Kochami wiatr. Nie, „kocham” to niedobrze powiedziane. Napisane. Niedobre określenie. Fascynuje mnie. Napędza. Może raczej zastanawia. Straszy mnie. Lubię przestrach. Lubię szum. Usypiam przy szumie. Przy tajemniczym szumie usypiam lekko przestraszony i bardzo zafascynowany.
Tak naprawdę cały dzień robię coś, nawet pracuję, czytam, oglądam, kieruję, planuję, piszę, idę, rozmawiam, odbieram telefony, wymyślam, kreuję nawet czasem, gram, ale tylko po to, żeby wieczorem, przed zaśnięciem, usłyszeć szum wiatru. Wtapiam się w niego, lecę wraz z nim i wydaje mi się nawet, że wiem skąd razem przylecieliśmy, i dokąd chcemy zmierzać.
Wiatr pozwala zapomnieć o tym, że jestem kiepski i żyję coraz bardziej marzeniami. Że nie jestem najlepszy dla ludzi, choć staram się robić takie wrażenie. Że nie umiem robić prezentów, a tylko czasem pomogę komuś w czymś, prawie bezinteresownie. Że użalam się nad sobą tak jak teraz.
Wiało, kiedy zaczynałem pisać, przynajmniej takie miałem wrażenie. Lecz teraz, za oknem, zdaje się, ucichło. I myśl się kończy. Trudno… Może uda się usnąć bez wiatru. Nasunąć na uszy kaptur lub czapkę, ciasno, wtedy szum się pojawia, blisko, bardzo blisko, może nawet w samej głowie. A z nim uczucie spokoju.