Leon w tunelu

To był tunel, duży, o półkolistym stropie, przy średnicy 10-12 metrów. Wyglądał jak plac budowy, nieutwardzona, niewykończona nawierzchnia, pył, kurz, piasek, sypki cement, resztki pogiętych rur, prętów, jakieś worki tu i ówdzie, na wpół opróżnione, rozdarte, zmieszane z kurzem. Od tunelu odbiegały rozgałęzienia, krótkie przełączki, prowadzące do podziemnych, wysokich komór, również oświetlonych u stropu sodowymi lampami. Dzienne światło nie było tu znane.

Nagle, w tym tunelu, jedziemy pociągiem. Mkniemy żwawo, nie jestem pewien, ile osób jest w wagonach połączonych w długi ciąg, który wydaje się nie mieć początku i końca. Lokomotywa powinna być gdzieś z przodu. Nagle widzę, że pociąg, co jakiś czas, zostawia obok torów, przy ścianie tunelu, jakąś postać. Wyglądam przez okno, na ile pozwala pęd, oglądam się do tyłu i widzę, że został Leon.

Pędzimy dalej, a Leon jest coraz dalej, siedzi na brudnej ziemi, plecami opiera się o ścianę. Próbuję biec w stronę przeciwną do jazdy pociągu, korytarzem w wagonach. Leon ma osiemdziesiąt lat i słabą pamięć, pewnie nie zdaje sobie sprawy, co się dzieje. Jeśli nie zrobię nic, nigdy go już nie zobaczę. Ale nie zdążę, musiałbym wyskoczyć, na nic to wszystko.

Leon niknie mi z oczu. Odwracam się i widzę moją córkę, która wyglądem przypomina dorosłą kobietę. Sara – wołam – zrób coś, pomóż mi! Jak to się stało, że wsiedliśmy do tego pociągu? Mój głos jest dziwnie słaby, skrzekliwy, chcę zrobić krok, ale przychodzi mi on z trudnością, chcę coś wymyślić, na pewno da się coś wymyślić, ale mózg nie chce pracować, nie wiem nic, nie wymyślę nic, pociąg pędzi, ja stoję bezradnie między siedzeniami.

Sara nie odpowiada, stoi nieruchomi, pociąg mknie dalej, czuję, że robi się duszno, jakby zaczęło brakować tlenu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *