Leżę, nie mogę usnąć. Za długo pracowałem, mózg nie chce zwolnić. W ciemności na ścianie miga światło przenikające zza okna. Gaśnie i zapala się w rytm jakiejś gałęzi, która stoi na drodze światła ulicznej latarni. Wspomnienia, masa wspomnień. Teraz akurat – gorącego lata, rozpalonego asfaltu, roweru z przerzutkami, trzydzieści lat temu. Zapach szybkiej jazdy rowerem jest inny, niż podczas spaceru czy pieszej wędrówki. Zapach, który się odkryło przy pierwszej, tak długo wyczekiwanej wyprawie, przez las, pole, wieś, rynek, wzdłuż strumienia, przez osiedle.
Już wiem, że nie starczy mi tego życia, by złapać moją cienką nić. Nie bardzo wiem, gdzie ona jest, wyczuwam, że coś jest na rzeczy, leży niedaleko, przechodzi bokiem przeze mnie, ale nie wiem dokładnie gdzie. Nie mogę jej chwycić. Za wiele rozsypanych szczegółów, za mało czasu, by ułożyć układankę. Brak determinacji, by odrzucić to, co drugorzędne. Uwikłany.