Po prostu dziecko nie lubi jajek

Na śniadanie są jajka. Na miękko. Domowy przepis wymaga, aby jajka wyjąć z lodówki i włożyć do rondelka do zimnej wody i razem podgrzewać. Niestety, teraz nie można ot tak sobie iść – do łazienki, ubikacji, do szafy z ubraniami lub deski do prasowania. Proces należy obserwować i zauważyć moment, w którym woda zaczyna się gotować. Wtedy ustawiamy na minutniku dwie minuty. Kiedy odezwie się dzwonek, jajka należy niezwłocznie zdjąć z ognia i ochłodzić, wylewając z rondelka gorącą wodę i zastępując ją zimną.

Dziś, obok jaj kurzych, w rondelku znalazło się kilka przepiórczych. Ot taki pomysł, na urozmaicenie lub może wykwintność, albo z uwagi na szczególne walory smakowe. Sześcioletni syn zamierza jeść i tak coś innego, ma swoje dania. Lecz po negocjacjach z matką godzi się, że spróbuje przepiórczego jajka. Niemniej jednak kiedy ma dojść do degustacji, syn zaprzecza i podważa warunki wcześniejszej umowy. Wiemy jednak, że jest człowiekiem raczej słownym, więc jego protest jest skazany na niepowodzenie, skoro już wcześniej się zgodził.

Ale i tak z trudnością udaje się go namówić, ponieważ każdy krok mający prowadzić do smakowania jest przez niego opóźniany. Sytuacja staje się napięta, w końcu zgadzamy się obopólnie, że spróbuje tylko połowę przepiórczego jajka. Małe jajko ugotowało się na całej objętości, więc nie ma problemu go podzielić. Dzieciak z wahaniem i ociąganiem w końcu bierze do ust malutki kawałek białka z jeszcze mniejszym żółtkiem w środku. Obserwuję całą sytuację będąc za jego plecami, zaś matka jest z drugiej strony. W pewnym momencie słyszę jakby krztuszenie się, chłopcem coś wstrząsa i jestem pewien, że za chwilę zwymiotuje. Czekam co będzie, bo pobiec do łazienki po miskę i zdążyć nie mam już szansy. Lecz dzielny dzieciak rzuca się do kubka z wodą, szybko popija i to go uspokaja. Patrzę na jego ręce w krótkich rękawkach, małe włoski stoją na baczność. Nie wierzę i przesuwam dłonią – skóra jest jak papier ścierny.

– Ale czy to jajko smakuje inaczej niż kurze? – pytam. Biorę kawałek i próbuję, ale nie czuję różnicy. Nic szczególnego.
– Beni, przecież smak jest taki sam. O co chodzi?
– Chodzi o to, że kurzego jajka on też nie tknie – odpowiada matka.
– Aha…

Na kręgielni fot. Piotr Kubic

To coś jest niedaleko od każdego z nas

To wszystko, nad czym pracujemy – nasza praca zawodowa, zmagania z przepisami, prawem, z dojazdami do pracy, zakupami, sprzątaniem, układaniem rzeczy na półkach, remontami w domu, podpisywaniem umów na nowy abonament telefonu komórkowego, opłacanie ubezpieczenia OC za samochód (znowu drożej niż rok temu) – to wszystko, to nie jest istota życia. To może zaledwie wstęp, albo margines. To jakiś dodatek, materiał (jak u krawca, jeszcze nawet nie wykrojony), to faktura, forma, ale nie treść.

Co jest treścią? To niełatwo opisać. Zwłaszcza po dniu takim jak dzisiaj, w którym prawie trzy godziny to czysta podróż busem, w aucie, dwie godziny – strawione na spożywanie pokarmów. Kolejne dwie godziny na uganianie się za bzdurami, układanie czegoś w szufladach czy na półkach. Na szukaniu w internecie produktów, które mają polepszyć codzienny byt, pracę. Na formułowaniu na piśmie problemu współpracy z niesolidną firmą. Ten dzisiejszy dzień wyssał z duszy siłę na rzeczy, które są poboczne, mało ważne, nie są esencją,treścią życia. Na drobnostki, szczegóły. Czy zostało coś na istotę spraw…?

Studnia świadomości, Przychodnia ul. Szwedzka, fot. Piotr Kubic

Na szukanie fragmentów dwóch spektakli, około trzydziestosekundowych, które najlepiej oddałyby wobec publiczności charakter przedstawień. Czy ktoś zdaje sobie sprawę, jak trudno wybrać fragment trzydziestu sekund z przedstawienia tak, aby przekazać, o czym ono jest? Nie tylko pod względem treści, ale i nastroju. Zafałszować nie jest trudno. Dramat można pokazać jako komedię, proszę bardzo. Albo odwrotnie. Lecz niech nie umiera wiara w to, że reklama, która jest fałszerstwem, ma krótkie nogi. Gdzieś ciągle uczciwość jest w cenie, odbiorcy czują to podskórnie. Odbiorców się zdobywa konsekwencją i uczciwością. Niech tak będzie i tak zostanie.

Córka ma do odrobienia lekcje. Jest już późno, powinna spać. Zarówno lekcje do odrobienia, jak i fakt, że powinna spać, to rzeczy drugorzędne. Ważniejsze jest coś innego, coś, co jest obecne wśród nas, kiedy w trójkę, zmartwieni, pochylamy się nad jej zeszytem. W kuchni, za której oknem króluje już ciemność. To coś wyczuwam wyraźnie, tę najważniejszą rzecz, ale czy umiem ją opisać…?

Nie wolno dać się zmylić, że urządzanie domu, poszukiwanie pracy, zmaganie z absurdami codzienności, walka o lepszy byt to sedno naszego życia. Esencja jest niedaleko każdego z nas. To jak celowanie w tarczę, ale nie w widoczną w centrum dziesiątkę, tylko trochę obok. To nie polega na byciu dokładnym, idealnym, na spełnianiu szczegółowych marzeń, na osiąganiu jasno określonego celu. Jak to ktoś napisał – szczęście nie polega na tym, że osiąga się orgazm za każdym razem. O tę właśnie dokładność, albo raczej – niedokładność chodzi. To nie jest jak McDonald, który w każdym kraju, pod każdą szerokością i długością geograficzną, serwuje takiego samego Big Maca. Ten prymitywny ideał stał się zaprzeczeniem ideału.

Dzieci i przerażenie cd.

Dziś dziewięcioletnia córka, po raz pierwszy i z powodzeniem, ubrała sukienkę swojej matki. Nie tak dla zabawy, po prostu przejęła od niej tę sztukę garderoby.

Coś mnie tknęło i powoli uświadamiam sobie, co historia z sukienką oznacza. Zresztą już wcześniej miałem niejakie przebłyski, pewnego dnia wieszając pranie wyciągnięte z pralki. A raczej zbierając je, kiedy już wyschło. Wiadomo, że podczas zbierania segreguje się ciuchy, w zależności od tego, do kogo należą. No i tamtego dnia przestało być dla mnie jasne, do kogo należą damskie majtki, które właśnie napotkałem na suszarce…

Coś zmienia się i to diametralnie. Zmienia się co dzień, może co miesiąc, ale na tyle powoli, że zdajemy się tego nie dostrzegać. Ale sytuacja nie stoi w miejscu. Nie pyta nas o zdanie, czy chcielibyśmy zmiany wolniej czy szybciej. Nie mamy nic do powiedzenia…

Na uboczu

Jak różne światy mogą istnieć niedaleko od siebie…

Dwa dni, spędzone tam, gdzie kończy się droga, w Beskidzie Wyspowym, gdzie urodził się i dorastał młody chłopak. Był najmłodszy w wielodzietnej rodzinie i rodzice wiązali z nim nadzieje, że pozostanie na gospodarce. Nie został. Przeszedł do innego świata, który dla jego rodziców był niedostępny. Dlaczego niedostępny? Może dlatego, że nie chcieli, nie wyobrażali sobie, że mogą do innego przejść. Może dlatego, że w swoim życiu i tak wyszli już z jednego świata, choćby wtedy, kiedy uczyli się czytać, jako dorośli, a za elementarz posłużyła im księga, którą pokochali – Pismo Święte.

Młody chłopak nie został na gospodarce, a gospodarki dzisiaj nie ma. Tam, w górze, pozostała wegetacja w czymś, co dziś można określić, bez większego błędu, słowem skansen . Życie z rolnictwa, o ile ma być życiem określanym przez ludzi jako godne, wygląda dziś zupełnie inaczej. Zresztą w tej wsi życie zawsze ocierało się o wegetację, było to zmaganie z siłami natury, kamienistą ziemią, nachylonymi ostro stokami pól, brakiem zaopatrzenia, nawet zwykłego sklepu. Dziś sąsiedzi jeżdżą samochodami, lecz jeszcze dwadzieścia lat temu byli skazani na pieszą wędrówkę.

W chałupie niewiele się zmieniło. Tyle, że boazeria, którą wykonano trzydzieści lat temu, nie jest już atrakcyjna, podobnie jak wybudowany w pokoju gościnnym kominek. Nie ma już wychodka, ubikacji na zewnątrz, podobnie jak nie ma gnojowiska, nad którym stał wychodek. W pomieszczeniu obok, które było drewutnią, ustawiono muszlę klozetową, kabinę prysznica oraz zawieszono na drewnianej ścianie umywalkę. Ściany to grube bale z drzew, uszczelnione zwartą, krótko ciętą słomą. Nie tłumi ona dźwięków, z łatwością słuchać głośniejszą rozmowę po drugiej stronie.

Nad wejściem, nad drzwiami z szybą, namalowano białą farbą numer domu: 302. Ten numer wpisywał potem młody chłopak na pocztówkach, gdy już przestał być bardzo młody i się ożenił, i zamieszkał w innym domu, sto kilometrów stąd. Kartki przychodziły właśnie tu, do matki, gdy ojciec już nie żył. Chłopak przyjeżdżał ją odwiedzać, pisał do niej listy, potem przyjeżdżał z rodziną, gdy urodził mu się syn, i drugi. Zostawiali samochód o dwie góry stąd i szli pół godziny, czterdzieści minut.

Matka nie chciała stąd odchodzić. W końcu tu umarła. Stąd wyruszył pogrzeb, w strugach deszczu, z trumną na wozie, które ciągnęły dwa konie pożyczone od sąsiada. Na stromiźnie, gdzie oślizła gleba, przytrzymano wóz, tam droga schodziła ostro w dół, w stronę lasu, do potoku. Cmentarz jest kilka kilometrów dalej, gdy droga wywinie się w końcu spomiędzy domostw, dotrze do rzeki i przekroczy ją długim mostem. Cmentarz kiedyś patrzył z góry na krajową szosę, ale od kiedy wybudowano autostradę, i on jest na uboczu.

Pcim, pejzaż, fot. Piotr Kubic

Poradnia M

Ojciec został sam w domu.
Nie sam, tylko z dwójką dzieci.
Nie z dwójką dzieci, ale z trójką. To trzecie dziecko on sam wymyślił.

„Wymyślił” – to może być różnie zrozumiane, zaznaczmy więc wyraźnie, że ojciec zaproponował swoim dzieciom, by zajrzały do sąsiadów, bo, zdaje się, przyjechała tam na wakacje dziewczynka. Dziewczynka jest w wieku jego własnych dzieci, więc mogłaby stanowić atrakcję na tyle silną, że konkurowałaby z filmem (bajką), którego dzieci zaczęły się domagać już przed śniadaniem. W ten sposób świadomy swojej misji ojciec próbuje odwrócić zainteresowanie od mediów, skierować na żywego człowieka, co z pewnością dzieciom się przyda w ich przyszłym życiu. 

Co więcej, dziewczynka ta nie jest po prostu wakacyjną sąsiadką lecz kuzynką. Jej siostra ma dopiero siedem miesięcy, co nie jest bez znaczenia. Matka siedmiomiesięcznego dziecka z pewnością będzie wdzięczna i trochę odetchnie, mając pod opieką jedno, a nie dwoje dzieci. W ten sposób ojciec przyczyni się do wzbudzenia pozytywnych emocji, a tym samym zacieśniania relacji z bliższą i dalszą rodziną. Bliższą – ponieważ jego własne dzieci też będą mu wdzięczne za ten pomysł.

Ojciec może być też wdzięczny sam sobie, bo trójka dzieci zajmie się sobą o wiele lepiej, niż dwójka. Musi tylko dać im coś na śniadanie, co udało się już z sukcesem, oraz pilnować, aby dzieci bałaganiły w jednym pokoju, nie w kuchni, przedpokoju, łazience, ubikacji i innych miejscach, do których z łatwością mogłyby dotrzeć.

Mając chwilę spokoju ojciec zajmie się domowymi porządkami, które zleciła mu (w zasadzie – poprosiła) wychodząca do pracy matka (jego żona), a które szczęśliwie mogą mu przypaść z tego względu, że to właśnie on ma teraz urlop.

Podczas ogarniania i opanowywania sytuacji zadzwonił telefon stacjonarny. Ponieważ jest właśnie środek tygodnia, w dodatku środek dnia, ojciec telefonu nie odbiera, bo wie, że wszyscy, którzy chcieliby coś od niego, zawsze dzwonią na komórkę. Jest po prostu pewien, że dzwoni ktoś z propozycją jakiegoś nowego sposobu leczenia, prezentacji świetnych garnków, koców, odkurzaczy i tym podobnych atrakcji, którym on nie będzie zainteresowany. A jednak, przechodząc między kuchnią a łazienką pełną brudnych ubrań, sięgnął po słuchawkę i powiedział:

– Piotr K…., słucham.
– …… eeee…. Czy to Poradnia K?

„Nie, to Poradnia M” – przemknęła mu odpowiedź, ale tylko w myśli. I odkładając słuchawkę pomyślał, że gdyby jej nie odebrał, to biedna kobieta próbowałaby jeszcze wiele razy, z nadzieją, lecz niestety, ma się rozumieć, bezskutecznie. „Jakie to proste” pomyślał „odbierając telefon można zrobić jeszcze jeden dobry uczynek”.

Brak funkcji undo

Zwijam pranie z suszarki, bo pralka „dochodzi” i będzie kolejne do wywieszenia.Moja dziewczyna wraca jutro, więc to ostatni moment, żeby spróbować się wykazać.

Elementy odzieży naszej czteroosobowej rodziny przepływają mi przez ręce, składam je jakoś, na tyle, na ile mi wychodzi. Myśli błądzą tu i tam, gdy w pewnym momencie zauważam, że niepotrzebnie wywróciłem na drugą stronę biały podkoszulek mojej córki (chyba mojej córki, bo syn ją prawie dogonił we wzroście, więc potencjalnie mógłby to być jego podkoszulek). Z uporczywą stanowczością chciałem wywołać funkcję cofnij ostatnią czynność, ale moje ręce nie znalazły klawiatury, ani tym bardziej kombinacji klawiszy CTRL-Z, która tę funkcję wywołuje. Myszki pod ręką też nie miałem, a przed oczyma nie było typowego dla aplikacji menu, gdzie na drugiej pozycji, po rozwinięciu napisu Edycja (Edit) zwykle umieszczona jest opcja Cofnij (Undo). Gdy myśli z marzeń zeszły na jawę, zwyraźniała metalowa suszarka z poziomymi prętami, zaś w rękach trzymałem ciągle biały podkoszulek, omyłkowo wywrócony na lewą stronę. I co teraz?

Przyznam, że zdenerwowałem się przez ułamek sekundy, bo cóż to za aplikacja? Niestety, nie było wyjścia, podkoszulek wywrócić musiałem znów sam.

Wyraz osobowości, firana

Przeglądnąłem pospieszne portale informacyjne. Nic nowego. Zmieniają się postaci, jak karuzela kręcą się tematy, podobne, tylko w nowych odsłonach. Dziennikarze, komentatorzy, blogerzy, z tą samą swadą, co tydzień, miesiąc, pół roku temu, zabierają się za kolejne afery, skandale. Analizują rzetelnie, kto i co powiedział, jak odpowiedział ktoś inny, kto się za kim ujmie, kto z kim zerwie i co zgłosi do prokuratury. Za każdym razem zaczynają od nowa, jakby nigdy nic podobnego się nie zdarzyło, jak bez pamięci.

Jak reżyser, który każdą próbę rozpoczyna początkiem przedstawienia, za każdym razem wydaje się, jemu i innym, że reżyseruje inaczej, lecz potem, nieuchronnie, dochodzi do tego samego punktu, w tym samym stylu, i pozostaje z tymi samymi pytaniami i wątpliwościami. W końcu musi przerwać, szczęśliwie, bo o 14.00 kończy się próba, a on nie wie, co dalej począć, więc z ulgą zerka na zegarek i oznajmia „koniec próby”. Jest pewien, że następnego dnia postąpi dalej, na wszelki wypadek znów zaczyna od początku, znów odkrywczo i z genialnymi, nowymi pomysłami. Za każdym razem rozpiera go duma z efektów pracy, czuje, że przechodzi kolejne etapy dzieła, tylko że nigdy nie udaje mu się dobrnąć do finału.

Wojna na Ukrainie nie zajmuje mnie w ogóle. Powinienem czuć wyrzuty sumienia, ale wspominam filmy dokumentalne z poprzedniej epoki, która przecież nie całkiem minęła, tym bardziej na Wschodzie. Dopada mnie poczucie bezsensu interesowania się współczesną sytuacją, bo może dopiero z perspektywy trzydziestu, pięćdziesięciu lat nasze dzieci będą mogły przystępować do wstępnej oceny. Czy ja mógłbym na coś wpłynąć, coś zmienić, teraz?

Sklep z firanami

Dziś poszliśmy do sklepu kupić kawałek firanki. Przed nami, w kolejce, były: matka z dwuletnim dzieckiem i ojcem, młodzi, oraz matka z córką, ta w wieku może dwudziestu lat, wymalowana tak, że lepiej nie zrobiłbym tego w photoshopie. Z niedowierzaniem patrzyłem na dyskusje, w których wzór firanki, sposób zawieszenia, wykończenie, stają się przedmiotem długich rozważań, których ton wskazuje, że traktuje się je całkiem poważnie. Najwyraźniej podobne dyskusje miały już miejsce wcześniej, nie tu, ze sprzedawczynią w sklepie, ale w rodzinie, przy obiedzie lub kawie, na spacerze, i przy samych oknach, przy których miały firany zawisnąć.

Jeśli zaledwie firany domagają się takiej uwagi, to co dopiero reszta wystroju domowego? Jest nad czym myśleć. Gdyby ktoś zastanawiał się, nad czym by tu w życiu myśleć, bo samo życie przestało być dostatecznie ciekawe. Firana dostarcza tematów do rozmowy, sensu istnienia rodziny, staje przedmiotem twórczego wysiłku, potem wystawionego na ocenę krewnych, znajomych i sąsiadów. Firana jest wyrazem ludzkiej osobowości, podobnie jak kształt i kolor uchwytów drzwiczek szafek kuchennych, rozmieszczenie lampek oświetlenia czy dyskretne dodatki w kolorze kontrastującym z odcieniem salonu.

I tak firana wygrywa z Ukrainą. Ciche pielesze rodzinnego miasteczka, w którym nic więcej nie musi nas interesować. Można powiedzieć, że czasem zerkamy ukradkiem na niebo, czy już nie widać wielkiego grzyba wybuchu atomowego. Bo wtedy wiedzielibyśmy na pewno, że nic nie można poradzić.

Niech mężczyzna nic nie robi

Jeśli w domu, wieczorem, zalega w końcu cisza, to znaczy, że wszystko idzie swoim zwykłym torem, słowem – w porządku. Teraz można by wreszcie coś zrobić, gdy obowiązki zostały zaspokojone i nikt już nie potrzebuje mężczyzny w średnim wieku. Nawet jest niewskazane, żeby jakiś mężczyzna w średnim wieku próbował coś robić w domu o tej porze. Niech mu do głowy nie wpadnie łaskawe mycie naczyń, z pewnością pobudzi wszystkich. Niech też nie włącza pralki. Niech nie próbuje naprawiać zawiasów w szafce w łazience, bo jeśli śrubokręt spadnie do wanny, to postawi na równe nogi połowę rodziny.

Mógłby co prawda poprasować, ale do tego mu akurat nie spieszno, jak pomyśli, że deskę, żelazko i stosik prania musiałby wynieść z sypialni i przenieść, najlepiej, do kuchni. Bo samo prasowanie w pokoju, na skrzypiącej desce, zbudziłoby jego drugą połowicę. A gdyby przy przenoszeniu deski zawadził niechcący o drzwi, te do przedpokoju, których lekkie dotknięcie wprowadza w drżenie? Pochodzą przecież z późnego socjalizmu, raczej – z okresu przełomu – kiedy nie produkowano i nie sprzedawano niczego, co byłoby solidne. Płyta paździerzowa i niepewnie wprawiona szyba – oto całe drzwi, nie można ich nawet zamknąć bez powolnego  mruczenia – jakby chciały się oprzeć nawet temu prostemu i podstawowemu dla nich działaniu. 

Niebo, fot. Piotr Kubic

Pozostaje pisanie bloga. Po co i na co? Z nudów. Ale przecież nie pytaliśmy „z czego”, tylko „po co”. Dana odpowiedź jest wymijająca. Być może, w pewnym wieku, pytania o cel i sens stają się niestosowne. Bo zdradzałyby, że pytający niewystarczająco zgłębił temat, nie na tyle, by milcząco pomijać już samo pytanie, a co dopiero odpowiedź. Dochodzimy zatem do wniosku, że omijanie tematów świadczyć może o dojrzałości, której próżno szukać u tych, którzy pewne pytania, w gruncie rzeczy niedyskretne i tym samym niedelikatne, stawiają z podniesionym czołem.

Jakby nie było

Jakby nie było Świąt. W pewnym mieście jest taka dzielnica, gdzie nie ma Świąt, choć w innych dzielnicach wszyscy Święta obchodzą. Tak naprawdę to nie jest dzielnica, tylko kilka ulic, no może jedno skrzyżowanie. Dokładnie – dwa skrzyżowania, to jedno przy Tesco, a drugie – zaraz przy Biedronce. W sumie to przecież prawie centrum miasta, wszędzie choinki, światełka, na ulicach zaparkowane czyściutkie samochody. Wczoraj i dzisiaj były kolejki przy myjniach. A na tej jednej ulicy, między Biedronką a Tesco, stoją poszarzałe auta, bo jeszcze przedwczoraj były przymrozki, a wtedy drogowcy sypią na przykład taką sól drogową która prędzej czy później trafia na karoserie samochodów.

Na jednej ulicy nie ma choinek, choć gdyby się przyglądnąć, to chodzi o jeden dom. I to na piętrze. Mieszkają tam cztery osoby, dwie dorosłe i dwoje dzieci. Dzieci, jak to dzieci, cieszą się z prezentów, bo na szczęście miały od kogo je dostać. Zresztą chłopczyk od dwóch tygodni liczył każdy dzień do gwiazdki. Jego matka, jak to matka, przygotowała dom na Święta, nie można powiedzieć, jak trzeba. Dochodząc więc krok po kroku do istoty rzeczy trzeba nam ostatecznie stwierdzić, że to ojciec zachowuje się tak, jak by nie było Świąt. Czy je ignoruje, czy wręcz nie zauważył nawet…?

Czy nie widział, że od ponad miesiąca wszystkie reklamy miały, choćby w tle, czerwoną czapeczkę Mikołaja, albo przynajmniej pomponik? A na dworcu PKS, z którego przecież codziennie dojeżdża do pracy, poprzez megafony, w przerwach między zapowiedziami, od tygodnia, grają kolędy? W hipermarkecie długonoga dziewczyna w czerwonym kubraczku próbowała poczęstować go świąteczną gorącą czekoladą? Musiał ją zauważyć, przecież nawet pomyślał, że gdyby Mikołaj pojawił się w tak krótkim kubraczku, to pewnie by czekolady skosztował, z litości.

Trudno powiedzieć. Fakt faktem, że w pewnym mieście i dzielnicy, na ulicy łączącej Tesco z Biedronką mieszka, i to nie sam, człowiek, któremu Święta przechodzą obok, albo – on obok Świąt. I zastanawia się on, czy to rzeczywiście możliwe, a jeśli już, to czy powinien próbować z tym coś zrobić.

Garnki pełne pomysłów

Jakie pomysły się nasuwają podczas mycia naczyń! Całkiem tak samo, jak podczas golenia. Właśnie przerwałem mycie, żeby tu pisać. Garnki nie uciekną, woda w zlewie może trochę ostygnie. A tekst sam się nie napisze.

Nie piszę tu w ogóle o mojej dziewczynie, choć piszę o dzieciach, moich przeżyciach oraz oczywiście czasem występuje tu Wiesiek. Nie piszę o mojej dziewczynie nie dlatego, że wcale o niej nie myślę, że już mi się znudziła i w ogóle rzadko ją dostrzegam. Tak mógłby ktoś pomyśleć, może nawet więcej niż ktoś jeden. W ogóle to ciekawe, że gdy byłem młodszy, inaczej rozumiałem zachowania innych, to, co mówili. Jak łatwo popaść w ocenianie innych, w świadomość, że wiem, jaki ktoś jest, dlaczego to lub owo zrobił. Tak zwane „stare ciotki” „obserwują” inne rodziny, małżeństwa, sposób, w jaki ktoś wychowuje dzieci, a potem komentują, ze znawstwem w tonie. Są całe „loże komentatorów”, a „starą ciotką” może być nie tylko kobieta, mężczyźni równie „dobrze” parają się tym zajęciem.

Tak więc dementując pogłoski, że straciłem zainteresowanie moją dziewczyną, kontynuuję temat zmywania naczyń w kuchni. Dziś uchylę rąbka naszych okrytych tajemnicą relacji i napiszę Wam, że wiele lat trwało, zanim udało się dojść w naszej rodzinie do kwestii następującej – naczynia mogą leżeć w zlewie pół dnia i nie jest to niczym dziwnym, niewygodnym, a już na pewno nie nagannym. Nikt nie czuje się z tego powodu winny (podpowiadam – ja nigdy z tego powodu nie czułem się winnym), a członkowie rodziny mogą w tym czasie zajmować się sprawami, które np. sprawiają im przyjemność. Tak więc przynajmniej w tym zakresie udało się zerwać z nader uciążliwym twierdzeniem, że „najpierw obowiązki a potem przyjemności”. Drodzy Czytelnicy, Wy zaprawieni w bojach życiowo-rodzinnych – na pewno zgodzicie się ze mną, że owo twierdzenie to często zwykłe zawracanie głowy. Tak się czasem mówi do dzieci, kiedy trudno znaleźć na szybko lepszy argument.

Popijam piwo, myję powoli naczynia, a w głowie układa się plan życia na następnych kilka lat. Ile pomysłów wypływa na powierzchnię, wraz z pianą płynu „Ludwik”, a układanie talerzy na suszarce to jak konstruowanie dobrze zrytmizowanego akapitu. I to wszystko dzięki garnkom. Czy to nie piękne…?