Nienasycona

Tęsknię, choć nie wiem do czego. Bo nawet nie mam do czego tęsknić, wszystko mam. Mam przede wszystkim wspaniałych ludzi wokół. Mam dobre życie, które oszczędza mi szczególnych trosk. Mam ciekawe życie, sam nie wiem, jak się to dzieje – czy może jest ono rzeczywiście ciekawsze od innych, czy jakoś za ciekawe potrafię uznać zwykłe zdarzenia codzienności. Zwykłe czy niezwykłe, przecież to ja o tym decyduję. Może udaje się zwykłe interpretować jako niezwykłe? I patrzą na mnie ludzie i dziwią się, jaki to naiwniak, bo to przecież wszystko i normalne i nudne, a dla mnie – nie nudne.

A jednak tęsknię. Niepokorna, nienasycona duszo! Czy można karmić się tylko tym, co nieznane, zagadkowe? Czy to może uzależnienie. Nie wiem, po prostu nie wiem. Trzeba się zmusić i iść spać, żeby jutro tęsknić znów, od rana i w dalszym ciągu.


Wydaje mi się, że on też tęskni. 😉

Tęsknij

Jeśli tęsknisz – tęsknij!
Spokojna tęsknota to kropla na skałę.
Nie bój się tęsknić, choć to trochę boli.
Nie bój się trochę-bólu.

Tęsknij ludziom w twarz,
nie spuszczaj wzroku
to nic wstydliwego.
Że wierzysz,
że może być lepiej.

 

Tajemnica

Twarze, szczególnych dla mnie, drogich mi osób… Stają przede mną, przenikają się… Jakby one wszystkie były tą samą osobą, tylko widzianą z różnych stron, w różnych momentach… Jakby wszystkie wiedziały o sobie nawzajem, i uzupełniały się. Ta osoba, złożenie wielu, zna mnie na wylot. Albo jakby one opowiadały sobie o mnie, i dlatego wiedziały wszystko – co mówiłem jednej, to ta powtórzyła drugiej. I ta druga już wie, i nie ma sensu tłumaczyć, ani ukrywać…

Jakby istniał tylko świat i ja. Świat miał jedną twarz, ustawioną naprzeciwko mojej, w jego oczy patrzę… Sam na sam. Ten świat to złożenie wszystkich mężczyzn i kobiet, z którymi coś mnie łączy. Cha, nawet kiedy mówię coś do ściany, w pustym pokoju, lecz w emocjach, mocnych, dramatycznych albo pięknych – to oni wszyscy słyszą to, i już wiedzą, i nie są już dla mnie tacy, jak przedtem. Nawet pomagają mi!

Sara do snu poprosiła o muzykę. Przyniosłem komórkę, ona usypiała z muzyką przy uchu. Sara to ja, z dzieciństwa, usypiający z radyjkiem. Dzieli nas przepaść czasu, role się zmieniły, teraz ja jestem tutaj… Dotykam tajemnicy, bo to nie jest wytłumaczalne. Gdybym jeszcze nie miał świadomości, był jak zwierzę… Po prostu przekazywał tylko geny, kontynuował gatunek… Ale do tego nie jest potrzebna świadomość. Świadomość, która teraz pyta – po co istnieje świadomość? Dlaczego? I boli, bo świadomie nie może znaleźć odpowiedzi. Odpowiedź jest gdzieś poza świadomością…? Nie wiem, nic nie wiem. Nie wiem nawet, czy obawiać się, że umrę z tą niewiedzą… 

Narty sztuczne

Tata wyciągnął mnie na narty. Tuż pod naszym małym miasteczkiem – jakich czasów doczekaliśmy!  

W ciemność pól wgryza się rozświetlony nocą stok, z wbitymi po jednej stronie słupami wyciągu. Na dole – poukładane obok siebie samochody. Płonie ognisko. Z głośników – upa upa ("muzyka"): "Zostanę z tobą, choć nie jesteś supermenem moich marzeń…". Jakże piękne wyznanie, cóż z tego, że w tak prostych słowach. A może to nawet i cnota, że w tak prostych…?

Bezlitosna ingerencja w niegdysiejszą ciszę pól… Słupy, latarnie, muzyka, ratrak (we wsi małopolskiej!!), parking, ochrona, wypożyczalnia, karty magnetyczne, bramki, megafony, czujniki… Wszystko po to, aby przejechać trzysta metrów po śniegu. I w kółko. Chyba tylko hedonizm jest w stanie zmobilizować taką fabrykę…

Kiedyś… To słowo staje się już nawet nudne. Ale kiedyś narty były związane z przyrodą, uzależnione od niej. Zmrok nadchodził, często z mgłą, należało zdążyć na dół, bo bezlitosne góry nie żartowały. Były muldy, połacie trawy, kamienie. Walka. Był szum wiatru w uszach, szum wiatru w igłach drzew, szum śniegu pod nartami. Dziś mam wrażenie, jakbym jeździł w studiu jakimś, telewizyjnym najlepiej. Śnieg sztuczny, światło sztuczne, muzyka sztuczna, wyciąg – jest sztuczny sam w sobie. Prawdziwe – kilka kikutów drzew, które się ostały. Ani je odczuć, ani im współczuć…

Nie! Nie chcę narzekać! Jak to było? Dwadzieścia lat temu? Może po prostu nie zauważałem szmiry, dewastacji środowiska… Bo liczył się dla mnie tylko ten hedonizm…? A pamiętam stanie w kolejce dwie i pół godziny do krzesełek na Kasprowy? Aaaale, przynajmniej kolejka stała kulturalnie, jak należy…
Nie wiem, już nic nie wiem…

pamiętam… szorstkie… tuliły…



odkąd pamiętam tu byłeś pachniało ziołami


nad twoją głową pszczoły przyjazne latały


pamiętam dłonie szorstkie jak tuliły


głaskałeś na dobranoc po pleckach małych



woskiem wtedy pachniał dom


wieczornej twej modlitwy słyszałem szept


anioły rozgościły się


bezpieczny Bóg darował sen



dzisiaj w słuchawce słyszę twój słabszy głos


mówisz że bliżej granicy jesteś już blisko


pełen pokory patrzysz za siebie


tyle w życiu niosłeś a jesteś



lekki coraz lżejszy jak ptak


do niebieskiego domu jakbyś już go znał


stół zastawiony jest


i drzwi już tam otwarte są

Lekki jak ptak


muzyka/słowa: mateusz otremba

Powołania

Niektórzy wydają się powołani do smutku. Albo do tęsknoty. Spełnianie tego powołania czyni ich pięknymi, w bólu. Może ty, miła dziewczyno, albo ty współczujący chłopcze, uwiedzeni tym czarem chcielibyście ich uwolnić od cierpienia. I może nawet udaje się ich przemienić, zaczynają emanować szczęściem. Cieszycie się, że wam się udało. Ale to na krótko. Środki przestają działać, wbrew  logice, zdrowemu rozsądkowi, wszelkim argumentom i zabiegom – popadają z powrotem w swoje… powołanie.

Albo ludzie powołani do dziwienia się. Zanim jeszcze wyjdą z domu, już się dziwią. Potem, w drodze na przystanek – zachwycają się dwiema spadłymi z drzewa gałązkami, przebiegającym psem, wyjątkowym ułożeniem szronu na trakcji tramwajowej… Wieczorem leżą długo w łóżku nie mogąc usnąć, bo pozostało im jeszcze tyle rzeczy do podziwiania…A przecież dawno już wyrośli z wieku dojrzewania, ba, mają nawet rodziny, dzieci… Można się zastanawiać, jak dają radę pracować, zarabiać pieniądze… A może ktoś za nich spełnia te codzienne, nudne czynności, bo czy można się dziwić np. gotowaniem wody na herbatę…?

Wisiorek o kształcie rozety

Bohater jedzie rowerem ulicami jakiegoś sporego miasta. Jedzie rowerem, a przed nim i pod nim – droga wielopasmowa, ze strzałkami skrętów w lewo, w prawo. Trudno poznać jakie to miasto, świta mu tylko myśl, nie wiadomo czemu – Częstochowa. Ale w Częstochowie nie ma takich górek… nieważne. Pomykając tak leciutko przez skrzyżowania i ulice, z wiatrem w uszach i torbą na ramieniu, zbliża się do jakiegoś szerokiego, niewysokiego budynku, stojącego właśnie na pagórku, przecinającego drogę w poprzek. Budynek jest raczej szary, o kształcie krakowskiego "Kina Związkowiec". W pewnym momencie, na pierwszym piętrze tuż nad okalającym budynek daszkiem, otwiera się niespodziewanie dwuskrzydłowe, duże okno. Otwiera je od wewnątrz młoda dziewczyna, rozpościerając ramiona. Dziewczyna wygląda jak Audrey Hepburn, ma włosy spięte z tyłu w kok, ubrana jest w zawieszony na rzemieniu, również rzemienny wisiorek o kształcie rozetki. Bohater, niezmiernie zaintrygowany, jakimś sposobem staje na daszku i zagląda przez okno. Okazuje się, że wewnątrz jest pomieszczenie z ustawionymi skośnie stołami, a między nimi – około czterdziestu młodych kobiet, o różnych figurach, ale wszystkie – zgrabne, ubrane podobnie jak owa "Audrey" – w wisiorki oraz przepaski biodrowe. Są prawie zastygłe w różnych pozach, tworzących, wraz z wnętrzem, idealnie wyważoną, przemyślaną kompozycję. Bohater w mgnieniu oka orientuje się, że jest to plan zdjęciowy, i za chwilę, w otoczeniu asystentów i dziennikarzy, zjawi się sławny fotograf, światowy guru, aby wykonać jedno ze swoich kolejnych, genialnych ujęć. I rzeczywiście, zjawia się mistrz, na wózku inwalidzkim – już stareńki, wychudzony, z siwą brodą, pokrzywiony artretyzmem. Bohater porzuca kobiety, bo sfotografowanie legendarnego twórcy przy pracy to jego życiowa szansa, chwila, na którą od dawna czekał. Staje pod daszkiem, który okazuje się ażurowy i przez który widać, jak mistrz zajmuje miejsce do kadru. Mistrz, jak się okazuje, może się jeszcze sam poruszać, i stojąc nad bohaterem, na daszku, zaczyna się przymierzać do zdjęcia. Bohater chce wyciągnąć z torby swój aparat fotograficzny i w tym momencie przypomina sobie z przerażeniem, że tym razem zostawił go w domu. Wściekły, przeklina dzień, własną głupotę, obiecuje sobie, że nigdy więcej. Nie poddaje się jednak, sięga po komórkę – może zrobi choć takie zdjęcie. Mistrz balansuje nad nim, ustawia kadr, a bohater nie może włączyć w telefonie trybu fotografowania – błądzi po menu, jakichś ustawieniach, pokazują się komunikaty, napisy, kody programowe, ostrzeżenia, a ręka drży mu coraz bardziej, palcami trudno trafiać w klawisze. I wtedy…

I wtedy się obudziłem. 

Orzeszki pistacjowe

Czekasz na gest od kogoś, chciałabyś usłyszeć słowa, chciałabyś wiedzieć. I nagle dostajesz – email, sms – z tymi właśnie słowami, tylko… od kogoś zupełnie innego. Przez chwilę zastanawiasz się, czy to gdzieś w "centrali telefonicznej" coś się nie pomyliło, albo Twój komputer nie pozamieniał adresów. Czy to jakiś żart? A może oni się umówili? Znają się?

Jednak nie. Tak po prostu bywa. Ciągle chodzisz do tego samego sklepu i ciągle dziwisz się, że nie mają tam Twoich ulubionych orzeszków pistacjowych. A są przecież w… sklepie naprzeciwko!