Obudził się przed szóstą, sam, w sypialni. Było już całkiem jasno. Ptaki świergotały nawet cicho, nie tak, jak podczas świtu. Muszę iść do ubikacji, pomyślał. Wtedy przypomniał sobie, że w pokoju śpi dwójka jego dzieci, i że poprzedniego dnia, wieczorem, chłopaka bardzo rozbolała głowa. Zmartwiał. A jeśli było to coś poważnego i teraz chłopak nie oddycha? Ciekawe, że kiedy była w domu kobieta, matka chłopaka i dziewczyny, śpiących w drugim pokoju, podobne myśli nie przychodziły mu do głowy. A teraz wariant z zimnym chłopakiem uporczywie nie odpuszczał. Zmartwiał jeszcze bardziej. Zaczął zbierać się z łóżka, potem kilka kroków przez pokój, do przedpokoju i ubikacji. Jeśli chłopak jest już siny, co zrobić? Pokazać go jego siostrze, czy tak powinno się? Czy nie będzie to zbyt straszne, okrutne? A może zadzwonić od razu po pogotowie i nie pozwolić, żeby ktokolwiek inny go zobaczył? Lecz przecież śmierć nie jest czymś przeraźliwym, o ile sami nie wyprodukujemy tej przeraźliwości. Każdy prędzej czy później spotka się ze śmiercią, więc jeśli już jest okazja zobaczyć trupa, doświadczyć tego spotkania… Tak, to boli, ale jest więcej bólów, które po prostu są i będą.
Co za głupie rozważania, pomyślał, przecież jeśli chłopakowi coś się stało, mnie pierwszego szlag trafi. Jeśli nie trafi, to zwariuję, ale zanim zwariuję, to coś będzie okrutnie bolało, tu w piersi i trochę niżej, nad brzuchem. Potem, żeby z bólu nie zwariować, zwariuję na znieczulenie. Będę sobie śpiewał o ptaszkach (śpiewają zresztą za oknem), ale nie przestanę, gdy minie wiosna, przejdzie lato, będę śpiewał na jesieni, gdy w ogrodach już martwa cisza. Martwa!
Nie poszedł do kibla. Z pełnym pęcherzem, bolącym podbrzuszem (ból istnienia?) podszedł do pokoju dzieci. Chrapanie syna, takie rzężenie, przeciągłe, całkiem zdrowe, takie jak zawsze. Więc córka. Co z nią? Trochę czasu zajęło mu zauważyć, że spokojnie, ledwo dostrzegalnie, porusza się przy oddechu.