Wśród osiedla położonego na górze, dużym pagórku, jest dolinka. Przecina ona stok pagóra, po jego północnej stronie. Na stromych zboczach rosną świerki. Zaczyna się niewinnie, jak wąwóz ukryty wśród zwykłych pól, jak wąska ścieżka, której kontynuacji nikt nie jest w stanie przewidzieć.
Dolinka układa się dziwnym trafem między wysokim zboczem z lewej strony, a skarpą z prawej. Na szczycie lewego zbocza stoi rząd domów, które miały ambicję na wille, gdyby ich właścicielom nie zabrakło funduszy na wykończenie. Na skarpie z prawej strony ciągnie się rząd garaży, blaszaków. Budżetowa wersja ambitnych marzeń. Gdzieś tam dalej, ponad blaszakami i za domami, leży się osiedle bloków, obejmujące górną część góry.
Dołem opadającej dolinki, którą może należałoby nazwać parowem, prowadziła ścieżka. Do czasu, gdy ktoś nią chodził. Gdy miał po co chodzić. U dolnego jej wylotu otwiera się lejkowato płaska łąka, zamknięta z drugiej strony ogrodzeniami prywatnych gospodarstw.
Dzieciarnia i nastolatki przychodzili tam zimą, gdy napadało więcej śniegu, pojeździć na sankach i nartach. Do wyboru były krótkie, ale bardzo strome zbocza, albo dłuższa trasa wzdłuż ścieżki. Pędzili w dół, dopóki starczyło prędkości, potem zatrzymywali się, odwracali i patrzyli w górę.
Nie było wyciągu, narty musieli zakładać na plecy, sanki ciągnąć sznurkiem albo brać pod pachę i wspinać się z powrotem. Jeśli chcieli znów zjechać. Nie było pośpiechu. Koniec zabawy wyznaczał i tak krótki, zimowy dzień.
W dwa tysiące osiemnastym roku dolinka ciągle jest, lecz trudno odnaleźć do niej wejście. Czy ktoś wykupił wokół niej teren? Czy właściciele blaszaków wyznaczyli ściśle swoje granice tak, że nikt nie może się przecisnąć? Czy ścieżka zarosła? Czy na dole, u wylotu dolinki, zrealizowano nowe inwestycje i łąka przestała istnieć? Śniegu podczas zim prawie nie ma. Czy ktoś jeszcze zjeżdża na nartach tam, gdzie nie ma wyciągów?