Amelia

Ciągle jeszcze myślę o dzisiejszej wizycie na basenie. Będąc już w wodzie dostrzegliśmy (Beni i ja) wychodzącą z szatni koleżankę Beniego. Szepnąłem mu do ucha (a siedzieliśmy w jacuzzi): jak ma na imię? Amelka.

Pamiętam ją od pierwszych dni, gdy maluchy, zostawiane na siłę przez rodziców, chlipały na kolanach przedszkolanek. Ten okres już minął. Ale Amelka od zawsze miała twarz dorosłej osoby. Na czym to polega? Muszę jeszcze nad tym pomyśleć. Dość, że dziś na basenie była w towarzystwie dużo starszej siostry oraz babci.

Do Amelki próbowałem zagadać, gdy już w czwórkę grzaliśmy się w bulgoczącej wodzie. Lecz ledwo zadałem pytanie i minęły może trzy sekundy, odzywała się babcia, tonem upominającym, instruującym, wyjaśniającym, zachęcającym. Patrząc, jak dorosła twarz pięcioletniej Amelki zastanawia się nad odpowiedzią, i jak raz po raz przerywa jej tok myślenia oczywista babcina oczywistość, sam dziwiłem się sobie, że jeszcze nie buchnąłem wściekłością. (Dziękuję tu wszystkim, na których mogę się wzorować, by nie okazywać na zewnątrz tego, co mam w środku.)

Nie, nie jestem święty. I dziś złapałem się na tym, że mam dla własnych dzieci nieustające instrukcje, upomnienia, wyjaśnienia, polecenia, zachęty i tak dalej. Że już zapominam, jak brzmi mój głos, zwracający się do nich tak po prostu. Że zmieniam się w nadświadomego swojej misji policjanta, który nawet nie patrzy spokojnie w twarz dziecka, lecz od razu wszystko wie.

Popatrzeć w twarz Amelki, uśmiechnąć się i zaraz spuścić oczy, by nie wkroczyć zbyt mocno….

Dziesiątki

rzeczy, które trzeba dotknąć, przestawić, przesunąć, przełożyć, dziesiątki spraw, drobnych decyzji, które trzeba podjąć, żeby jedynie wyjść z domu do pracy. Próbując patrzeć chłodnym okiem i z boku – to niemożliwe, żeby rzeczywiście tego wszystkiego była potrzeba.

Jedno dłuższe zamyślenie i wszystko bierze w łeb. Funkcjonujemy w tym świecie, na poziomie współczesnego człowieka tylko wtedy, gdy opracowany system perfekcyjnej synchronizacji codzienności nie zawodzi. Jeśli coś się przerwie, coś nie dojdzie na czas, jeśli dziecko wejdzie w drogę i wypadnie z rąk pojemnik z płatkami kukurydzianymi, to cały system staje, pozostawiając nas nikim. Funkcjonujemy na granicach sekund. Szybki oddech, lub wręcz wstrzymany oddech, minuty płyną niezauważone. Takiego życia – nie ma. Jest na granicach mikroświatów, których jeszcze nikt nie udowodnił na pewno, że istnieją.

Cokolwiek

Cokolwiek napiszę, będzie banalne. „Nim napiszesz wiersz, pomyśl i sprawdź, czy nie lepiej zrobi to…” ktokolwiek inny.

Polecam Wam zatem trochę pustki. Ma oczyszczającą siłę – tutaj.

Dziś kilka razy w ciągu dnia chmury i deszcz przeganiały słońce. Urządzają sobie gonitwę ponad miastem, gdzie zdezorientowani ludzie to rozpinają, to składają parasole. Przez dwadzieścia minut stałem na przystanku, czekając na autobus, na ulicy wylotowej z miasta. Mógłbym sobie życzyć, by zmoczył mnie deszcz, albo – życzyć słońca, niechby prażyło. Nie było ani tak ani tak. Było pomiędzy, niewyraziście, jakby nieciekawie. Rzucając okiem pod stopy wspominałem dobrze znane z dzieciństwa dziury w asfalcie. I z miejsca nadeszło tamto przeżywanie wiosny.

Te wrażenia niepojęte, co do których wtedy miałem nadzieję, że kiedyś zrozumiem. Nic z tego. Pozostały we mnie, te same, i wszystko, co mogę zrobić, to dać im spokój, jakbym nie miał na nie żadnego wpływu, jakby przychodziły nie wiadomo skąd, a ja nie mógłbym ich wybrać, wymienić na inne. Pasożyty nie pytają o zgodę, a ja nie mogę ich wyrzucić.

Położyłem się spać

Położyłem się spać przed 20:00 ignorując życie rodzinne. Wskutek czego, tak jak powiedziała moja dziewczyna, obudziłem się w nocy, a ponieważ wrażenia dnia zaczęły właśnie żyć zwielokrotnionym życiem, nie udało mi się usnąć.

Zdjęcie przedstawia Beniamina, który po raz pierwszy w życiu jedzie sam rowerem na dwóch kółkach. To wydarzenie wygląda na zwykłe, ale moja literacka część duszy zastanawia się, jak opisać (bez patosu, ale z wyrazem), drogę, która doprowadziła do tego sukcesu.

Chyba są dzieci, które po prostu idą pewną swoją drogą – w miarę spokojnie. Moje do nich nie należą. Przełamanie kolejnych barier u Beniego jest związane z wielokrotnym rozdarciem duszy. Skąd o tym wiem? Nie sposób nie zauważyć. To my, rodzice, doświadczyliśmy jego kolejnych wrzasków, zanoszącego się płaczu, tryskających łez, rzucania rowerem, i zaklętego słowa „NIE!!!”, wykrzyczanego w każdym możliwym momencie. To nie jest jego poza ani udawanie, to autentyczny dramat, który on przeżywa. Ten sam dramat powtarza się przed innymi „osiągnięciami”, do których próbujemy go przekonać. Widocznie ten człowiek nie może inaczej. Za każdym razem będzie musiała odegrać się tragedia, zanim przejdzie w komedię i uśmiech rozjaśni uspokojoną wreszcie twarz.

Kiedy w końcu patrzyłem, jak jedzie sobie sam rowerkiem, beztrosko, bezproblemowo, to myślałem o setkach, tysiącach nowych połączeń neuronów, które właśnie się tworzą i utrwalają w jego mózgu. Wewnątrz czaszkowa mapa świata zewnętrznego. Nowe połączenia tworzyły się również u dwóch osób, które widać za Benim. A skoro o tym myślałem, to i w moim mózgu powstawały nowe połączenia neuronalne. To się dzieje każdego dnia, aż strach o tym myśleć – dobrze, że to poza naszą świadomością. Już nie pytam – po co, na co i dlaczego.

No dobrze, jeden temat skończony, a ja nie mogę spać dalej. Wspominam więc filmy, m.in. wywiady z Leszkiem Możdżerem, które można znaleźć na youtube. Duże wrażenie. Między innymi fragment, gdy gra w duecie z Adamem Makowiczem – ten wzajemny splot, a jednocześnie – wyścig. Zresztą Leszek w wywiadzie mówi, że tuż po koncercie, gdy Makowicz go nie widział, pokazał mu język. Możdżer mówi coś takiego – to co się najbardziej liczy, to pieszczoty dźwiękiem, podczas gry w zespole. Ja tego doświadczyłem, wiem, że to są chwile nie do wysłowienia, za którymi można tęsknić i je wspominać.

Wspominam wywiad w Wyborczej, z profesorem, którego nazwiska oczywiście nie pamiętam. O tym, że my, Polacy, jesteśmy zbolałymi marzycielami, i zamiast po prostu robić swoje, pracować, ciągle przeżywamy niespełnione marzenia. I przy tej okazji, na drugim biegunie – postać młodej osoby, którą poznałem półtora roku temu, która jest zaprzeczeniem tej diagnozy, bo haruje, nie tylko marzy. Nie mogę o niej zapomnieć, i dobrze, bo to światełko, które mi przyświeca.

Przyświeca, gdy pytam siebie – co robić. Często mam wrażenie, że nie wiem – moje życie nie jest planowe. Ulegam prośbom różnych ludzi oraz niestabilnym porywom własnego chcenia…

Dobrze, teraz spróbuje usnąć, może się uda.

Psy cd.

Umieściłem wpis pt. Psy na Facebooku. Pojawiły się pod nim komentarze, a nie tak mało z nich podaje mi rady, jak uniknąć szczekania. Tak więc:

– pieniądze pieniądze, praca, wystarczy się „nie nakręcać”, a wszystko będzie dobrze,

– nie mam dobrze ustawionych granic, jeśli sobie sam nie radzę, to najlepiej wziąć behawiorystę, który pomoże mi uporządkować życie, będzie ono wtedy „proste i idealne” (cytat dosłowny!)

– zmierzyć cukier (jako że jestem cukrzykiem), tu może się kryć przyczyna,

– pełnia księżyca – przeczekać, przejdzie, a potem i tak wróci.

Są i inne komentarze, które przedłużają moje myślenie, i to mnie cieszy. Bo to jest właśnie ten kontakt, o który chodzi. Czy nie irytuje Was, jeśli wypowiecie dwa słowa o czymkolwiek, a w zamian otrzymujecie błyskawiczną lawinę diagnoz i rad?

A przecież nie o sam problem tu chodzi. Istotą jest fascynacja problemem, jego materią, jego indywidualnym życiem, objawem. Człowiek to tylko nośnik. Czy to będę ja czy ktoś inny, oraz czy to będzie szczekanie, czy wygrzewanie się na słońcu – to kwestia drugorzędna.

Przychodzą ludzie

Przychodzą ludzie wyedukowani. Bardzo dobrze wyedukowani. Skończyli studia z dobrymi wynikami. Są też świadomi tego, że w naszej rzeczywistości trzeba pokazać swoją przydatność, aktywność. Nie można siedzieć cicho i czekać, aż ktoś doceni.

W Polsce dyskutowano niedawno w mediach o tym, że absolwenci uniwersytetów nie są przygotowani do podjęcia pracy. Mówiono o tym, że, statystycznie rzecz biorąc, brakuje młodym umiejętności „miękkich” – komunikacji, negocjacji, pracy zespołowej. Tak, to jest jedna ze stron medalu.

Ale jest też inna strona, związana z wiekiem i doświadczeniem. To kwestia wrażliwości, która, nieodwołalnie, wiąże się z ilością przeżytych doświadczeń, niestety – również przykrych. Oraz z czasem poświęconym na ich analizę i wyciąganie wniosków. Tutaj znów trudność – te wnioski koniecznie powinny być pozytywne. Wielu ludzi nie przechodzi tego etapu – poddaje się, rezygnuje. Następnie – te wnioski potrzebują dotrzeć do uczuć, przeniknąć się z nimi, stać się ich nienaruszalną częścią. I na to znów potrzeba czasu.

Bardzo potrzebujemy ludzi, którzy będą w ten sposób wrażliwi. Przypominam sobie film o świetnym saksofoniście, który nazywał się Stan Getz. Pamiętam fragment z końca jego życia, gdy pokazano go, jak z wielkim przejęciem gra smutną melodię, która w filmie staje się motywem jego odejścia. To niewiele dźwięków, w których zdaje się, że przeniósł cały ból swojego życia.

W kontraście do niego wspominam muzyka Marcusa Millera. Na jednej z płyt sprzed kilku lat jawi mi się jako pełen energii, beztroski człowiek. Nie chodzi o to, że starszy człowiek nie może być beztroski, ale beztroska starszego jest inna. I jeśli jeszcze jest dobrym muzykiem, to odciska ją w dźwiękach tak wyraźnie, że nie sposób tego nie zauważyć. Oczywiście – zauważyć może ktoś, kto tę właśnie beztroskę już zaczął czuć, u siebie.

Fotoradar, ruchomy

Świetny film – TVBigos śmiało podgląda pracę Inspekcji Transportu Drogowego. Zakamuflowany samochód ITD robi zdjęcia samochodom, które przekraczają prędkość. Polecam komentarz – zarówno mówiony jak i ten, który pojawia się na ekranie.

 

..

Spiesz się, kierowco, choć po co?

O 21:15 odjeżdża kolejny autobus. Nie ostatni, jeszcze. Długi. I dobrze. Niełatwo się mieści na stanowisku, wjeżdżając rozpycha długim odwłokiem czekających na niego.

Ludzi? Ci jak larwy, do matki, cisną się, raczej stado baranów, które muszą skołtuniałymi bokami czuć wełnę sąsiadów, biodrem się wbijać w krzyż stojących z przodu, bo tak robili od zawsze; choć jasne się zdaje, że miejsc starczy dla wszystkich, niczym cukru i papieru toaletowego, teraz już nie spod lady, jak przed rokiem osiemdziesiątym, tylko dla znajomych.

Jadą wreszcie, autobus kołysze się, kuter na falach zdartego asfaltu, z głośników o tej porze reklam nie ma, ten czas nie-antenowy; o wpół do dwudziestej drugiej, a pasażerowie po pracy, w starym, sprowadzonym skądś z Zachodu, autobusie; nic, co w reklamach, nie kupią.

Spiesz się kierowco, choć nie wiadomo po co. Szkło kontaktowe nie dla nas, ani teatr telewizji, może siwy, niski pan w czarnym płaszczu, niknący w tłumie z krzyżami, da się nam poznać, i przemówi na niezbyt konkurencyjnym kanale.

W przedostatnim rzędzie – dziewczyna o spiętych, jasnych włosach, rozjaśnionej twarzy, jasnych, lekko podniesionych rzęsach ułożonych jak promienie wiosennego słońca, które ciągle tylko w wyobraźni. Że dużo tej jasności – w rzęsach, włosach, policzkach, nie pomijając i na ustach, więc spiesz się, kierowco, spiesz, bo na ostatnim przystanku, ani chybi, ktoś na tę dziewczynę czeka.

Bezradny by opisać mnie w Rumunii

Jestem w Rumunii. Jestem zbyt krótko, by zorientować się, opisać to, co dzieje się we mnie. I nie będę tu dłużej, czyli szansa zebrania myśli i podsumowania nie będzie mi dana.

Patrzą na ludzi, z którymi jestem dlatego, że moją rodzinę związałem z tym krajem. O którym nie miałem kiedyś pojęcia większego ponad nazwę na mapie. Jestem u wujka jako gość, właśnie przychodzi jego syn z synową, spodziewają się dziecka, niestety nie obywa się bez komplikacji. Przychodzi sąsiadka, rozmawiają wszyscy razem – ze swadą, o tym, o czym mogą rozmawiać dobrzy sąsiedzi, szczęśliwi dlatego, że są sąsiadami.

Siedzę z boku, patrzę, słucham. Widzę mojego syna, który kłóci się ze swoim rumuńskim wujkiem po rumuńsku. Córka przytula się do dziewczyny w ciąży, która zaraz wyjdzie stąd, pójdzie spakować się, a jutro wejdzie do szpitala.

Patrzę na ludzi, którzy według wszelkiego prawdopodobieństwa powinni mi być zupełnie obcy, ale jakimś kosmicznym zbiegiem okoliczności, nie są. Nie moja w tym zasługa, na pewno. Choć mogę przypomnieć sobie te godziny, dnie całe, wręczy tygodnie, a i miesiące, podczas których przeorywałem ich język, a było to szesnaście lat temu, to teraz w żaden sposób nie czuję najmniejszego zaszczytu. Dziwię się niewyczarpanie – rozumiem, co mówią, a przede wszystkim – odbieram ich emocje, i że są mi tak bliskie. 

Jestem tu, wśród nich, jak swój wobec swoich, ale na zdrowy rozum mam wrażenie, że to przecież niemożliwe. Chyba dopadła mnie schizofrenia albo paranoja, w najlepszym razie – to mi się śni. Może nieznany ktoś to sprowokował, przestawił zwrotnicę w rozjazdach, na niewiadomej stacji, przez którą przejeżdżał mój pociąg, a teraz – pozostawił mi tylko przyglądanie się temu, co z tego wynikło. Z fascynacją.

Śnieżyca

Ślisko jest tak bardzo, że trudno ruszyć samochodem. A co dopiero go zatrzymać? Jest jednak różnica: trudniej ruszyć, bo napędzane są tylko dwa koła, zaś przy hamowaniu udział biorą cztery koła. Tak więc hamowanie powinno być skuteczniejsze niż przyspieszanie.

Co tam… ślisko…

Wieje bardzo. Okna wypełnione argonem, czy tam innym gazem, zaledwie przyprószone śniegiem. Nasze poprzednie okna miałyby już kwiaty z lodu, a zbliżając dłoń do szczelin poczułbym ten powiew, co na zewnątrz. Drżałbym też, ubrany w podwójne ciuchy, od tego chłodu, i marzył, by zapaść pod kołdrę. A tak – nie marzę. I nie marznę.

Zawiewa za oknem, w świetle lamp, gnie drzewa, gnie nie za bardzo, bo są bez liści, nie stawiają oporu. Już nie wiem, gdzie ulica, gdzie chodnik, gdzie zaczyna się trawa i skarpa, bo wszędzie biało. Ach, jakie płatki śniegu mkną w dół; niech mkną, choć będą narzekać rano, ludzie, że im źle. A gdyby tak teatr odwołał przedstawienia, dzieci nie poszły do szkoły, gdybyśmy odśnieżali drzwi wejściowe, choć do połowy zasypane? To co? Nadganialibyśmy potem zaległości? Że program w szkole niezrealizowany, plan sprzedaży, plan produkcji, plan osiągnięć zostawiony z tyłu? Że kurier nie dojechał, mleka nie dowieźli (myślał by kto), albo nie ma pięciu rodzajów chleba i kajzerek.

Niech śnieży. Śnież czym więcej. Powietrze oddycha tej nocy pełniejszą piersią, nie pyta nas o zgodę, zagniewanych, zmartwionych, zastraszonych. Śnieżyca króluje, i jakąś pociechę mam w tym, że gdyby chciała, zmiotła by nas, z lekkim uśmiechem. A ja bym jej uśmiechem odpowiedział.