Podróże

W przychodni, w poczekalni, stoją stare ławki, jakie pamiętają jeszcze czasy socjalizmu. Nogi z metalowych grubych prętów, a poziome, cieńsze pręty łączą te nogi, żeby się nie rozjechały. Na szczycie tej konstrukcji-kratownicy – płaskowniki, do których grubymi nitami mocowano grube drewniane listwy, na których mieli siadać pacjenci. Teraz te ławki odmalowano staranniej, w kolorze trochę dopasowanym do wnętrza. Ale to są te same ławki.

Z jednej z nich wstał mężczyzna w obszernej kurtce i trochę za dużych spodniach, szczególnie nogawkach. Ciekawe, że mężczyzna sam z siebie był raczej wysoki, duży, a obszerne ubranie powiększało go, a jednocześnie sprawiało wrażenie, że jest jak pusty w środku, jak wieszak.

Wstał i zaczął się chwiać, jak tylko postawił pierwszy krok. I chwiał się dalej, przechodząc w stronę wind i klatki schodowej. Wkrótce po tym jak wstał pomiędzy drewnianymi listwami ławki, na której siedział, prześlizgnęła się i spadła na podłogę kartka. Podszedłem spiesznie z myślą, że mu ja oddam. Mój wzrok padł na nierówne pismo, nakreślone na kartce w kratkę ale tak, jakby te kratki i linie nie zostały przez piszącego zauważone, jakby go nie obchodziły i dla niego nie istniały:

W przeciwieństwie do innych kobiet nie mówiłaś wiele. Dlatego słuchając innych odkrywałem Ciebie. Te potoki słów, których zwykle nienawidzą faceci, gdy siadają z gazetą do obiadu, te całe serie zdań, których wysłuchiwałem, ale nie od Ciebie, stały się moim objawieniem. Każda z nich, która chciała mi o sobie cokolwiek opowiedzieć, odkryć siebie, wobec której prędzej czy później stawałem jak podróżny u podnóża pagórka, który w końcu okazywał się górą, każda z nich była nieco inną stroną tej samej kobiety – mojej.

Dlatego nigdy żadna inna nie sprawiła, że przestałem chcieć być z Tobą. Przeciwnie. Nawet, jeśli większość z nich podziwiałem, jeśli próbowałem rozwikłać splątane odciski pozostawione w ich duszach, nawet jeśli każdej z nich byłem wdzięczny, ba, właśnie dlatego byłem wdzięczny, że dzięki nim zbliżałem się do Ciebie. Tak, to może się wydawać niepojęte, absurdalne. Może wyglądać jak tanie łgarstwo na usprawiedliwienie. Ale jeśli to nie jest proste, banalne i kłamliwe usprawiedliwienie…?

Wtedy te wszystkie podróże są jedną, w jedną stronę. Do Ciebie. Tak, już widzę, jak odwracasz głowę z niedowierzaniem.

Zrozumieć kobietę…? Kiedy być facetem

– To powiedz w końcu, czy kobietę można zrozumieć? – postanowiłem zapytać Wieśka wprost. Odczekałem kilka dni po jego ostatniej tyradzie na ten temat, wcześniej nie śmiałem o nic pytać.

– Problem polega na tym, że myślisz właśnie tymi kategoriami, co wszyscy faceci – odparł dość spokojnie Wiesiek – słowo zrozumieć jest niefortunne. Wybij to sobie z głowy.
– Więc jednak nie – odparłem nie bez nuty triumfu.
– Nie chodzi o to, żeby zrozumieć – ciągnął niewzruszenie Wiesiek – ale aby poczuć.
– Aha…! Ok, rozumiem.
– Ty znowu z tym rozumieniem. Nic nie rozumiesz.
– No dobrze, to nie rozumiem. Spróbować poczuć… I co dalej?
– I to wszystko. Jeśli ci się uda, nie będziesz już o nic pytał.
– Skąd ty jesteś taki mądry? Że już wiesz, kiedy będę pytał a kiedy nie.
– Nie obruszaj się. Ta mądrość (skoro tak twierdzisz) i tak mi na nic.
– A dlaczego?
– A dlatego, że nawet jeśli poczujesz, albo wreszcie, co ci się marzy, zrozumiesz, to i tak na nic ci się to nie przyda.
– Nie przyda? Dziwne. Przecież kiedy wreszcie dojdę o co chodzi, to wtedy można coś poradzić. Znaleźć jakiś sposób, wyjście, zrobić to lub tamto.
– I tu właśnie widać twój męski, ograniczony sposób widzenia. Nie w tym przypadku! Nie jeśli chodzi o kobietę. Porzuć to, czego cię uczono na inżynierskich studiach. Powiązania skutek – przyczyna, akcja – reakcja i tak dalej. Porzuć logikę.
– Logikę?
– Tak. Porzuć też chęć zrobienia czegokolwiek.
– Jak to?
– A tak, bo wtedy jest już za późno.
– Nigdy nie jest za późno.
– No masz. Ja mu swoje a on swoje. Czy nie miałeś czasem wrażenia, że kobiety postępują zupełnie nielogicznie?
– Pewnie, i to nie jeden raz.
– No widzisz. Porzuć logikę a będziesz miał szansę coś z tego zrozumieć… To znaczy – poczuć. No nie wiem, jak to nazwać, ale wreszcie będziesz miał szansę, żeby już o nic nie pytać.
– Hm…
– Jest jeszcze jedno, o czym powinienem ci powiedzieć. A w zasadzie – przestrzec.
– Słucham.
– Bardzo możliwe, że kiedy wreszcie już poczujesz i dostaniesz to objawienie, które pozwoli ci o nic nie pytać, a w końcu zdasz sobie sprawę również z tego, że nic już nie można zrobić, to…
– No co? Gadaj szybciej.
– To zupełnie opadną ci ręce i odechce ci się wszystkiego.
– No pięknie. I tego mi życzysz?
– Sorry, ale to nie ja zaczynałem ten temat.
– To po to mam próbować zrozumieć, a w zasadzie poczuć, po to mam szukać objawienia, żeby mnie rozłożyło na łopatki?
– Jak chcesz. Jeśli chcesz być facetem…
– Czy chcę? Chyba nie mam innego wyjścia…!
– Otóż i to. No właśnie…

Zrozumieć. Kamuflaż

Co jakiś czas Wiesiek spotyka się z twierdzeniami, że kobiet nie da się zrozumieć. Wiesiek opowiada mi o tym ze zgrozą w głosie szczególnie wtedy, gdy zdanie kobiet nie można zrozumieć wypowiedział w jego obecności mężczyzna. Wiesiek przychodzi do mnie o północy albo nad ranem i nie bacząc, czym się zajmuję, czy akurat się kładę albo czy nie mam zamiaru jeszcze wstać, pomstuje: „ja wtedy takiemu mówię, żeby zapytał jakąś kobietę, czy ona sama siebie rozumie”.

Wiem, o co mu chodzi. Dręczy go podejrzenie, że jesteśmy gorsi, bo czegoś nie rozumiemy, albo nie jesteśmy w stanie zrozumieć. Wiesiek nie zauważył, że kwestia „tego nie zrozumiesz”, owo uniwersalne zakończenie co bardziej emocjonującej rozmowy, nie ma sensu stricte, a raczej jest przyznaniem się do niemocy. To trzeba czytać między wierszami, albo po prostu wiedzieć.

Próbuję Wieśkowi czasem tłumaczyć, że owa rzekoma niepoznawalność kobiet nie bierze się z faktycznej niepoznawalności, lecz raczej z o wiele większych niż nasze, męskie, umiejętności kamuflażu. A kamuflaż nie wynika znów ze złośliwości, sprytu, prób wymanewrowania męskiej części rodzaju ludzkiego, ale z desperackiej potrzeby podtrzymania własnego wizerunku: „cokolwiek by się działo, mam wyglądać pięknie”. Lecz tłumaczenia w takich chwilach na niewiele się zdają, po prostu muszę przeczekać, zupełnie jakby Wiesiek był wtedy kobietą. Oczywiście nie wspominam mu o tym, żeby nie przepełniać czary.

A i tak, kiedy Wiesiek ochłonie, wypomina mi moje słowa, mówiąc krótko: naiwność. Czytam jednak między wierszami, że to tylko papierowy rewanż za moją krytykę.

Jedno niewytłumaczalne zdanie

Gdy za cały kontakt człowieka z człowiekiem ma wystarczyć jedno zdanie, rzucone bez większego zastanowienia, dotyczące byle czego, sytuacji zmyślonej, problemu wyimaginowanego, choć sprawiającego wrażenie poważnego i istotnego? I zanim pomyślisz, zanim się zastanowisz, co odpowiedzieć – głupio, że próbujesz się zastanowić, tracisz tylko czas. Bo tego kogoś już nie ma, odszedł, rzucając promienisty uśmiech przez ramię. I nie wiadomo o co chodziło i po co to było.

Nie myśl, proszę, że to głupie i idiotyczne. Dla swojego dobra nie myśl tak. Nie szukaj tłumaczeń, że to nieumiejętność, kompleksy, płycizna osobowości albo nagląca potrzeba powiedzenia czegokolwiek. Odsuń i tę myśl, że to jest chore, a nawet tę, że do niczego niepodobne. Że to kretyńskie wręcz. Za nic w świecie nie sądź, że chodziło tu o ciebie i że twoja osoba odgrywa jakąś rolę. Porzuć nadzieję, że chodziło o niewinną zabawę, bo to przecież bez znaczenia, skoro ona jakoś zupełnie ciebie nie bawi. Proszę nie złorzecz w myślach. Odrzuć ufność, że chodziło o jakikolwiek kontakt. Ot po prostu przelatujący ptak upuścił coś akurat.

Jedyne, o czym możesz pomyśleć, to przypomnieć sobie, że Mrożek po prostu nie zabierał głosu w towarzystwie. I że lekko podejrzewasz, dlaczego tak robił.

Jesienny liść przykrywa stare chodniki. Nadchodzi nowa pora roku, a wraz z nią – zmiana. I choć ludzie wokół będą oczekiwać, że pozostanie stare, to nie wiedzą nawet, że oni sami już nie są tymi samymi. Niepotrzebnie, nieświadomie czekają na te same gesty i słowa, ale ich już nie będzie. Jest jakiś czas, jak okres fali, w którym przetacza się cykl, i fala jest już w nowym miejscu, poprzednie pozostało tylko w pamięci. Można tego bardzo chcieć, prosić: niech powróci, ale na próżno. Zachować spokój można tylko, gdy zaakceptuje się zmianę. Zaakceptuje, że wszystko się zmienia, nawet, jeśli bardzo tego nie chcemy.

Poradnia M

Ojciec został sam w domu.
Nie sam, tylko z dwójką dzieci.
Nie z dwójką dzieci, ale z trójką. To trzecie dziecko on sam wymyślił.

„Wymyślił” – to może być różnie zrozumiane, zaznaczmy więc wyraźnie, że ojciec zaproponował swoim dzieciom, by zajrzały do sąsiadów, bo, zdaje się, przyjechała tam na wakacje dziewczynka. Dziewczynka jest w wieku jego własnych dzieci, więc mogłaby stanowić atrakcję na tyle silną, że konkurowałaby z filmem (bajką), którego dzieci zaczęły się domagać już przed śniadaniem. W ten sposób świadomy swojej misji ojciec próbuje odwrócić zainteresowanie od mediów, skierować na żywego człowieka, co z pewnością dzieciom się przyda w ich przyszłym życiu. 

Co więcej, dziewczynka ta nie jest po prostu wakacyjną sąsiadką lecz kuzynką. Jej siostra ma dopiero siedem miesięcy, co nie jest bez znaczenia. Matka siedmiomiesięcznego dziecka z pewnością będzie wdzięczna i trochę odetchnie, mając pod opieką jedno, a nie dwoje dzieci. W ten sposób ojciec przyczyni się do wzbudzenia pozytywnych emocji, a tym samym zacieśniania relacji z bliższą i dalszą rodziną. Bliższą – ponieważ jego własne dzieci też będą mu wdzięczne za ten pomysł.

Ojciec może być też wdzięczny sam sobie, bo trójka dzieci zajmie się sobą o wiele lepiej, niż dwójka. Musi tylko dać im coś na śniadanie, co udało się już z sukcesem, oraz pilnować, aby dzieci bałaganiły w jednym pokoju, nie w kuchni, przedpokoju, łazience, ubikacji i innych miejscach, do których z łatwością mogłyby dotrzeć.

Mając chwilę spokoju ojciec zajmie się domowymi porządkami, które zleciła mu (w zasadzie – poprosiła) wychodząca do pracy matka (jego żona), a które szczęśliwie mogą mu przypaść z tego względu, że to właśnie on ma teraz urlop.

Podczas ogarniania i opanowywania sytuacji zadzwonił telefon stacjonarny. Ponieważ jest właśnie środek tygodnia, w dodatku środek dnia, ojciec telefonu nie odbiera, bo wie, że wszyscy, którzy chcieliby coś od niego, zawsze dzwonią na komórkę. Jest po prostu pewien, że dzwoni ktoś z propozycją jakiegoś nowego sposobu leczenia, prezentacji świetnych garnków, koców, odkurzaczy i tym podobnych atrakcji, którym on nie będzie zainteresowany. A jednak, przechodząc między kuchnią a łazienką pełną brudnych ubrań, sięgnął po słuchawkę i powiedział:

– Piotr K…., słucham.
– …… eeee…. Czy to Poradnia K?

„Nie, to Poradnia M” – przemknęła mu odpowiedź, ale tylko w myśli. I odkładając słuchawkę pomyślał, że gdyby jej nie odebrał, to biedna kobieta próbowałaby jeszcze wiele razy, z nadzieją, lecz niestety, ma się rozumieć, bezskutecznie. „Jakie to proste” pomyślał „odbierając telefon można zrobić jeszcze jeden dobry uczynek”.

Nocne

W nocy obudziłem się z krzykiem. Wołałem rozpaczliwie „tato!”, stojąc we śnie w uchylonej furtce naszego ogrodzenia, przed domem. Przede mną – piętnastoletnia dziewczynka, która od sześciu lat była w tej okolicy wampirem seksualnym. Za nią stała matka i wzruszała ramionami – mówiła, że nic nie jest w stanie na to poradzić. Dziewczyna (była zwyczajnie ubrana, jak osoba, która idzie ulicą) już powoli pochylała się nade mną, a ja ległem na plecach, przerażony i sparaliżowany, jak to w snach bywa. Jeszcze trochę, a dotknie mojej stopy, co odbierałem z granicznym przerażeniem, chyba jako skonsumowanie mnie, niczym samca modliszki. Głos mojego ojca dobiegł gdzieś spoza mnie, z daleka, więc wołałem go na ratunek. I chciałem wykrzyczeć – mam sen, obudź mnie, obudź!!

Wiesiek, jeśli to czytasz, to wiesz, co o tobie myślę. Przyszedłeś wczoraj i wywołałeś temat. A ja cię jeszcze poczęstowałem piwem. Powinienem być na ciebie wściekły, bo się wymądrzałeś, a ja odpokutowałem twoje głupie gadanie we śnie.

Nad ranem odwiedził mnie jeszcze Jasiu, mój były kierownik muzyczny. Zobaczył mnie i zdziwił się, że się tak krótko ostrzygłem, ale to przecież on ostrzygł się na okrągłe jajko. Nasze spotkanie miało miejsce jakby na tarasie wysokiego domu, z otworami okiennymi, z których rozlegał się widok przypominający ten z Kazimierza nad Wisłą, z wysoka.

Innych sennych podróży nie bardzo pamiętam, ale wiem, że były. Gdy wstając rano z łóżka mam poczucie, jakby od wczoraj minął miesiąc, to jest jasne, że musiałem ten miesiąc przeżyć we śnie, nieważne, że w trzy godziny.

Wszystkiemu winien film, który włączyłem tuż przed snem. Świetnie się zapowiadał, ale jego nastrój niezbyt nadawał się na noc. W każdym razie – załączam i polecam. Film dokumentalny, ale nie taki, jakie zwykle się kręci. To w dużej części filmowa poezja, co w dokumentalnych nie zdarza się tak często. Słyszycie ten sugestywny, żeński głos lektorki? Taki miała właśnie bohaterka mojego snu, więc wszystko jasne.

 

Kobieta (Wiesiek)

Wiesiek przyszedł na chwilę. Powiedział mi, że zaglądał na blog Moja nie-codzienność i że zauważył, że temat „kobieta” (znajdujący się na liście tagów po lewej stronie blogu) przesuwa się na dalsze pozycje.

Popatrzyłem na Wieśka nie będąc pewien, co chce przez to powiedzieć. Czyżby przyszedł sprawdzić, czy ze mną wszystko w porządku?

– Wiesiek, może po prostu poważnieję. Wreszcie. Mając tyle lat należałoby.
– Rozumiem, że możesz poważnieć, ale mimo wszystko nie spodziewałbym się, że temat „K” kiedykolwiek będzie cię mniej interesował. To nie kwestia wieku.
– Więc czego, twoim zdaniem?
– Właśnie nie wiem i to mnie zastanawia.

Nie zwierzam się Wieśkowi z moich aktualnych zainteresowań, na pewno nie ze wszystkich. W sumie to on drażni się ze mną. Znamy się jak łyse konie i Wiesiek dobrze wie, a nawet jeśli nie wie, to świetnie przeczuwa.

– Słuchaj, podejrzewam, że nie piszesz o kobietach, bo masz przesyt.

Powiodłem wzrokiem po półce z książkami, jakbym czegoś szukał.

– Osiągnąłeś pewną stabilizację, i stąd brak potrzeby poruszania tego tematu na blogu.

Wydawało mi się, że na drugiej półce od dołu była książka w żółtej oprawie. Sam nie wiedziałem jeszcze przed chwilą, że będę jej teraz szukał wzrokiem tak usilnie. Dzięki temu nie musiałem patrzeć na Wieśka.

– Wiesz, że człowiek przestaje o czymś mówić niekoniecznie wtedy, kiedy to coś go w ogóle nie interesuje, tylko kiedy znalazł realizację swoich pragnień.

Musiałem coś odpowiedzieć Wieśkowi, bo najwyraźniej brnął coraz dalej w abstrakcję rozważań. Najskuteczniejszy okazał się najprostszy sposób:

– Wiesiek, co byś powiedział na piwo?
– No może tak – powiedział Wiesiek cedząc każdą sylabę.

Nagle zacząłem się bać, że Wiesiek po kilku łykach stanie się jeszcze bardziej rozmowny. Lecz intuicja tym razem mnie nie zawiodła. Wiesiek, opróżniwszy butelkę do połowy, zwiesił rękę, w której trzymał szkło, na oparciu fotela, i zapatrzony gdzieś (sam nie wiem gdzie, przecież za ciemnym oknem nic nie było widać, a telewizora nie mam), zamyślił się rozlegle, oddychając spokojnie. I ledwo zauważalnie kiwał głową, jakby ze zrozumieniem.


Grafika niewiadomego mi autora, znajdująca się w jadalni internatu w Tymbarku.

Spodnie na ciuchach

Trzy dni temu, na ciuchach, kupiłem całkiem zgrabne spodnie. Lubię chodzić na ciuchy, patrzę, jak ludzie, głównie kobiety, przebierają żwawo i sprawnie wśród mnóstwa wiszących spodni, koszul. Ich radość mi się udziela, nic dziwnego, pięć złotych za sztukę pozwala oddać się beztroskiemu kupowaniu. Niektóre kobiety szukają z ciekawym zamyśleniem, inne – stanowczo, jeszcze inne – jakby ze złością. Może nie ze złością, ale jest w nich takie ostre zdecydowanie – w ich ruchach i kolejnych spojrzeniach na kolejne partie ciuchów. Kolejne wieszaki błyskawicznie przemykają między ich palcami. Po prostu – mistrzynie.

Spodnie przymierzałem na szybko. Gdzieś była przymierzalnia, drugie drzwi po prawej, ale nie miały klucza, gdy tam zaglądnąłem, zdziwiła się przymierzająca tam kobieta, ja zresztą też. Jako więc, że przymierzalnia zajęta, i że bez klucza, postanowiłem przymierzyć w kącie sali, między wieszakami.

Zauważyłem dopiero w domu, i to już po wypraniu, że coś jest inaczej. Miałem problem zapiąć guzik i zasunąć zamek rozporka. Zwykle robi się to automatycznie, ale tym razem automatycznie się nie udało. Dochodząc, co jest grane, zauważyłem, że muszę to zrobić lewą ręką, a chyba zawsze używałem prawej. Zacząłem podejrzewać, że za pięć złotych kupiłem damskie spodnie, co oczywiście mogę sobie wybaczyć, bo za pięć złotych. Zwłaszcza, że ekspedientka w sklepie, na moje pytanie, gdzie są damskie a gdzie męskie, odpowiedziała: są razem.

W sumie – spodnie są zgrabne i wygodne, może odrobinę za krótkie, jak twierdzi moja żona, ale są, za pięć złotych, i nie zdradzają się niczym, że są damskie, z wyjątkiem tego rozporka. Mam więc nadzieję, że przechodnie na ulicy, koledzy i koleżanki w pracy, nie przyglądają się badawczo tej części mojego tułowia, w zwłaszcza – nie próbują sobie wyobrazić, którą dłonią mieliby przy niej majstrować (będąc na moim miejscu oczywiście). Przyjaciółmi się nie martwię, oni z pewnością mogą mi to wybaczyć.

Tak więc wszystko jest dobrze, tylko idąc do toalety ciągle przypominam sobie, siłą rzeczy, tę drobną różnicę w moim schemacie dnia. I za każdym razem zastanawiam się, skąd bierze się ta różnica, że kobiety robią to lewą ręką. Że, po prostu, są inne…? I rzeczywiście jest im tak wygodniej? Może tak je zmuszono, przez lata i przez wychowanie. Zaczyna mi tu pachnieć gorącym ostatnio tematem gender. Przypominam sobie też biblijny zakaz, by mężczyzna nie nosił stroju kobiecego i na odwrót. Teraz rozumiem – po pierwsze: jest to po prostu niepraktyczne.