Kiedy czytam książki obcojęzycznych pisarzy, tych uznanych, mam nierzadko wrażenie, że coś nie pasuje. Chodzi o język, rytm wyrazów, określenia, sposób prowadzenia myśli… Zaczynam się wtedy domyślać, że chodzi o tłumaczenie. Gdybym mógł czytać w oryginale…! Nawet, gdybym nie rozumiał wszystkiego, a z pewnością bym nie rozumiał. Myślę teraz – ile musiałoby być determinacji i mistrzostwa u tłumacza, by stworzył coś porównywalnego z oryginałem, oczywiście tym świetnym oryginałem. Przetłumaczyć wprost, przypuszczam, że przeważnie się nie da. Po prostu – nie da się. Co więc pozostaje? Tworzenie budowli jakby równoległej, w swojej strukturze odpowiadającej strukturze oryginału, ale przecież to niemożliwe, na tak wielu poziomach, które wyzwala język.
Tworzenie na bazie odnoszenia się do tego, co bardzo wewnętrzne w człowieku. Zakładając, że jako ludzie, jesteśmy bardzo podobni do siebie pod względem wewnętrznego zrębu…