Wolę kraść niż kłamać

Zacząłem kiedyś fotografować. Nie zdając sobie sprawy, w co wdepnąłem. Kiedyś na początku była to radość fotografowania, wynikająca głównie z nieświadomości. „Głupi śmieje się do sera”. Teraz tej radości próbuję bronić, i czasem przegrywam.

Problemy pojawiają się w relacjach międzyludzkich. Bycie fotografem dzieli resztę ludzi na dwie grupy – na innych fotografów oraz fotografowanych. Jakie są wzajemne relacje między fotografującymi – wystarczy zaglądnąć na fora fotograficzne. Są otwarte, każdy może prześledzić te zjawiska. Można też zacytować Gombrowicza:

Nic nie kompromituje bardziej artysty, niż inny artysta.
Doprawdy artysta na widok innego artysty, powinien przechodzić na drugą stronę ulicy. Artystą jest się dla nie-artysty, dla niedość- artysty – dla czytelnika-odbiorcy. Ale, gdy artysta spotyka artystę, obaj przemieniają się w …w kolegów po fachu. W członków Pen Clubu.

Mając zatem określone relacje wewnątrz grupy fotografów, zajmijmy się relacjami fotografa ze światem zewnętrznym. I tu trzeba powiedzieć wprost – fotograf w kontakcie z fotografowanym jest albo złodziejem, albo kłamcą. Czasem alternatywa ta staje przede mną, nie mogę od niej uciec, a nie mam ochoty być ani jednym ani drugim. Jeśli już miałbym wybierać – wolę być złodziejem.

Dlatego chyba przerzucę się na krajobrazy, na martwą naturę. Albo na bezdomnych, którzy będą szczęśliwi, że ktoś się nimi zainteresuje. Bo ludzie, których zawód nierozerwalnie wiąże się z pokazywaniem siebie, mają z tym największe problemy.

Mój problem polega na tym, że ja ich… lubię. Lubię z nimi być i przeżywać to, co oni tworzą na scenie. Z tego przejęcia się powstają moje zdjęcia. Wracam do domu i nie mogę usnąć. A jeszcze w drodze – włączam głośno jakąś muzykę, żeby się oderwać od tego, co widziałem, zagłuszyć.

Następnego dnia zaczyna się selekcja zdjęć. Moi ulubieńcy nie wiedzą, ile z nich ląduje w koszu. Mój ostatni rekord – podczas spektaklu, na siedemdziesiąt zdjęć aktorki X prawie sześćdziesiąt trafiło natychmiast do kosza. Ostatecznie wybrałem nie więcej niż pięć, by przekazać je dalej. A mimo to spodziewałem się pytania – czy musiałeś dać te zdjęcia? Ono mnie za każdym razem deprymuje (jeszcze), i dopiero gdy wracam do mojego pokoju, zadaję sobie (i jej, w myślach) pytanie – a jakie miałem dać…?

Tych siedemdziesiąt zdjęć nie było przypadkowych. Każde z nich było wyczekiwane, precyzyjnie mierzone i strzelone. I zastanawiam jak to jest, że wykonując zdjęcia aktorce Y, również na spektaklu, odrzucam tylko 20% zdjęć? Że prawie każde zdjęcie ma sens? Wspominam spektakl Hamlet i Dorotę Segdę. Na kilkanaście, może dwadzieścia kilka zdjęć ze spektaklu, które jej przedstawiłem, tylko do dwóch miała zastrzeżenia.

Silnie przeżywam fotografowanie. Moje zdjęcia biorą się z fascynacji tym, co widzę. Nie ma fascynacji – nie ma zdjęć, Nie naciskam spustu, nie wiem nawet, gdzie przyłożyć obiektyw. Ale kiedy już się zafascynuję, to nierzadko natrafiam na barierę histerii, wyolbrzymionych, a nawet wyimaginowanych wyobrażeń. Na barierę zupełnej nieświadomości tego, jakie zdjęcia się publikowało i teraz publikuje, co jest ważne w zdjęciu. Czasem mam ochotę pokazać klasykę fotografii np. glamour. Ale czy jest komu i po co? Czy coś to zmieni?

Nie, bo tu nie chodzi o samą fotografię. Chodzi o zadowolenie wyobrażeń modela, który często sam nie wie, czego chce. A wtedy chodzi o uśmierzenie kompleksów, lecz niestety, fotografia tylko je podsyca. W takim przypadku owo zadowolenie osiąga się nie poprzez odpowiednie zdjęcie, ale tworząc całą otoczkę – słodzenie, czarowanie, w końcu zmyślanie, a nawet kłamanie. Wolę więc już kraść, skoro muszę…

Widziałem

W Ikei chłopak obsługiwał stoisko z przekąskami. Najpierw zerkał na paragon, potem przybijał na nim pieczątkę „wydano”. A potem łapał za duże szczypce, i wybierał jedną, niewielką, podłużną bułkę. Bułkę przekładał do dłoni w foliowej rękawiczce, w której już była mała, papierowa koperta. A szczypcami sięgał do innego metalowego pojemnika, skąd wyciągał jedną parówkę. Parówkę wkładał do bułki, i to już w zasadzie wszystko – papierową kopertę, a w niej bułkę, a w niej parówkę, kładł na płaskim, karbowanym stojaku, na szklanej pokrywie lady.

No chyba, że klient zapłacił za „hot doga z dodatkami”, wtedy chłopak posypywał parówkę i bułkę prażoną cebulką, i obkładał plasterkami konserwowanego ogórka.

Kolejka klientów czekała spokojnie, przechodząc powoli obok automatów do sprzedaży przekąsek. Na ekranach prężyły się dumnie przekąski i napoje w różnych kombinacjach. Dotykając je palcem a następnie wrzucając monety, otrzymywało się prawo do odbioru zapiekanki, hot doga, ciastka z kawą i co tam jeszcze. Automat wysuwał powoli paragon, a reszta z hałaśliwym brzękiem lądowała w podświetlonej na niebiesko kieszeni.

Chłopak obsługiwał sam. Twarz miał lekko uśmiechniętą, w przeciwieństwie do znudzonych i zmęczonych twarzy klientów. Zresztą przeszli oni dopiero co przez kasy, a wiadomo, że do kas w Ikei prowadzi daleka droga. Choć od dawna przewidziano przejścia, skracające drogę, to tym więcej klientów czuło się zagubionych, a w tym zagubieniu zawsze ściągali coś z prawej lub lewej strony i wkładali do swoich koszyków. Jedyne wyjście i tak prowadziło przez kasy.

Chłopak miał na twarzy ten sam uśmiech, mimo, że spędził tu z pewnością więcej czasu, niż najdłużej przebywający klient. Może doceniał to, że nie musi błądzić w labiryncie mebli, zasłon i firanek…. A może niewidoczna kamera sprawdzała, czy rzeczywiście się uśmiecha. A może myślał o czymś zupełnie innym, może układał w wyobraźni kolejny wiersz, albo program komputerowy, bo fascynował się programowaniem i czekał tylko, kiedy skończy się jego zmiana.

Dość, że jego palce, dłonie przedramiona i ramiona pracowały szybko i sprawnie. A na nogach podbiegał co jakiś czas, wyjmując z lodówki kolejne porcje parówek. Ciekawe, na ile lat może starczył mu sił, ramiona nie będą chciały się podnosić, nogi – biegać, a kręgosłup, zniszczony pracą w jednej, tej samej pozycji…

Im mniej pytań tym lepiej

Jak to przyjemnie być tylko wykonawcą!

– jesteś tylko wykonawcą i przyjmujesz, że zlecający zadanie sprawdził wszystko, co powinien,
– każde zwrócenie uwagi kosztuje dodatkowy wysiłek, a po co sobie dokładać pracy…
– gdy masz dodatkowe pytania to jesteś odbierany jako czepiający się, albo tępy, bo czegoś nie rozumiesz
– często ludziom nie zależy na tym, aby było coś zrobione dokładnie i dobrze, nie mają na to czasu, a jeśli pokażesz im jakąś nieścisłość, problem, niedoróbkę, to pozostawią cię z nią sam na sam.

Dlatego w praktyce im mniej pytań, tym lepiej.

Kończy się wiosna

Teraz są dni, które się nie kończą, raczej zachodzą jedne na drugie. Między nimi próbuje się wcisną choć skrawek nocy, lecz ledwo spróbuje, już się poddaje. To późna wiosna i początek lata.

Wydaje się, że można zrobić tak wiele, i że nie trzeba spać. Ale to nieprawda. Znów, żeby coś zrobić, trzeba czemuś działać na przekór.

Szaleńcze tempo

Od ponad dwóch godzin siedzę przy komputerze, i „szyję”. „Szyję” – tak nazwał to dwadzieścia lat temu mój kolega, który jako dobry programista znalazł zatrudnienie. Po jakimś czasie tak opisywał swoją pracę: siedzimy przy komputerach i szyjemy. Szyjemy całe dnie, od rana do wieczora. Po kilku godzinach szycia przestajesz widzieć. Przestajesz widzieć rzeczywistość. Jesteś gdzieś w dziwnym świecie, trudno powiedzieć gdzie. Widzisz ekran komputera, ale tak naprawdę go nie widzisz. Trudno powiedzieć, co widzisz. Kumpel obok ma to samo. Potem wracamy do domu i sami nie wiemy, gdzie jesteśmy. Następnego dnia zaczynamy dalsze szycie.

Zastanawiam się, na czym polega fenomen „szycia”. Chyba na tym, że człowiek, pracując przy komputerze, nie musi już na nic czekać. Maszyna jest tak szybka, że to człowiek stał się najwolniejszym ogniwem.

Kiedyś rolnik czekał, aż wyrosną zasiane czy posadzone przez niego rośliny. Mechanik miał chwilę przerwy, gdy maszyna musiała ostygnąć, albo gdy np. tokarka nacinała mozolnie zwoje gwinta. Nawet gdy wymienia się olej z silnika, to jest chwila przerwy, bo musi ścieknąć.

W przypadku komputerów, albo doskonałej organizacji pracy, cały system działa szybko, a to właśnie człowiek jest najwolniejszym ogniwem. Wtedy wszystkie oczy zwracają się na niego – oczy szefów, zarządzających, specjalistów od wydajności. Dlaczego człowiek jest tak wolny?

Umieszczam treści na stronie warsztatów teatralnych Lato w teatrze. Nie mogę się nadziwić, ile operacji muszę zrobić, żeby przygotować i włożyć na stronę www jedno zdjęcie. Nie mówiąc o tym, że cały layout, choćby i najprostszy, musi zostać przez kogoś wymyślony i potem konsekwentnie zrealizowany. Ludzie, ile pracy trzeba, aby stworzyć taką dość prostą stronę, jak właśnie ta…..

Mam przyjaciół, którzy pracują w różnych firmach, jako tzw. ludzie do wszystkiego. Ich dramat polega na tym, że szefowie wiedzą, że dziś da się zrobić tyle rzeczy! Stworzyć stronę internetową, nakręcić film, poprowadzić konto na Facebooku, Twitterze i dziesiątkach innych serwisów, na których można przecież promować działalność firmy!

Przerażające jest to, że jest powszechna nieświadomość, ile to kosztuje myślenia. Już nie mówmy: pracy, bo to nie jest praca w znaczeniu harówki. Moja dobra znajoma mówi mi: siedzę nad pustym ekranem i nie mogę nic spłodzić. Właśnie! Bo napisanie fajnego tekstu wymaga luzu, wypoczynku, odlotu, odprężenia. Na dłuższą metę nie da się robić dziesięciu spraw, a potem jeszcze usiąść i napisać dowcipny tekst na Facebooka.

To, że możemy tak wiele, jest złudą. To nieprawda. Świetne programy do tworzenia materiałów audiowizualnych nie zrobią tego same…..

dobranoc….

Dziś zacząłem pisać listę spraw, które powinienem zrobić. Uratować może mnie tylko spokój i nie zastanawianie się zbytnie, jak ja to wszystko przerobię. Ale spokoju też nie mam. Ekscytacja mi się podoba, choć jest zabójcza.

Po pierwsze, powinienem iść spać. Tak więc – dobranoc. Wreszcie…….

Ale zanim – niech przypomnę sobie szczekanie psów, które dzisiaj słyszałem. Szum młodych liści. Gwar osób na ulicy, przy stolikach, w tramwaju…. Niech pomyślę, czy może przypadkiem nie objawiła się jasna i jednoznaczna odpowiedź na pytanie, jak ten cały świat się kręci. Bo choć widać symptomy, to główny mechanizm pozostaje gdzieś „pod skórą”, „z tyłu głowy”. Czuję go prawie przez cały czas, i to nie pozwala mi tak po prostu przeżyć dnia.

Oprócz listy spraw, które powinienem zrobić, powinienem zrobić listę rzeczy, które koniecznie trzeba zostawić z boku. „Twitter”, to pierwsza z nich. Jestem już nie taki młody, a ciągle dają się prowokować młodzieńczym, nieproduktywnym fascynacjom.

cierpliwość, fot. Piotr Kubic

 

Leciutko kładę
rękę na pierś
nie, nie umarłem
czekam na deszcz
będzie czerwony
będzie go w bród
lekko uśpiony
czekam na cud

(płyta MWNH, cytuję z pamięci….)

Czasu nie tracę, czas tracę

Pracując nad wystawą i dociskając pedał gazu na maksimum, oczywiście na tyle, żeby tylko zmieścić się w zakrętach, sam się sobie dziwię, ile jestem w stanie zrobić, gdy pozostawiam poboczne sprawy i koncentruję na tym, co właśnie trzeba.

To wniosek o daleko idących konsekwencjach, zdaję sobie z tego sprawę, więc proszę już nie krytykujcie 🙂

Dziesiątki

rzeczy, które trzeba dotknąć, przestawić, przesunąć, przełożyć, dziesiątki spraw, drobnych decyzji, które trzeba podjąć, żeby jedynie wyjść z domu do pracy. Próbując patrzeć chłodnym okiem i z boku – to niemożliwe, żeby rzeczywiście tego wszystkiego była potrzeba.

Jedno dłuższe zamyślenie i wszystko bierze w łeb. Funkcjonujemy w tym świecie, na poziomie współczesnego człowieka tylko wtedy, gdy opracowany system perfekcyjnej synchronizacji codzienności nie zawodzi. Jeśli coś się przerwie, coś nie dojdzie na czas, jeśli dziecko wejdzie w drogę i wypadnie z rąk pojemnik z płatkami kukurydzianymi, to cały system staje, pozostawiając nas nikim. Funkcjonujemy na granicach sekund. Szybki oddech, lub wręcz wstrzymany oddech, minuty płyną niezauważone. Takiego życia – nie ma. Jest na granicach mikroświatów, których jeszcze nikt nie udowodnił na pewno, że istnieją.