Umięśniony mięśniak zaczął mnie obserwować na Instagramie. Nie wiedziałem, że jest umięśniony, dopóki nie wszedłem na jego profil. Na każdym zdjęciu – on, co najmniej bez koszulki, żeby było widać bicepsy i rzeźbiony brzuch. Są też filmiki – o tym, jak np. chodzi poziomo, w powietrzu, trzymając się rękami cienkiej rurki. Szacun! Wyświetlone prawie trzy tysiące razy!
Co więc spodobało mu się w moich zdjęciach? Nie ma na nich nikogo umięśnionego, to głównie ludzie na ulicy, babcie, dziadkowie, ale też w średnim wieku kobiety, mężczyźni, nie unikam nastoletnich dziewczyn. Zwykle są zagubieni, zamyśleni spieszący gdzieś, albo nigdzie się nie spieszący, no wiecie, jak na ulicy. Ale nie widać bicepsów ani umięśnionych brzuchów, bo po ulicy nie chodzą ludzie bez koszulek. Co przyciągnęło mięśniaka do moich zdjęć? On zajmuje się fitnesem i układaniem diet, ale może wewnątrz tęskni do zwykłych, codziennych postaci? Fascynują go ludzie w tramwajach, autobusach, na przystankach, przy wystawach sklepów, na chodnikach? Czarno-białe zdjęcia. Mięśniak ma na profilu ponad jedenaście tysięcy obserwujących, sam zaś obserwuje zaledwie ośmiuset. Czyżbym był w tej niewielkiej grupie jego wybrańców? Czym zasłużyłem?
Tym bardziej dziwne, że mnie nie nachodzi wcale ochota obserwować mięśniaka. Taka to różnica w zainteresowaniach. Co prawda przez chwilę rozważałem, czy w ramach wdzięczności nie kliknąć jego przycisku „obserwuj”, ale jakoś nie mogę się przełamać. Wiem, że to nie do końca fair, bo wśród ludzi powinna działać zasada wzajemności. Myślałem, że może napiszę do niego i podziękuję za obserwowanie moich zdjęć, może przeproszę, że nie odwzajemniam. Nosiłem się z tym zamiarem dwa dni, zanim się wreszcie zdecydowałem. Kiedy otworzyłem zakładkę „obserwujący” i przewinąłem w dół okazało się, że nie mogę umięśnionego znaleźć. Może zapomniałem jego nick, albo coś dziwnego się stało. Szukam, szukam, i nie ma. Nie podziękuję więc. Szkoda…