Powrót nocą

Przystanek ulokowano przy dwupasmowej drodze. Za przejściem dla pieszych jest pawilon handlowy. Za pawilonem otwiera się osiedle. Już za pawilonem odchodzi od ulicy alejka i zmierza w głąb, pomiędzy bloki. Za alejką jest plac zabaw, albo był, może. Zresztą zimą to nie ma znaczenia. Zaraz zaraz, raczej nie. Za alejką jest krótki rząd garaży. Potem kolejna alejka, bo garaże stykają się ze sobą tylnymi ścianami, i od drugiej strony też potrzebny jest dojazd. Dalej – parking i dopiero potem plac zabaw. A może został z niego tylko trawnik, nie pamiętam. Potem już chyba parkan otaczający krzewy i drzewa. W zasadzie, mimo, że kiedyś przechodziłem tędy codziennie przez pięć lat, to do dziś nie pamiętam, skąd na skraju osiedla składającego się z bloków wziął się niewielki teren jak leśny, otoczony metalowym parkanem.

Mniejsza z tym. Ciekawe jest… przynajmniej mnie wydaje się ciekawe… Powiem inaczej – zaskoczyło mnie drzewo, które rośnie przy ulicy, gdzieś tam, gdzie stoją garaże. Między drzewem a garażami prowadzi chodnik. W zasadzie zaskoczyło mnie nie tyle drzewo, co jego cień na chodniku.

Powrót nocą fot. Piotr Kubic

Drzewo wysyła czarne promienie oplatające chodnik i przyległości. Czarnego promienia nie da się ominąć. Dziwne też sprawia wrażenie, kiedy stopa zetknie się z czarnym cieniem. Jest on jak ośmiornica, może zastygła w bezruchu, ale prawdopodobnie tylko na chwilę. A ośmiornice, jak słyszałem, potrafią być ogromnie szybkie, człowiek nie ma z nimi większych szans i w zetknięciu może liczyć tylko na łut szczęścia.

Przez chwilę myślałem, czy nie znajdę innej drogi. Jest taka, przez środek osiedla, ale trzeba iść o wiele dalej. A o jedenastej w nocy nie mam na to ochoty. Próbowałem przeskoczyć rozłożyste ramiona, grube macki, i te mniejsze nawet mi się udało. Przy grubszym zawadziłem trochę o czarne ramię, ale musiałem mieć szczęście, ośmiornica nie drgnęła. Ufff, kto by się spodziewał, że na ostatniej prostej przed domem – taka przeszkoda! No ale przeszkody stawia się właśnie tam, gdzie są najmniej spodziewane.

Już dobrze. Jeśli jutro, za dnia, będę szedł tą drogą, to cienia nie będzie. Aha, bo cień bierze się właśnie od lampy, stojącej tuż przy drzewie. Ktoś nie rozważył tej lokalizacji. A może drzewo urosło? Gdy było młode, małe, o cienkich ramionach, cień nie stanowił większej przeszkody. Lampa wygląda mi na starą, możliwe więc, że niebezpieczeństwo powstało wraz z czasem i nie było zaplanowane ani nie jest wynikiem niedbalstwa czy braku przewidywania.

Niemniej zdarzenie to dowodzi, że świat wokół nas żyje swoim życiem. Czasem może się nam wydawać, że tylko my pędzimy do przodu, że u nas się coś zmienia, a u innych – nie. A to nieprawda. Wszystko się zmienia i często nas zaskakuje. I właśnie wtedy, kiedy myślimy już, by położyć się w miękkiej pościeli, ze szklanką mleka tuż przed snem, staje nam na drodze niespodziewana ośmiornica. Taki nasz los, że i wtedy trzeba coś poradzić…

No dobrze. A teraz mogę wreszcie spokojnie zasnąć…

Ktoś poszukuje rejestracji przestępstwa

 

Sprawa sprzed kilku minut. Oto list, jaki trafił do mojej służbowej skrzynki email oraz napisana przeze mnie odpowiedź.

Szanowni Państwo,
jestem studentką IV roku psychologii na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie i przygotowuję projekt badawczy dotyczący rozpoznawalności przestępców przez naocznych świadków. Do celów badawczych chciałabym wykorzystać nagranie, które przedstawiałoby scenę dowolnego przestępstwa (napadu, kradzieży, morderstwa itp.) dokonywanego przez grupę ludzi. Czy w zbiorach Teatru jest tego typu nagranie i czy mogłabym uzyskać zgodę na udostępnienie go do celów badawczych?
 
Z poważaniem,
XX
 
 



Szanowna Pani

Czy ma Pani na myśli nagranie rzeczywistego przestępstwa, czy przestępstwa dokonywanego w ramach spektaklu teatralnego, czyli wyreżyserowanego?

Jeśli chodzi o pierwszy przypadek, to nie posiadam takiego nagrania i nie mam wiedzy o tym, aby Teatr takie nagranie posiadał. Jeśli zaś chodzi o przypadek drugi, to w naszym repertuarze znajdują się spektakle, w których zachodzą przestępstwa. Z tym, że musiałbym sprawdzić, czy są dokonywane one przez grupę przestępców (bo o takie Pani chodzi). Rejestracje spektakli są przechowywane w archiwum, podaję email: ……

Chciałbym też nadmienić, że w przeszłości, po wyjściu z teatru, byłem ofiarą napadu, podczas którego zrabowano mi telefon komórkowy. Napastników było dwóch (nie wiem, czy można to uznać za grupę), lecz niestety również nie posiadam rejestracji tego wydarzenia. Posiadam natomiast pewne doświadczenia w rozpoznawaniu napastników, gdyż napad zgłosiłem, byłem przesłuchiwany przez policję oraz dokonałem prób rozpoznania napastników. Niestety, bez powodzenia.

W razie pytań pozostaję do dyspozycji

Piotr K.

Telefon i kultura

Dzwoni telefon. Odbieram i przedstawiam się.
– Piotr K…., słucham.
– Halo?!?!
–…Piotr K…., słucham.
– Ojej, przepraszam panie Piotrze, szukamy fotografa, ale akurat nie pana. No tak się złożyło…
– Nic nie szkodzi, proszę bardzo. Pozdrawiam wszystkich.

Gdyby nie fakt, że numer widnieje w mojej książce telefonicznej, nie zorientowałbym się, kto dzwoni. Z samej rozmowy też bym się nie dowiedział. Głos z pewnością był mi znajomy, lecz gdyby nie nazwa, która pojawiła się na wyświetlaczu, to zachodziłbym w głowę, kto to był, skąd go (konkretnie: ją) znam, z czym mi się kojarzy, gdzie go (ją) spotkałem, przy jakich okolicznościach. Na koniec nadmienię, że telefon pochodził z jednej z ogólnopolskich organizacji zrzeszającej ludzi kultury.

Być sobą

– W życiu dość wielu ludzi przychodzi taki moment, w którym zaczynają być wreszcie sobą…
– …aha…
– …z różnych względów. Jedni, przyparci do muru przez życie, dotarłszy do dna, w dramatycznej sytuacji, mówią w końcu „ja to chromolę” i zaczynają mówić to, co naprawdę myślę i robić to, na co mają ochotę. Po prostu nie mają już nic do stracenia.
– Rozumiem.
– Inni, przeciwnie. Osiągnęli w życiu coś, co potwierdziło ich wartość. Przestają się przejmować ocenami, opiniami innych, nie martwią się, że wyjdą na dziwaków, nienormalnych. I nagle, dajmy na to, facet czterdziestoletni nagle zaczyna nosić wytarte jeansy i farbuje włosy na zielono, choć do tej pory trzymał się raczej elegancko i w kanonie.
– Tak.
– Tacy wiedzą, że tego, co mają, nikt im już nie odbierze. Dorobek jest trwały, nie podatny na krytykę czy szyderstwo.
– Logiczne.
– Ale jest jeszcze jedna grupa ludzi, którzy z czasem również zaczynają być sobą, lecz wcale nie wychodzi im to na dobre. A tym bardziej ich otoczeniu.
– Ciekawe…
– Oni, gdy byli młodsi, czuli na sobie wzrok innych – rodziny, rodzeństwa, męża, żony, szefa w pracy – i to ich powstrzymywało. Czuli się zniewoleni, to prawda, i marzyli o momencie, w którym będą wolni. Słuchali w radiu, telewizji, może czytali o tym, że warto być sobą, że to korzyść nad korzyściami, jak mówi przysłowie „lepszy w wolności kąsek lada jaki, niźli w niewoli przysmaki”.
– Przypominam sobie.
– A jednak nie jestem tego pewien.
– Czego?
– Że lepiej im być sobą, niż czuć trochę powstrzymującego zniewolenia.
– Dlaczego?
– Bo gdy są sobą okazuje się, że kiepsko na tym wychodzą. Wcale nie objawiają czegoś miłego, przeciwnie, okazuje się, że to bestie kłótliwe, wiecznie niezadowolone, pełne roszczeń i nieustannego myślenia o sobie.
– Hm….
– Znajomi, przyjaciele, sąsiedzi przestają ich poznawać, a z nowymi wersjami starych postaci nie spieszą się zawierać znajomości.
– Aż tak?
– No tak. Człowiek, z którego wychodzi nagle „prawdziwy on”, ale jest to „on” paskudny i wstrętny…

Cisza. W szklaneczkach wino. To dlatego, że Wiesiek ostatnio przerzucił się na wino, nie pija już piwa. Powód? Piwo tuczy. Namówił mnie do wina. Powiedział „nie chcę pić sam” i zrobił taką minę, że uległem. Nie widziałem też teraz, co powiedzieć. No rzeczywiście, miał rację. Ale z drugiej strony czego on się spodziewał? Że z człowieka, po iluś tam latach, wyjdzie nagle anioł? Anioł już był, anioły bywają zwykle na początku. A potem, prędzej czy później, każdy zaczyna być sobą. I chyba rzadko okazuje się aniołem. Czyżby wszystkie poradniki nakłaniające do bycia sobą działały z premedytacją odzierając z anielskich skrzydeł? Czemu miałoby to służyć?

Myślę sobie. Cisza trwa. Dopijamy czerwony płyn z przezroczystych szklaneczek. Za oknem jesienna temperatura. Spada. Jest już poniżej dziesięciu stopni.

Po prostu dziecko nie lubi jajek

Na śniadanie są jajka. Na miękko. Domowy przepis wymaga, aby jajka wyjąć z lodówki i włożyć do rondelka do zimnej wody i razem podgrzewać. Niestety, teraz nie można ot tak sobie iść – do łazienki, ubikacji, do szafy z ubraniami lub deski do prasowania. Proces należy obserwować i zauważyć moment, w którym woda zaczyna się gotować. Wtedy ustawiamy na minutniku dwie minuty. Kiedy odezwie się dzwonek, jajka należy niezwłocznie zdjąć z ognia i ochłodzić, wylewając z rondelka gorącą wodę i zastępując ją zimną.

Dziś, obok jaj kurzych, w rondelku znalazło się kilka przepiórczych. Ot taki pomysł, na urozmaicenie lub może wykwintność, albo z uwagi na szczególne walory smakowe. Sześcioletni syn zamierza jeść i tak coś innego, ma swoje dania. Lecz po negocjacjach z matką godzi się, że spróbuje przepiórczego jajka. Niemniej jednak kiedy ma dojść do degustacji, syn zaprzecza i podważa warunki wcześniejszej umowy. Wiemy jednak, że jest człowiekiem raczej słownym, więc jego protest jest skazany na niepowodzenie, skoro już wcześniej się zgodził.

Ale i tak z trudnością udaje się go namówić, ponieważ każdy krok mający prowadzić do smakowania jest przez niego opóźniany. Sytuacja staje się napięta, w końcu zgadzamy się obopólnie, że spróbuje tylko połowę przepiórczego jajka. Małe jajko ugotowało się na całej objętości, więc nie ma problemu go podzielić. Dzieciak z wahaniem i ociąganiem w końcu bierze do ust malutki kawałek białka z jeszcze mniejszym żółtkiem w środku. Obserwuję całą sytuację będąc za jego plecami, zaś matka jest z drugiej strony. W pewnym momencie słyszę jakby krztuszenie się, chłopcem coś wstrząsa i jestem pewien, że za chwilę zwymiotuje. Czekam co będzie, bo pobiec do łazienki po miskę i zdążyć nie mam już szansy. Lecz dzielny dzieciak rzuca się do kubka z wodą, szybko popija i to go uspokaja. Patrzę na jego ręce w krótkich rękawkach, małe włoski stoją na baczność. Nie wierzę i przesuwam dłonią – skóra jest jak papier ścierny.

– Ale czy to jajko smakuje inaczej niż kurze? – pytam. Biorę kawałek i próbuję, ale nie czuję różnicy. Nic szczególnego.
– Beni, przecież smak jest taki sam. O co chodzi?
– Chodzi o to, że kurzego jajka on też nie tknie – odpowiada matka.
– Aha…

Na kręgielni fot. Piotr Kubic

Poradnia M

Ojciec został sam w domu.
Nie sam, tylko z dwójką dzieci.
Nie z dwójką dzieci, ale z trójką. To trzecie dziecko on sam wymyślił.

„Wymyślił” – to może być różnie zrozumiane, zaznaczmy więc wyraźnie, że ojciec zaproponował swoim dzieciom, by zajrzały do sąsiadów, bo, zdaje się, przyjechała tam na wakacje dziewczynka. Dziewczynka jest w wieku jego własnych dzieci, więc mogłaby stanowić atrakcję na tyle silną, że konkurowałaby z filmem (bajką), którego dzieci zaczęły się domagać już przed śniadaniem. W ten sposób świadomy swojej misji ojciec próbuje odwrócić zainteresowanie od mediów, skierować na żywego człowieka, co z pewnością dzieciom się przyda w ich przyszłym życiu. 

Co więcej, dziewczynka ta nie jest po prostu wakacyjną sąsiadką lecz kuzynką. Jej siostra ma dopiero siedem miesięcy, co nie jest bez znaczenia. Matka siedmiomiesięcznego dziecka z pewnością będzie wdzięczna i trochę odetchnie, mając pod opieką jedno, a nie dwoje dzieci. W ten sposób ojciec przyczyni się do wzbudzenia pozytywnych emocji, a tym samym zacieśniania relacji z bliższą i dalszą rodziną. Bliższą – ponieważ jego własne dzieci też będą mu wdzięczne za ten pomysł.

Ojciec może być też wdzięczny sam sobie, bo trójka dzieci zajmie się sobą o wiele lepiej, niż dwójka. Musi tylko dać im coś na śniadanie, co udało się już z sukcesem, oraz pilnować, aby dzieci bałaganiły w jednym pokoju, nie w kuchni, przedpokoju, łazience, ubikacji i innych miejscach, do których z łatwością mogłyby dotrzeć.

Mając chwilę spokoju ojciec zajmie się domowymi porządkami, które zleciła mu (w zasadzie – poprosiła) wychodząca do pracy matka (jego żona), a które szczęśliwie mogą mu przypaść z tego względu, że to właśnie on ma teraz urlop.

Podczas ogarniania i opanowywania sytuacji zadzwonił telefon stacjonarny. Ponieważ jest właśnie środek tygodnia, w dodatku środek dnia, ojciec telefonu nie odbiera, bo wie, że wszyscy, którzy chcieliby coś od niego, zawsze dzwonią na komórkę. Jest po prostu pewien, że dzwoni ktoś z propozycją jakiegoś nowego sposobu leczenia, prezentacji świetnych garnków, koców, odkurzaczy i tym podobnych atrakcji, którym on nie będzie zainteresowany. A jednak, przechodząc między kuchnią a łazienką pełną brudnych ubrań, sięgnął po słuchawkę i powiedział:

– Piotr K…., słucham.
– …… eeee…. Czy to Poradnia K?

„Nie, to Poradnia M” – przemknęła mu odpowiedź, ale tylko w myśli. I odkładając słuchawkę pomyślał, że gdyby jej nie odebrał, to biedna kobieta próbowałaby jeszcze wiele razy, z nadzieją, lecz niestety, ma się rozumieć, bezskutecznie. „Jakie to proste” pomyślał „odbierając telefon można zrobić jeszcze jeden dobry uczynek”.

To ciekawe, i to wszystko

To ciekawe, że każdy wpis na tym blogu mógłby się zaczynać od słów: „to ciekawe”.

To ciekawe, że kiedy nadchodzi fala zniechęcenia, człowiek nią ogarnięty zaczyna szukać powodów jej nadejścia. Zapewne z przekonania, że rozpoznanie powodów pozwoli na usunięcie zniechęcenia. A to błąd. Rozpoznawane w takim stanie powody często nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością. A jeśli już mają, to ich rozpoznanie nie na wiele się zdaje.

Słowem – rozpoznanie powodów zniechęcenia nie prowadzi do jego usunięcia. A może wręcz przeciwnie – wzmaga je. Tak więc lepiej nie próbować rozpoznawać jakichkolwiek powodów.

To ciekawe, że po wielu latach dociekania, jak się to wszystko kręci wewnątrz duszy człowieka, przychodzi stwierdzić tylko tyle, że tak po prostu jest, jak się kręci. Nawet źródeł szczęścia chyba lepiej nie dociekać, bo po ich rozpoznaniu szczęście może stracić na kolorycie. Więc na wszelki wypadek – milczmy o tym, z delikatnym wyczekiwaniem.

Miał rację ojciec, trzydzieści lat temu, rzucając swojemu synowi krótkie zdanie: „za dużo się zastanawiasz, za dużo myślisz”. Syn przez lata zarzut ten odczytywał dla siebie jako komplement. I to ciekawe, że nawet jeśli opacznie, na przekór interpretował słowa ojca, to nie przeszkodziło mu to, po latach, dojść do tego samego wniosku.

Pola, fot. Piotr Kubic

Na wagę złota okazało się odkrycie, że na zniechęcenie najlepiej pomaga… sen. Żadnej analizy, myślenia, przewidywania, retrospekcji. Tuż przed snem wskazana jest drobna dawka szumu (tak, jak teraz) padających za oknem kropel deszczu, uderzających w okoliczne liście. Ciekawe – ile tych kropel powinno paść na ile liści, by uzyskać tę drobną dawkę optymalnego szumu, lekarstwa na zniechęcenie? Co najmniej kilkadziesiąt zderzeń w ciągu sekundy? A może kilkaset? Oto rzecz, nad którą warto się zastanowić.

Poszukiwanie swojego miejsca

Moje dotychczasowe życie polega na poszukiwaniu mojego miejsca. Kim jestem, w czym leży moja wartość.

Czuję pokusę, by podejrzewać siebie o rzeczy niezwykłe i szczególne. Np. słucham muzyki i myślę sobie, że ja też mógłbym tak grać, komponować itd., gdyby tylko moje życie ułożyło się inaczej.

A jednak za ogromną porażkę uznaję oszukiwanie samego siebie. Konkretnie – życie ułudą – że jestem kimś podobnym do kogoś innego, kto jest znany, sławny, kogo praca jest szeroko doceniona.

Temat ten przetrawiałem wielokrotnie i analizując go intelektualnie, dochodziłem ciągle do tego samego wniosku – mierzenie człowieka na podstawie liczby, w jakiej pojawia się jego nazwisko w encyklopedii lub w mediach, jest powierzchowne i złudne. Intelekt jednak swoją drogą idzie, często inną niż emocje i pragnienia.

Chciałbym uniknąć śmieszności, która spotyka osoby o wybujałym mniemaniu o sobie. To jedna z najbardziej żałosnych rzeczy, która może spotkać człowieka.

Na koniec, by odetchnąć od górnolotnych rozważań – zdjęcie zrobione dzisiaj, w jednym z krakowskich urzędów. Czyż nie urocze?

Humor, fot. Piotr Kubic

Nic nie może być proste

Las zimą, gdy nie ma zimy, fot. Piotr Kubic

Nic nie jest proste, co wygląda prosto. Drzewa w lesie wydają się proste, ale proste nie są. Może to, że rosną, i że jest las, zdaje się proste. I może jest. No chciałoby się, żeby było. Ale z drugiej strony, czy naprawdę by się chciało? Może tak się tylko wydaje.

Ludzie czasem wzdychają, bo chcieliby, żeby coś proste było, a to coś nie jest. A nawet jeśli jest, to zaraz znajdą coś innego, co nie jest proste. Czyli zadowoleni byliby wtedy, gdyby wszystko było proste. Ale w sumie jest tak, że zauważają głównie to, co proste nie jest, i gdyby wszystko było, to czy oni by coś w ogóle zauważyli?

konary, fot. Piotr Kubic

Jak coś jest skomplikowane, to nawet nie chce się patrzeć. Kto ma na to czas i siły? Rzuci się okiem i stwierdzi – plątanina, po prostu. Chciałoby się szukać jakiegoś porządku i w plątaninie, bo wierzy się, że w największym bałaganie jakiś musi być. Tak jak na zdjęciu powyżej – przeczucie mówi, że każda gałązka wyrosła w tę, a nie inną stronę, bo tak było trzeba, tak było najlepiej, albo nie miała innego wyjścia.

Doskonały bałagan nie jest tak łatwo stworzyć, bo jego twórca musiałby się bardzo pilnować, aby niczego z niczym nie połączyć, niczego nie zasugerować, nie kierować się nawet cieniem logiki, ale za każdym razem – działać nawet nie wbrew logice, co bez niej, jakby nie istniała, ani nie istniał nawet cień sensu. Ale samo określenie „stwarzanie” sugeruje choćby najbardziej prymitywny porządek. Tak więc suma sumarum – czy porządek, czy bałagan, na jedno wychodzi – jakiś sens w tym jest.

Pień, zmurszały, w lesie. Fot. Piotr Kubic

Wszyscy zachwycają się genialnym porządkiem, jaki zawiera świetne dzieło twórcy. Lecz gdyby był on rzeczywiście doskonały, idealny i bez skazy, wtedy to byłoby zbyt proste, nawet, jeśli bardzo skomplikowane. I nie byłoby się czym zachwycać. Tak, jak najbardziej skomplikowany wykres rysunek komputerowo – jest zbyt prosty, by zachwycał.

Genialność dzieła pochodzi z domieszki bałaganu, nieokreśloności, dezorientacji i zaskoczenia. W tym, że serwuje odbiorcy wrażenie, że dzięki dziełu przeszedł on ze stanu nieświadomości, niewiedzy, do wiedzy i oświecenia. Dzieło wysyła odbiorę na wędrówkę, razem z nim w niej uczestnicząc, ale niczego nie obiecując. Dokąd i skąd jest to wędrówka, tego nikt do końca nie wie, bo dzieło nie daje żadnej gwarancji niczego.

Dzieło serwuje kochającemu je odbiorcy wrażenie, że coś stało się jasne i oczywiste – czyli proste. Ale jest to wrażenie chwilowe, to mgnienie oka, mgnienie szczęścia, rzucona niedbale (i w sumie – niemiłosiernie) przynęta, której nie można skonsumować. Potęguje tęsknotę, która nie może być uśmierzona.