Opuszczone

 

opuszczone.... fot. Piotr Kubic

Opuszczone gospodarstwo. Pewien przechodzień, w zasadzie rowerzysta, jeżdżąc po okolicy zabiera ze sobą mały, składany taborecik. Zatrzymuje się w takich miejscach, stawia krzesełko w każdej z czterech stron świata, siada, a potem przez pół godziny (może więcej) przywołuje w wyobraźni domowników. Spogląda na porzucone sprzęty, narzędzia, na pozostałe jeszcze resztki wydeptanych ścieżek, które owijają się wokół furtek, bramy, rogów domu, stodoły, stajenki. Widzi w wyobraźni świetność i rozmach obejścia, które przeszło do historii. 

Opuszczonych gospodarstw jest w okolicy sporo. Tak więc przechodzień (rowerzysta) ma zajęcie na kilka tygodni, może miesięcy, na pewno – lat.

Moje miejsce

„To jest dom, to miejsce, w którym mógłbym mieszkać”. Zatrzymałem samochód, żeby sfotografować wierzby stojące w dwóch rzędach, w dolinie, podświetlone z tyłu niskim słońcem. Wracając do auta popatrzyłem na dom z białej cegły. Stał cichy, samotny – bez obejścia, bez stajni, stodoły, bez nawet śladu ogrodzenia. Za nim, w stronę lasu, wznosił się ostro pagórek, tak nagle, że wyglądając z okien na parterze można było dostrzec zapewne tylko trawiasty stok, w odległości już kilku metrów. Wokół ani śladu zwykłej, gospodarskiej aktywności – żadnych narzędzi, wiader, pojemników. Trawa nie wydeptana. Otoczenie domu zamykało się w rzędzie dużych drzew z lewej strony, za którymi stało gospodarstwo sąsiada. Zaś z drugiej strony przechodziła polna droga prowadząca pod las, wzdłuż niej znów rząd wysokich drzew.

Przy ścianach domu znalazły swoje miejsce młode drzewka. Tak blisko ścian, że gdyby ktoś w domu mieszkał, na pewno nie pozwoliłby, żeby odrosły od ziemi. Jedno z drzew zagradza podwójne, szerokie drzwi garażu, zarośnięte trawą. Na drzwiach wisi kłódka. Szyby w oknach są całe, choć z ram złuszczyła się niemal zupełnie farba. Były białe, kiedyś. W oknach – resztki zasłon, pomiędzy którymi prześwitują jakieś belki i podpory stojące krzywo. Rynny są całe, choć lekko pogięte, dach również bez widocznych ubytków.

Z balkonu od strony drogi zaczął odpadać miejscami beton, balustrada przyrdzewiała. Można by ją odnowić, podobnie jak okna. Ale bez zbytniej ingerencji, by nie sprawić wrażenia, że oto człowiek wziął tu sprawy w swoje ręce, rozsiadł się rubasznie i podporządkował sobie wszystko, co w granicach obejścia może podporządkować. Zrobił to, bo nie podobała mu się trawa taka, jak sama rośnie, krzewy jakie zwykle są i drzewa, bo urosły tam, gdzie chciały, a nie gdzie zaplanował człowiek. 

W ogóle nie ma tu granic między tym, co moje, gospodarskie, a tym, co zewnętrzne i co mnie nie dotyczy, więc nie obchodzi. Brak tu płotu z lichego, ale kształtnie wyciętego w fabryce drewna, malowanego nowoczesną farbą, przypominającą plastik. Brak zielono-pastelowej siatki ogrodzenia, brak jaskrawych odcieni drzwi, okien, dachu, ścian, brak podjazdu do garażu i kostki brukowej przed drzwiami. W tym ukrytym, cichym domu, chciałbym mieszkać. No tak, ale on jest taki, bo w nim właśnie nikt nie mieszka…

Robię zdjęcie od strony lasu i wracam do auta. Wtedy słyszę odgłos, szczęk. Na pierwszym piętrze ktoś otwiera okno balkonowe. Czekam i patrzę, aż wychodzi mężczyzna, chudy i stary, człowiek w czapce z daszkiem o wyblakłej czerwieni. Mówię „dzień dobry” i czekam, co odpowie. Możliwość w zasadzie jest jedna – zapyta mnie, co tu robię. Lecz ciekawi mnie ton jego głosu, bo widzi w moim ręku duży aparat fotograficzny, a to powoduje różne emocje.

Zaczynamy rozmawiać. Pokazuje mi, że myliłem się myśląc, że nikt tu nie mieszka, bo przecież z lewej strony jest wyraźnie wydeptana ścieżka prowadząca do drzwi. Nie sprawdzam, przyznaję mu rację. Widzę, że ponad jego głową wystaje ze ściany wspornik z dwoma izolatorami, do których zwykle dochodzą kable z energią elektryczną. Mówi, że radzi sobie bez prądu. Zimą pali w piecu i wskazuje ręką w głąb mieszkania. Na moje słowa, że mógłbym tu mieszkać odpowiada, że jest do kupienia działka tuż obok. Nie, ta działka nie jest jego.

Mieszka tu od urodzenia. Ten dom został zbudowany w 1980 roku, poprzedni nie istnieje. Nie miał żony ani dzieci. A reszta rodziny rozeszła się daleko stąd.

Cichy dom

Widowisko artystyczne

Dziś oszalałem. Na imprezie pt. „Widowisko artystyczne dzieci i młodzieży niepełnosprawnej” zrobiłem tysiąc sześćset zdjęć, głównie dlatego, że nie mogłem się skupić i zabrakło pod koniec sił fizycznych. Wskutek tych niedomagań doszedłem do wniosku, że lepiej częściej naciskać spust, bo jest większe prawdopodobieństwo, że złapię coś sensownego. Tryb migawki przełączyłem też na „szybki”, więc szybko się zdjęcia robiło. Szybko, co znaczy w efekcie – dużo.

Basistka fot. Piotr Kubic

Basistka

 

prowadzenie

 

Pszczółka, SPN Bądźcie z nami, fot. Piotr Kubic

 

SPN Bądźcie z nami, fot. Piotr Kubic

 

SPN Bądźcie z nami, fot. Piotr Kubic



 

O przedstawieniach teatralnych nie powinno się pisać. Podobnie jak o malarstwie, fotografii, czym tym bardziej muzyce. No chyba, że już nie ma innego wyjścia, bo samo dzieło, w postaci źródłowej, jest niedostępne. Tak jak właśnie spektakl teatralny, który istnieje tylko i wyłącznie w teatrze. Każdy jego zapis audiowizualny jest już czymś innym, niż spektaklem teatralnym.

Tak więc choć kłębią mi się w głowie różne obserwacje i wnioski, nie zamierzam ich tu rozwijać. Może choć tych kilka zdjęć, które dobierałem kierując się delikatną, wspólną linią ich łączącą. Kosmosem.

 

SPN Bądźcie z nami, fot. Piotr Kubic



Pięciozłotówka

Teresa powiedziała mi kilka słów o swoich snach z tych dni, w których leżała na oddziale intensywnej terapii. Była nieprzytomna prawie dwa tygodnie. Wydawało mi się, że człowiek nieprzytomny nie cierpi, bo nie czuje bólu, nie wie też, że leży, po prostu nic nie wie. Tak myślałem do niedawna. Opowieść Teresy uświadomiła mi, że mogę się mylić. A skoro człowiek nieprzytomny może coś przeżywać, to otwiera wachlarz najróżniejszych możliwości, z których co najmniej połowa (statystycznie rzecz biorąc), nie wygląda zachęcająco.

Jeden mój lunatyczny spacer w nocy z niedzieli na poniedziałek odbijał się silnym, depresyjnym echem przez kilka dni. A gdybym śnił koszmary cały tydzień? Po takim okresie można mieć trudności z powrotem do równowagi, do pozytywnego kontaktu z otoczeniem…

Nad łóżkiem Teresy wydaje się coś być. Ale ci, którzy tu przychodzą, na wszelki wypadek nie podnoszą głowy do góry. Tak naprawdę nikt nie wie, czy to coś tam jest, ale nikomu nie spieszy się, by to wyjaśniać. Zresztą, powiedzmy sobie szczerze, tego wyjaśnić się nie da, a nawet, gdyby się dało, to my raczej tego nie chcielibyśmy. Tak więc nie zadajemy głośno niepotrzebnego pytania, a nawet jeśli po cichu jest sobie zadajemy, to wynika to z naszej lekkomyślności, niekonsekwencji.

Ogród fot. Piotr Kubic

W pokoju obok leży Joanna, która też niedawno wróciła ze szpitala. Mówi o wiele mniej niż Teresa. Poprosiła, żebym odwinął jej dłoń. Jej dłoń była pod kołdrą, a gdy próbowałem ją wyciągnąć, na jej twarzy pojawiły się grymasy. Dłoń była owinięta szerokim, białym plastrem, a na przegubie zobaczyłem ciemną, twardą, wypukłą narośl wielkości pięciozłotówki. Pomyślałem, że niedawno był tam wenflon. Potem wenflon przeniesiono na dłoń i właśnie dlatego teraz jest zawinięta. Nie mogę odwinąć dłoni, Joanna powinna o tym wiedzieć, bo zna mnie od dwóch lat i wie, że nie jestem pielęgniarzem ani opiekunem. To znaczy – wiedziała, że nim nie jestem…

Mężczyźni w polarach

Mężczyźni, którzy opatulają się w miękkie koce lub ubierają grube polary z kapturami, nasuwając je głęboko na czoła, tęsknią za matczynym łonem. Było im tam przytulnie, czuli się bezpiecznie. To nie ci sami, którzy z rubasznym śmiechem popijają piwo w rozchełstanych, niedopiętych na piersi koszulach, gdy z pomiędzy guzików wyglądają poskręcane włosy. Ci pierwsi są cofnięci, schowani w sobie, jakby zbyt energicznymi ruchami lub głośnym, bezpretensjonalnym śmiechem mieli skaleczyć lub obrazić dobroduszne powietrze wokół nich. Ci drudzy zaciągają się powietrzem i zamiast ono ogarniać ich, to oni zamykają je w sobie, trzymają tak długo, jak chcą, a potem wypuszczają na zewnątrz, zużyte.

A jednak różnica między tymi dwoma typami może się wydawać pozornie prosta. Kobiety, nie dajcie się ponieść pozorom. Rubaszności nie warto utożsamiać ze zdecydowaniem i konsekwencją, a nieśmiałości – z brakiem wizji na życie. Możliwe, że łatwiej się porozumieć z facetem, który nie ukrywa, że potrzebuje czasem wspomnienia z dzieciństwa. A trudniej z tym, który przeważnie zgrywa podległego tylko sobie bohatera.

Nieuniknione uczucia

Tkwią w nas uśpione, ale silne lęki, które czasem, w pewnych konfiguracjach przestrzeni, osób, nastrojów, dochodzą do głosu i biorą zupełną kontrolę nad nami. Logiczne myślenie zdaje się nie działać. Ależ nie, ono działa, ale jest zupełnie podporządkowane lękom. Wtedy z łatwością znajduje się wszelkie argumenty, które potwierdzają, że strach jest uzasadniony. Nie ma innej opcji, inne możliwości nie istnieją.

Ogarnia mnie gorzki śmiech kiedy czasem ktoś powie, że to logika ma panować nad emocjami i koniec kropka. Postulat jest nie tylko utopijny, ale chybiony nawet, gdyby rozpatrywać go jako abstrakt ideologiczny. Bo ludzka konstrukcja jest z góry określona – najpierw jest emocja, a dopiero potem, ewentualnie, może zadziałać logika. Bez emocji człowiek nie jest w stanie podjąć jakiejkolwiek decyzji, czyli w konsekwencji – żadnego działania.

Dlatego, żeby zapewnić sobie w miarę jako takie życie, trzeba próbować wpływać na swoje emocje. To jest trudne, bo działa jak bomba z opóźnionym zapłonem. Na emocje, które będziemy czuć za pół roku, za dwa czy pięć lat pracujemy już dziś i pracowaliśmy w ciągu poprzednich lat. Własne emocje trzeba obchodzić z tyłu, okrężną drogą, bo zaprzeczyć im, rozkazać im się nie da. I co gorsza – emocje i tak trzeba przeżyć, i tak nas dopadną. Również te okropne, czyli rozczarowanie, opuszczenie, strach. Nie uchronimy się też od nienawiści, na pewno – od zazdrości.

Kosmosy

rodzina

Mikrokosmosy wokół. Wszędzie. W głowach najbliższych, i każdego z mijanych przechodniów. Szufladkowane ad hoc, na poczekaniu, czy też podczas wieloletnich badań, i tak wymkną się najbardziej szczegółowej klasyfikacji… Nigdy nie podlegające kontroli i przewidywaniom. 

Współistniejemy z nieskończonością za każdym razem, gdy uda się choć przez chwilę, choć trochę poczuć drugiego człowieka. Choćby tylko mając takie wrażenie.

Ta niepewność, czy naprawdę się poczuliśmy, czy tylko się wydaje, jest nie do wyjaśnienia rozumem, nie do zbadania tak, by nie było wątpliwości. Próbowałem wiele razy i widzę czasem, jak inni próbują. Bezskutecznie. Jest tylko jeden sposób – wiara. Jeśli uda się zaufać, uwierzyć…

Fascynujące rzeczy, które nie są nowe

Czyż nie jest coś fascynującego w tym, że dostaje się na przykład narty, których wcześniej już ktoś używał, ktoś mi nieznajomy? Jadąc wyciągiem narciarskim zabijam nudę i rozmyślam o tym, jakiego śniegu dotykały moje narty, zanim trafiły do mnie. Może był on alpejski…? Nigdy nie byłem w Alpach, więc może były tam przynajmniej moje deski. Kim był poprzedni właściciel? Może była to kobieta? Czy jeździł szaleńczo od rana do wieczora, kiedy już wyruszył na stok, czy rekreacyjnie, przepijając co dwa, trzy zjazdy, ciepłą herbatą…

Mój samochód skończy w tym roku dwadzieścia jeden lat. Przypominam sobie, że dwadzieścia lat temu jechałem z przyjaciółmi z Krakowa do Kryspinowa. Kierowałem samochodem, który wtedy też miał dwadzieścia lat. A przed nami wlokła się szeroka jak szuflada, czarna karoseria eleganckiej (w tamtym czasie) i nieosiągalnej dla nas limuzyny. Dziwiliśmy się my młodzi, jak można jechać tak leniwie samochodem, który mógł mknąć szybciej niż dwieście kilometrów na godzinę. Dziś siadam za kierownicą właśnie tego modelu… Nieosiągalne stało się z czasem osiągalne. A czy ma jakieś znaczenie to, że zaledwie dwadzieścia lat później?

A może to dokładnie ten sam samochód! To byłoby niezwykłe…

Przemijanie. Kierowca swojego pierwszego auta pamięta, jak na karoserii zobaczył początki rdzy. (Może podobnie czuje przystojna kobieta, która zauważa u siebie pierwsze zmarszczki.) Rdza z czasem będzie coraz wyraźniejsza, coraz częściej będą też pojawiać się awarie, a właściciel będzie próbował ratować co się da, jak długo tylko będzie miało to sens. (Miesiąc temu odkręciłem dolne światła przeciwmgłowe, ratowanie ich nie miało sensu.)

Cicha radość. Cicha, bo się nią nie chwalę. Nie chwalę się, bo raczej nie ma komu. Bo kiedy próbowałem się nią chwalić, słuchacze patrzyli na mnie dziwnie. Radość polegająca na utrzymywaniu przy życiu czegoś, co inni dawno by już wyrzucili i kupili nowe. Nie chodzi o utrzymywanie rzeczy bezwartościowych, lecz takich, które ciągle mają swoją wartość i czar, mimo, że wyglądają na bezużyteczne, a według niektórych wręcz wstydliwe. Jak samochód Pana Samochodzika.

Sklepy z używanymi ubraniami. W naszym małym miasteczku, w centrum, są co najmniej cztery. Kiedy idę tam, bo potrzebuję nowych (starych) spodni to czuję, że naprawdę mogę wybierać wśród rzeczy, na które mnie stać. Może to wrażenie pozostało z dzieciństwa, gdy często słyszałem, że nie mamy pieniędzy. Nie wiem do końca jak było, ale tak zapamiętałem. A potem, kiedy zacząłem żyć z moją dziewczyną, nie mieliśmy pieniędzy, to fakt. Może wtedy właśnie jest najtrudniej iść do takiego sklepu.

Dziś nie mam podobnych kompleksów, uśmiecham się tylko, że ktoś mógłby mi zarzucić, że kupując używane, fajne spodnie za sześć złotych, nie przyczyniam się do wzrostu produktu krajowego brutto. Jakoś nie obchodzi mnie tak rozumiany patriotyzm. Próbuję też trzymać się z dala od wszystkich ideologii życia na fali, które próbują wycisnąć z nas maksimum pieniędzy. Jeśli nie muszę brać kredytu, by kupić nowszy samochód, to po co miałby to robić? Auto za czterdzieści tysięcy wcale nie musi być bardziej trwałe od tego za piętnaście.

W naszym świecie ciągle są nisze, takie małe schowki, w których można nieźle się odnaleźć. Najgorsze to płynąć z falą, to najmniej ciekawe i najdroższe, wbrew pozorom. Jeśli tylko uda się uwolnić od szeroko wciskanej nam ciemnoty – musisz to lub owo mieć, masz się tak a tak ubierać, trzeba być takim a takim.

Człowiek jest powodem niepokoju

W Rumunii, chodząc ulicami. Gdybym nie spotykał ludzi, byłbym spokojniejszy. Każdy człowiek powoduje jakieś emocje, a one nie dają spokoju. Gdyby ulice były puste, to jeszcze pozostawałyby ślady ludzkiej pracy, emocji i myślenia – czyli to wszystko, co można zobaczyć na ulicy w mieście. Żeby uzyskać całkowity spokój należało by zatem opuścić miasto i udać się w tereny, gdzie rzadko bywa człowiek… Jak na razie nie mogę sobie na to pozwolić.

 

Apteka o przedłużonym programie otwarcia 6-24

 

Kiosk sprzedaży biletów, utrzymywany zdaje się przez przedsiębiorstwo komunikacji, bo niczego innego się w nim nie sprzedaje. Widziałem próby wprowadzenia automatów, ale na razie stoją one zupełnie martwe, nawet bez etykiet.

Kiosk biletowy, Rumunia, Cluj-Napoca fot. Piotr Kubic

 

Więcej zdjęć oraz tekstów związanych z Rumunią na blogu fotograficznym.

Na rumuńskiej ulicy fot. Piotr Kubic

Na straconej pozycji

Wyobraź sobie, że w pewnym momencie życia dociera do Ciebie, że zawsze kibicowałeś słabszej drużynie. Odkrywasz to po latach, gdy już dawno wiadomo, że rówieśnicy wyprzedzili Cię w wielu sferach życia. W takim momencie wiele staje się jasne – skoro zwykle trzymasz ze słabszymi, nigdy nie będziesz najlepszy. Najlepszy staje się najlepszym, bo nie zawraca sobie głowy słabeuszami, tylko prze do przodu. Bo nie ustępuje im, nie pomaga, nie współczuje, tylko wyprzedza ich kiedy się tylko da, a jeśli trzeba, biegnie im po plecach.

Rola bramkarza w drużynie piłkarskiej jest z góry przegrana. Bramkarz to „ostatnia deska ratunku”, czyli ma ratować to, czego nie uratowali, albo co spartaczyli koledzy z drużyny. Napastnik najwyżej nie strzeli gola, ale bramkarzowi – strzelą prędzej czy później. Może mieć swoje pięć minut, jedną genialną paradę, ale wiadomo, że kiedyś polegnie, bo został postawiony w miejscu, w którym jest skazany na rozstrzelanie.

https://youtu.be/qJky0dnBMm8