Rodzinne plotki

– Ciszej, obudzicie Łazarza – mówi teść szeptem.

Wydaje się to nieprawdopodobne. Ale Łazarz to tylko sąsiad, bardzo wrażliwy na odgłosy. Kiedyś przyszedł do mamy i mówi, że coś w naszym mieszkaniu skrzypi, jakieś drzwi, i że to mu przeszkadza. Mama na to, że ona też nie lubi, jak jej skrzypi, dlatego smaruje zawiasy od wszystkich drzwi i jeśli coś skrzypi, to na pewno nie w naszym mieszkaniu.

Cisza o tej porze jest jak najbardziej uzasadniona, na moim zegarku jest przecież pierwsza w nocy. Ale tak naprawdę to druga w nocy czasu rumuńskiego, jeszcze nie przestawiłem zegarka. Zaś Łazarz to rumuński Lazar; śmiejemy się, że nikt z nas nie jest w stanie obudzić ani Łazarza ani Lazara, nie mamy takiej mocy. Okazuje się jednak, że sąsiad, tak naprawdę, to nie Lazar, tylko Laza, bez „r” na końcu. Musimy więc być cicho, bo możliwe, że za chwilę stanie u drzwi naszego mieszkania na piątym piętrze, po tym jak wyjdzie ze swojego, jedno piętro niżej.

Rumuńskie osiedle, fot. Piotr Kubic

Teraz na stole dyskusyjnym pojawiają się kuzyni, Wladuc i Kristi. Wladuc, starszy syn, zyskuje popularność, ostatnio w Konstancy, skąd jego rodzina, mieszkająca na drugim końcu Rumunii, otrzymała telefon. Dzwoniła policja, że syn nie ustąpił pierwszeństwa, po czym spotkał się z miejscowym, konstanckim taksówkarzem, i że ani jeden ani drugi nie są w stanie jechać dalej o własnych siłach. O co chodziło policji, tego nie zrozumiałem, przecież chłopak jest już studentem, więc sam za siebie odpowiadać może. W każdym radzie telefon zaniepokoił rodziców, którzy do tamtej chwili nie wiedzieli, że syn rozbija się samochodem siedemset kilometrów od domu.

Zaniepokoili się, ale tylko na chwilę. Kristi pożyczył lawetę i pojechał po brata, nie mając uprawnień do kierowania pojazdem z taką przyczepą. Ale udało mi się wrócić, bez kontaktu z policją.

Znamy, znamy rodziców, nie niepokoją się długo. Po tym, jak dziesięć lat temu Wladuc, na skuterze, pohatarał szczękę i naderwał ramię, skutera nie udało się już naprawić. Wkrótce więc pojawił się kolejny. Nie nowy, nie, ale taki, na którym znów można było z szaloną prędkością wchodzić w zakręt, na ostatnim skrzyżowaniu we wsi, na ubitej lub błotnistej drodze, w zależności od warunków meteorologicznych. Drodze prowadzącej do ich zagrody, tam gdzie kończy się wieś, a zaczynają rozległe pola.

Wladuc zafascynował się naszym osiemnastoletnim BMW. Chciał mieć takie i po kilku miesiącach, będąc już w Polsce usłyszeliśmy, że ma. Lecz nie dane nam było obejrzeć auta i kierowcy w akcji. Podczas kolejnej naszej wizyty, latem, Wladuc zaprowadził mnie do ogrodu, gdzie srebrne coupe tonęło w bujnej zieleni, zdemontowane, w częściach. Wyglądało, jakby chłopak dokonywał wiwisekcji, albo raczej sekcji zwłok – zobaczyłem wał napędowy rzucony na przednie siedzenia, tylną przekładnię, skrzynię biegów. Silnik leżał trochę dalej, był taki sam, jak u mnie – głowica, blok, rurki, kable naderwane, jakby już nigdy nie miały zrosnąć się z resztą maszyny. Przez chwilę chciałem zapytać, czy nie mógłbym sobie wziąć z niego cewek (moje trochę szwankowały ze starości), ale było mi jakoś niezręcznie. 

Przy aucie, przy pogiętej masce i spękanej szybie, leżały ułożone w stosik koła. Wladuc pokazał mi jedno, z rozerwaną oponą. „Czy myślisz, że to się stało dlatego, bo nagle wrzuciłem dwójkę przy prędkości 130 km na godzinę? Czy dlatego, że miałem założone różne opony?” Nie byłem w stanie odpowiedzieć, nie miałem takich doświadczeń.

Poszliśmy na podwórko, tam stał już kolejny pojazd – ścigacz Hondy, z zielonymi owiewkami. „Osiąga 180 km/h” powiedział Wladuc, nie zapytałem tylko, czy sprawdzał we wsi, czy jednak na autostradzie, która przebiega nie tak daleko stąd.

Siedząc w wąskiej kuchni śmiejemy się po cichu z tych historii i planujemy, czy by nie odwiedzić kuzynostwa, ale mamy na to dwa dni, bo potem mama Wladuca wyjeżdża do Niemiec zarabiać na rodzinę, w tym, być może, na kolejne rodzinne pojazdy. Za oknem noc i mgła, śmiejemy się opierając o wąski stół, który trzęsąc się uderza w wyłożoną płytkami ścianę, te z kolei dudnią głuchym dźwiękiem. Tata-teść pokazuje gestem, że dźwięk pewnie niesie się piętro niżej, tam, gdzie mieszka Laza, więc nagle, jak na komendę, odsuwamy się od stołu.

Spacer po rumuńskiej ulicy

To jest coś, co mało kto zrozumie tak, jak ja. Trudno, przynajmniej od czasu do czasu trzeba zrobić coś z przekonania, nawet jeśli nikt tego nie zrozumie.

– Nie uda ci się – osądziła Ioana, kiedy powiedziałem jej, że chcę w tym filmiku przekazać moją fascynację spacerami po rumuńskiej ulicy.

Zaraz pierwszego dnia, gdy poszliśmy na krótką przechadzkę, usłyszałem muzykę. Dzwięki odbijały się od bloków w dzielnicy Manaștur, która jest wielką sypialnią miasta Cluj Napoca. Znaleźliśmy zespół – chodził ulicami, zaglądał do sklepów, grał. Zbierał pieniądze. Wyciągnąłem telefon komórkowy i wszedłem między nich. To, co nakręciłem, stało się początkiem filmu, który kompletowałem przez kilka następnych dni.

Podobnie jak Wizyta Mikołaja, filmik ten opowiada o niedoskonałości, która jest nazbyt dobrze widoczna. Wzbudza bardziej politowanie – w nas, czyli w ludziach, którzy dążą do tego, by mieć w życiu jak najlepiej. Dobre życie kojarzy się przecież z ładną powierzchownością. Co z tego, że ktoś się uśmiecha, skoro ma zepsute zęby. Jego uśmiech powoduje niesmak…

W Wizycie Mikołaja cieszą się dzieci z Zespołem Downa. Aby się cieszyć razem z nimi, trzeba przejść pewną granicę – w sobie.

Zdjęcie rumuńskiej rodziny i emocje

W poprzednich wpisach dawałem wyraz dopadającym mnie silnym emocjom. Teraz jestem już w Polsce i tamten czas zaczyna nabierać perspektywy… Gdybym miał te emocje jakoś przenieść poprzez fotografię, to… No właśnie, może taki mały eksperyment. Co czujecie i myślicie, patrząc na to zdjęcie i wiedząc, że to są członkowie mojej najbliższej rumuńskiej rodziny…? Piszcie w komentarzach. Można pisać prawdę, nawet pod pseudonimem!

Rodzina

Jeszcze w Rumunii

Jestem w Rumunii i ciągle zwala się na mnie ogrom emocji, z różnych stron, z którymi muszę sobie jakoś poradzić. Spotykamy, jak zwykle, wielu znajomych, z którymi bardziej lub mniej jesteśmy związani i różnie utrzymujemy kontakt. Napotykam na uśmiechnięte, pełne życzliwości twarze, ale nie jestem w stanie na te gesty odpowiadać, jakbym nie miał siły. Plan fotografowania na ulicy nie bardzo się udaje, bo za dużo ról chciałbym spełnić, wręcz czuję się w obowiązku – być nieustannie niezłym rodzicem, dobrym gościem, gdy jesteśmy w gościnie, nie najgorszym zięciem i szwagrem, nie wrednym dzieckiem (ojciec pisze do mnie maile, że oboje z mamą tęsknią, choć sądzę, że mama bardziej, a kiedy przesyłam mu zdjęcia, na którym brak jednego z jego wnuków, muszę potem uzupełniać korespondencję).

Przed chwilą córka oczekiwała ode mnie, że posłucham, bo oto czyta książkę (jak się cieszę, że czyta) i natrafiła na zabawny fragment, którego muszę posłuchać. W tej samej chwili teść zaproponował mi dolewkę piwa, na którą się zgodziłem. Słuchając, co czyta mi córka po polsku zacząłem wołać do teścia, żeby przestał mi już nalewać, ale on nie reagował i szklanka napełniła się po brzegi. Zdałem sobie sprawę, że mówię do niego coraz to bardziej podniesionym głosem: „dziękuję”, czego on przecież nie rozumie, bo do niego powinienem mówić po rumuńsku. Najwyraźniej nie panuję nad rzeczywistością.

Dwa razy wyrwałem się na przechadzkę. Trafiłem jednak na dzielnicę zamożnych ludzi, bo domy i obejścia przypominały te nasze, znane mi z małopolski. Prędzej wywierają na mnie wrażenie  detale, niepozorne miejsca, które jeszcze pozostały i nie zastąpiła je znana nam zachodnia nowoczesność. Na przykład takie jak to.

Stara Dacia, wejście do bloku, Rumunia, fot. Piotr Kubic

W wyprawach przeszkadza też mróz, który osiąga nawet minus trzynaście stopni, i towarzyszący mu wiatr. Ale najbardziej brak mi siły i determinacji, by wstać o siódmej rano, wypaść na miasto i wrócić na jedenastą, kiedy reszta rodziny właśnie rozpoczyna właśnie działalność.

Udało się przynajmniej napisać kilka tekstów, które umieściłem pod tym adresem. Mam jeszcze co najmniej dwa w planach, może powstaną. Załączę tu jeszcze jedno zdjęcie, które jest dla mnie osobistym osiągnięciem typowo warsztatowym, związanym z nowym (starym) obiektywem.

Zauważyłem w autobusie, że kobieta będzie wysiadać i przejdzie obok tego oto młodego człowieka. Ekspozycję miałem już ustawioną na wnętrze autobusu (nie korzystam z automatyki, robię to ręcznie), pozostało zadbać o ostrość. Obliczyłem szybko, że zrobię zdjęcie, kiedy kobieta będzie niewiele ponad metr ode mnie. Ustawiłem odległość na obiektywie. Liczba przysłony wynosiła, jak się zdaje f5,6, co zwiększa głębię ostrości i pozwala nieco zniwelować błąd ustawienia odległości. Już nie pamiętam, czy podniosłem aparat do oka, czy strzeliłem spod brody, wszystko działo się tak szybko.

W autobusie, Rumunia, fot. Piotr Kubic

Na zdjęciu widać dwie postaci, które wydają się sobie dość podobne. Lecz dzieli je kilkadziesiąt lat życia. Na starszej twarzy widać wysiłek i skupienie. Na młodszej – skupienie i spokój. Mógłbym powiedzieć, ze to typowy wygląd współczesnego, młodego Rumuna – studenta, intelektualisty. Mam wrażenie, jakbym widział tę samą osobę z różnych okresów w jej życiu. Albo jakby nastąpiło spotkanie rodzeństwa, bliźniąt wręcz, których życie zostało  jakimś sposobem rozsunięte w czasie. Myślę o tym, jak inny był świat, kiedy kobieta miała tyle lat, co ten chłopak. I o tym, że on nie ma o tym pojęcia, jaki był świat, gdy ona była młoda. A jednak on byłby skłonny zmierzyć się z jej światem, o wiele mniej przyjaznym, bardziej surowym, bezwzględnym. Świadczy o tym jego spokój, pokora i gotowość do pogodzenia się z losem. Właśnie te cechy charakteryzują Rumunów – takich, jakich poznałem.

Człowiek jest powodem niepokoju

W Rumunii, chodząc ulicami. Gdybym nie spotykał ludzi, byłbym spokojniejszy. Każdy człowiek powoduje jakieś emocje, a one nie dają spokoju. Gdyby ulice były puste, to jeszcze pozostawałyby ślady ludzkiej pracy, emocji i myślenia – czyli to wszystko, co można zobaczyć na ulicy w mieście. Żeby uzyskać całkowity spokój należało by zatem opuścić miasto i udać się w tereny, gdzie rzadko bywa człowiek… Jak na razie nie mogę sobie na to pozwolić.

 

Apteka o przedłużonym programie otwarcia 6-24

 

Kiosk sprzedaży biletów, utrzymywany zdaje się przez przedsiębiorstwo komunikacji, bo niczego innego się w nim nie sprzedaje. Widziałem próby wprowadzenia automatów, ale na razie stoją one zupełnie martwe, nawet bez etykiet.

Kiosk biletowy, Rumunia, Cluj-Napoca fot. Piotr Kubic

 

Więcej zdjęć oraz tekstów związanych z Rumunią na blogu fotograficznym.

Na rumuńskiej ulicy fot. Piotr Kubic

Drobna różnica, którą widać choćby na stacji benzynowej

Wjechaliśmy do Rumunii. Pierwsze, co trzeba zrobić, to zatankować. I pierwsze wrażenie, które powtarza się od kilku lat: złoty i lej mają prawie tę samą wartość – 1 PLN = 1,038 RON, a dziś rano kupowałem gaz w Polsce po 2,34 zł za litr, zaś wieczorem, w Rumunii – po 3,12 leja. Średnie zarobki w Rumunii stanowią około 35% średniej w Polsce.

To porównanie można rozciągać dalej – na ceny w sklepach spożywczych, komputerowych, hipermarketach. Ceny takie jak u nas albo trochę wyższe. Odwiedzając różne rodziny, wchodząc do ich domów, patrzę jak wyglądają, jak funkcjonują. W międzyczasie przypominają mi się słowa, które słyszałem np. przed ostatnimi wyborami samorządowymi u mnie w miasteczku – że nigdzie nie jest tak źle, jak w Polsce…

W Rumunii

Rumunia. Za każdym razem, gdy do niej przyjeżdżam, jest coraz bliżej. Jeszcze do niedawna na myśl, że mógłbym tu mieszkać, czułem się nieporadnie. To mija. Może dlatego, że mówię z coraz większą łatwością, jednak. Odruchowo wyrzucam z siebie całe zdania – w sklepie, na ulicy, w domu.

park sportu

Kiedy mija fascynacja, łatwiej żyć tak po prostu. Zupełnie jak z kobietą. A chciałoby się zatrzymać i jedno i drugie: móc spokojnie prowadzić mnogość codziennych spraw, a nie stracić ekscytacji – Rumunią.

Co jest w niej ekscytującego? Chyba najbardziej moja własna przeszłość, która w Polsce już odeszła, a tutaj jeszcze trwa w tak wielu miejscach. Widać ją w sposobie podłączania kabli na ulicznych słupach, na niezabezpieczonych chodnikach, z których można spaść gdzieś nagle, w ładnych z daleka akademikach, (w jednym z nich mieszkamy), które wewnątrz są pełne bylejakości.

miejsca rekreacyjne

Widać ją w tym żalu, że gdyby choć trochę bardziej się przyłożyć, to woda nie ciekłaby spod prysznica, drzwi domykałyby się lekko, szafki nie pachniały starocią. Ale zaraz myślę sobie, że w Polsce ta bylejakość i marnotrawstwo też jest, tylko trochę na innym poziomie. Więc skoro to tylko kwestia poziomu, to niewielka kwestia.

park sportu

Zresztą tam, gdzie w Rumunii się coś buduje, buduje się świetnie. Dziś na parkingu pod centrum handlowym dostałem bilecik z automatycznie rozpoznanym numerem naszego samochodu. Pierwsze trzy godziny postoju były gratis, więc przy wyjeździe bramka otworzyła się sama – parking „wiedział”, że to ja jadę, i że może mnie wypuścić.

Kupując starter telefonii komórkowej za 25 złotych dostaję 100 minut do wszystkich sieci i 1000 minut w mojej sieci. Nic dziwnego, że ludzie rozmawiają tu na umór. Nowoczesne centrum sportowe w Târgu Mureș zostało wybudowane przez miasto; wstęp na otwarty zespół basenów jest bezpłatny po godz. 19:00. Widziałem jedyny w swoim rodzaju basen kryty „balonem”, czynny przez cały rok, gdzie wstęp kosztuje 8 zł za 90 minut. Ponieważ „balon” ma dwie warstwy, na basen prowadzi śluza powietrzna.

Lecz artykuły w hipermarketach kosztują tyle, co u nas, albo i więcej. Prezent na wesele rumuńskie (sprzęt AGD) kupiliśmy w Polsce. Wszystko to, co znamy u nas, co przyszło z Zachodu, jest w Rumunii, ale nieco droższe. Również gaz LPG do samochodu. A ich zarobki to 40% naszych.

 

Basen kryty balonem
Zespół basenów, po 19:00 dostępny za darmo
Napisy w trzech językach – w Târgu Mureș mieszka dużo Węgrów

Ceny tutaj

Po ponad tygodniowym pobycie w Rumunii wiemy już, że artykuły codziennego użytku są tu droższe niż w Polsce, zwłaszcza te pochodzenia "zachodniego". Pampersy droższe o 80%, podobnie proszki do prania, lekarstwa, i ogólnie rzecz biorąc wszystko, co znane u nas – tutaj droższe od 30 do 100%.

Ale, jak mi się wydaje, Internet i komórki są tańsze niż u nas. A Internet, który mamy tutaj z kablówki, jest naprawdę szybki – ściąganie ponad 800 kB/s, wysyłanie 250 kB/s. Przychody ludności za to na poziomie 30% naszych. 

Jesteśmy tu dalej

Trochę zdjęć znów tutaj. A poza tym – gorąco, rzeczywiście.


na ulicy

Nowoczesność tutaj wygląda dokładnie tak, jak w Polsce. Te same reklamy, tak samo wyglądające stacje benzynowe, w środku – znów ekrany z podskakującymi w rytm muzyki farbowanymi kobietami. Tylko napisy w innym języku. Najwyraźniej Zachód odkrył najlepszy sposób na rozwój, handel, pracę, przyjemność. Nikt nie traci czasu na ponowne odkrywanie, kopiuje się, przenosi żywcem i wprost obce wzory. Może tylko ich subtelność, na razie, jest inna, bo niepotrzebna, gdyż niedostrzegalna dla przeciętnych tutaj.

W Rumunii

Na koszuli znajduję półtora centymetrowego robaka, idzie po kieszonce w górę. W kuchni mówią mi na to, że będzie deszcz. Jesteśmy na wysokości piątego piętra, komarów ani śladu, upał ciągle trudny do zniesienia, choć słońce zaszło trzy godziny temu. Trzeba zasunąć firanki, bo okien przecież nie zamkniemy.

Rumuńska rzeczywistość jest jak chimera. Do starej tkanki przeszczepia się ciągle nowy kod – cywilizację kapitalizmu. Zderzenia są nieprawdopodobnie silne i na każdym kroku. W centrum handlowym stoiska jak przeniesione wprost np. z Francji sąsiadują jeszcze z tymi, na których towar podają z półek ubrane w fartuszki sprzedawczynie. W środku dużego miasta nowe wiadukty o nienagannej nawierzchni sąsiadują z popękanym, podziurawionym asfaltem, krzywymi torami tramwajowymi. W środku osiedli z wielkiej płyty z czasów Ceausescu stanęły nowe place zabaw, plastikowe labirynty-zjeżdżalnie; i oznaczenia, że za wprowadzanie psów płaci się karę 50 lei. Za wysypanie śmieci przy rzece zapłacić można nawet 1500 lei, a to już niezła miesięczna wypłata.

Błyszczące samochody mkną po świetnych drogach, a jednak łatwość ich prowadzenia myli ciągle wielu Rumunów. Stare Dacie wymagały sporego wysiłku – by je rozpędzić, skręcić, zahamować, a przy każdym z manewrów odczuwało się opór ich materii. Nowiutki Volkswagen Golf wydaje się prostą zabawką – bezgłośnie przyspiesza, zawsze reaguje na skręt kierownicą, znakomicie hamuje. Dlatego wydaje się, że można nim wyprzedzać dosłownie wszędzie i zawsze. Mówią, że Polacy to szaleńcy za kierownicą, lecz jeśli tak, to Rumuni wydają się czasem zupełnie nieświadomi podstawowych praw fizyki.

Kierowca tego samochodu, cofając i patrząc w lusterko, widział, że ma jeszcze ćwierć metra do słupka z boku. Lecz u góry, tam, gdzie kończy się ostrze drogowskazu, tylko z powodu szczęścia zardzewiała blacha nie zarysowała powleczonej wielokrotnie drogimi farbami i substancjami powierzchni samochodu.
– Hej, widziałeś? Został tylko jeden centymetr.
– Widziałem widziałem – mówił wysiadając – ojej… Tego nie widziałem…

Ludzie łapią się jakiejkolwiek pracy. Rząd rozwija plany zajmowania coraz większych części dochodów swoich obywateli. Potrzeba pieniędzy, a z drugiej strony – wchodząca technologia dostępna szerokim masom za nie tak duże kwoty nie ustępuje w żaden sposób tej np. w Polsce. Znakomity Internet, sieci komórkowe, centra handlowe, nowoczesne systemy monitoringu, zabezpieczeń, i poważne, godne i przyjazne traktowanie klienta. Rumunii mają w sobie więcej ciepła i przychylności wobec innych, niż Polacy.