakim go widzę.

Ale pół sekundy to za mało, by jego mózg zdał sobie sprawę z tego, co się dzieje. Bo mózg orientuje się w sytuacji po czasie 0,6 sekundy, takie jest opóźnienie układu nerwowego. To, że nikt z nas nie odczuwa tego opóźnienia wynika z interpolacji czasowej, której dokonuje sam mózg. Pstrykając palcami nie odczuwamy opóźnienia między wykonaniem: „pstrykam”, a widokiem pstrykających palców i dźwiękiem pstryknięcia, bo mózg dodaje odpowiednie opóźnienie tam, gdzie trzeba, abyśmy nie dostrzegli rozbieżności w czasie.

To, że jesteśmy w stanie grać w pingponga, w ogóle – reagować na bodźce w czasie krótszym niż 0,6 sekundy – wynika tylko z przeżytych wcześniej doświadczeń. Mózg wie, co się za chwilę stanie, jeśli wcześniej coś takiego przeżył. Ale mój syn nie przeżył jeszcze upadku na szutrowej drodze, gdy podcięciu ulega przednie koło. I właśnie teraz widzę ten jego pierwszy raz… Rower kładzie się na bok i przyciska Beniamina, w pędzie, do drogi. Chłopak szoruje lewym bokiem po kurzu i drobnych kamieniach, na samym końcu o ziemię uderza głowa, jej lewy bok. Kask przydaje się na coś.

Chłopak podnosi się błyskawicznie i z wrzaskiem, a ja wiem, że raczej nic poważnego mu nie jest. Wiem też, że za chwilę jeszcze bardziej przerazi go pojawiająca się krew. Co czuję? Rośnie we mnie wściekłość. Tak samo, jak u mojego ojca, czterdzieści lat temu. Wściekłość dlatego, że nie potrafię zapłakać…? Że nie wiem, co zrobić z tą potworną niezgodą na to, co się stało…? Ale przecież nie mogę obwinić chłopaka, bo on nie miał szansy, bo miał mniej, niż pół sekundy…

Pejzaż pagórkowaty, wyprawa rodzinna, fot. Piotr Kubic

PS. Pozbierał się i pojechaliśmy dalej. Krwi nawet nie było…

Widowisko artystyczne

Dziś oszalałem. Na imprezie pt. „Widowisko artystyczne dzieci i młodzieży niepełnosprawnej” zrobiłem tysiąc sześćset zdjęć, głównie dlatego, że nie mogłem się skupić i zabrakło pod koniec sił fizycznych. Wskutek tych niedomagań doszedłem do wniosku, że lepiej częściej naciskać spust, bo jest większe prawdopodobieństwo, że złapię coś sensownego. Tryb migawki przełączyłem też na „szybki”, więc szybko się zdjęcia robiło. Szybko, co znaczy w efekcie – dużo.

Basistka fot. Piotr Kubic

Basistka

 

prowadzenie

 

Pszczółka, SPN Bądźcie z nami, fot. Piotr Kubic

 

SPN Bądźcie z nami, fot. Piotr Kubic

 

SPN Bądźcie z nami, fot. Piotr Kubic



 

O przedstawieniach teatralnych nie powinno się pisać. Podobnie jak o malarstwie, fotografii, czym tym bardziej muzyce. No chyba, że już nie ma innego wyjścia, bo samo dzieło, w postaci źródłowej, jest niedostępne. Tak jak właśnie spektakl teatralny, który istnieje tylko i wyłącznie w teatrze. Każdy jego zapis audiowizualny jest już czymś innym, niż spektaklem teatralnym.

Tak więc choć kłębią mi się w głowie różne obserwacje i wnioski, nie zamierzam ich tu rozwijać. Może choć tych kilka zdjęć, które dobierałem kierując się delikatną, wspólną linią ich łączącą. Kosmosem.

 

SPN Bądźcie z nami, fot. Piotr Kubic



Wiosenny deszcz jest zdrowy

Beniamin:
– Tato, czy wiosenny deszcz jest zdrowy?
– …
– Czy wiosenny deszcz jest zdrowy?
– Ale co tam! Dlaczego ma być zdrowy? Jest taki, jak każdy inny. Co ci przyszło do głowy…?
– A pani mówiła, że jest zdrowy.
– A… No jeśli pani mówiła… Rzeczywiście, wiosenny deszcz może być inny od np. jesiennego. Bo jeśli jest ciepło… Wiesz, to możliwe, że wiosenny deszcz jest taki… szczególny…

Dziś rano zmyliły mnie chmury. Wychodząc z dziećmi do szkoły ubrałem się w koszulę z długim rękawem, ciepły sweter i kurtkę. Dzieci mają z górki do szkoły, więc wracając dość szybko zdjąłem kurtkę. Było ciepło, mimo mżawki. A wieczorem, gdy wysiadłem z autobusu, padał deszcz wiosenny, przez który biegłem, by nie tak bardzo zmoknąć. Chyba niepotrzebnie, bo rzeczywiście, w gasnącym świetle dnia ciepłe opary deszczu zdawały się działać leczniczo…

Pociąg w Darmstadt, fot. Piotr Kubic

Pada deszcz

Przybiegł deszcz. Stroskana matka pokrywa swoją troskę powtarzanymi radami, tymi samymi od kilkunastu lat, zastygłymi jej na ustach w podobnych konfiguracjach, które już nie pasują do coraz starszych, coraz bardziej samodzielnych dzieci. Czy wziąłeś parasol? Masz się gdzie schować? Przebierz się zaraz po przyjściu.

Inna stroskana matka, której dzieci mają już swoje dzieci, poszukuje kolejnych, cudzych dzieci (dlaczego by nie cudzych?), choć na pół godziny, na pół dnia. By wykształcone do perfekcji, przez lata, w bólu i cierpliwości, odruchy nie trafiały w pustkę, choć przez chwilę. By się jeszcze komuś do czegoś przydały.

Chyba większość kobiet, które stały się matkami, nie przestaje nimi być nigdy. Może zadaniem ojca jest zacząć chronić dziecko przed jego matką wtedy, gdy nadejdzie właściwy czas.

Życie zdaje się ciągłym poszukiwaniem, potem odnajdywaniem, po którym nieuchronnie nadchodzi zagubienie. I dalej, jeśli tylko ludzie są skłonni podjąć poszukiwanie na nowo, mimo rozczarowania, że już wszystko było dobrze i nie wiadomo dlaczego nie jest, to znów odnajdą coś, ale nie to samo co wcześniej, tylko trochę coś innego. No chyba, że już nie chcą poszukiwać.

Deszcz jeszcze przechodzi nade mną, słyszę go z okna, przecież nie czuję na samym sobie.  Nie jestem nastolatkiem, który by pozwolił kroplom spadającym z nieba lądować na swoim karku zupełnie tak sobie, dla własnego widzimisię, bez głębszego powodu. I może szkoda.

Stokrotki, zmartwychwstanie, fot. Piotr Kubic

Rozmowy rodzinne

Beniamin:

– Tata, kiedy będziemy grać w piłkę??
– Nie teraz – odpowiadam – teraz robię zdjęcie.
– To kiedy będziemy grać?
– Jak dojdę do ściany. To znaczy…. Muszę sprawdzić wszystkie pomysły i wszystkie wątpliwości, jakie mi przyszły do głowy. Kiedy nie będę wiedział, co dalej robić, wtedy zagramy.
– Tata, ale to będziesz robił całe dnie, bo ty jesteś taki mądry – jęknął z rozczarowaniem.
– Właśnie nie. Zaraz mi się skończy natchnienie.

– Tata, traktuj to, co powiedział Beni, jako komplement – zaproponowała Sara.
– A! Dziękuję! Świetna rozmowa, muszę ją opisać na blogu.

Na to Beni:
– Ojej, szkoda, że powiedziałem ten komplement…
– Nie nie, bardzo dobrze, świetnie! – odparłem szybko – Tylko muszę zapisać teraz, bo zaraz zapomnę.
– To zapomnij! Bo kiedy będziemy grać??
– Oj, już zapomniałem… Przypomnijcie mi! Jak to było? – rzuciłem w stronę dzieci, otwierając komputer.
– Ja ci nie powiem – zdecydował Beni.
– Ja chyba też zapomniałam… – zamyśliła się Sara.
– I to będzie bardzo dobre ćwiczenie literackie! – zdecydowałem. Wyciągnąłem ręce nad klawiaturę i zacząłem pisać…

Dzieci czytają

„Potrafię!”

Dziecko potrafi. Nie zabraniajcie mu.

Beniamin mały jak mróweczka, przed chwilą zjechał pierwszy raz z przerażającego go stoku. Teraz stoi i woła – tata, jedź!

Poruszające mnie wrażenie gdy obserwuję, jak moje dziecko przełamuje strach. Brak mi słów, którymi mógłbym to opisać. Gdyby opowiedzieć o tym wprost, stałoby się trywialne i oczywiste. Ale przecież takie nie jest dla tego małego człowieka, który to przeżywa.

To niesamowite kiedy widzę, jak otwierają się klapki na oczach dziecka i zaczyna dostrzegać więcej i więcej. Jak obserwacje układają mu się w sensowne całości, jak wszelkim wysiłkiem próbuje znaleźć rozwiązanie w sytuacji, gdy ogarnia je panika. A potem jest dumne i szczęśliwe, że się udało.

Ogarnia mnie wściekłość, kiedy czasem widzę, jak dorośli próbują pozbawić dzieci właśnie tych przeżyć. Jak chcieliby wszystko dziecku przygotować, podać na tacy, włożyć do ust, pogryźć i połknąć za niego. Wszystko wytłumaczyć, przed wszystkim przestrzec, we wszystkim poinstruować. Ponoć dla jego własnego dobra dziecka, a tak naprawdę – wychowując kalekę.

Bezcenny jest moment dezorientacji, zagubienia, bezradności, ściskającego za gardło strachu, w którym udaje się znaleźć drobną niteczkę, której można się chwycić i która doprowadza do wyjścia.

Volki z wiązaniami Salomon

Jedziemy na Małe Skrzyczne

Sara i Beniamin. Jedziemy na Małe Skrzyczne.

Jadę na nartach. Mam Volki z wiązaniami Salomon, kupione za jakieś marne pieniądze, bo znajomy z mojego miasteczka przywozi takie z innych krajów, wypełniając całą furgonetkę. Chce mi się śmiać, ale nie potrafię tego dobrze tego wyjaśnić. Trzydzieści lat temu zaczynałem się uczyć jazdy na nartach, mając polski sprzęt Polsport Compact i wiązania Gamma. Narty były dla mnie za długie, ale takie udało się kupić. Wtedy też nie miałem pojęcia, co to narty carvingowe. Jazda na stokach w Polsce była walką o przetrwanie, bo nie znaliśmy pojęcia utrzymanie trasy.

Na zachodni sprzęt narciarski patrzyliśmy nawet nie z zazdrością, tylko podziwiając lśniące plastiki o pastelowych kolorach, pogodzeni z tym, że nie możemy go mieć. Było fajnie.

Dziś mam sprzęt i tak lepszy od tego, o którym kiedyś marzyłem. Te narty, których ktoś już nie chciał, po naostrzeniu jeżdżą genialnie w porównaniu do moich sprzed trzydziestu lat. I tak sobie myślę, że niczego więcej mi nie trzeba. Z pewnością nowe Volki z kolekcji 2014/2015 w cenie 3499, przecenione z 4999, biją moje na głowę. Ale wcale mnie to nie interesuje i chyba to mnie tak śmieszy.