Przestaną rozmawiać

– Może byś narysowała obrazek i umieściła na tablicy klasowej? Potrafisz rysować. Albo kilka fajnych zdjęć. Albo jeden z twoich tekstów.
– Wiesz, jest jeden problem. Jeśli to coś będzie rzeczywiście fajne i nauczyciele zaczną to chwalić, to odsuną się ode mnie ludzie z klasy. Niektórzy nawet przestaną rozmawiać.

Zostawić i….. (nierozważnego) (w spokoju)

Antek miał uporczywy zwyczaj prostowania każdej głupoty, którą zauważył. To musiała być obsesja. Antek rzucał zajęcie, którym się zajmował, choćby było najbardziej słuszne, najważniejsze, nieodzowne, konieczne, do wykonania tu i teraz, aby wymyślać najróżniejsze sposoby udowodnienia autorowi głupiej sentencji, że jest głupia.

Przy czym Antkowi mało było stwierdzić głupotę, a nawet objaśnić ją wszystkim wokół, jakiej ignorancji byli świadkami, Antek chciał przekonać głupca o jego głupocie. Żeby ten się przyznał, po prostu.

Rzecz to nierozważna, ryzykowna, wreszcie: karkołomna. Tautologia, sprzeczność, nierozwikłane przeciwieństwo wewnętrzne. Bo głupiec, który wie o swojej głupocie, nie jest głupcem. Antek obsesyjnie podejmował się rzeczy niemożliwych, które również nie mogły przynieść chwały, prestiżu, awansu ani nawet pieniędzy.

Jest jeszcze jedno wyjaśnienie – że Antek sam był głupcem. Może po prostu paranoikiem. Może dręczyły go natręctwa, osobliwe, bo ideologiczne.

Uczy się kłamać

Może wstyd powiedzieć, że podsłuchałem rozmowę. Ale nie taką, jak zawsze, tylko rozmowę człowieka ze sobą. Mówił głośno, nie wiedział, że ktoś go słucha. A ja nie mogłem się oderwać i tak po prostu odejść.

Uczę się kłamać. Ha, to może być nawet przyjemne, z pewnością intrygujące. Nareszcie przełamałem bariery, granice, zapewne zaszczepione w okresie dzieciństwa. Uczę się kłamać, nie tylko żeby lepiej na tym wyjść, ale żeby nie sprawiać przykrości, nie ranić, nie sprawiać bólu. To trywialne, wiem, lecz okazało się, że trywializm potęgą jest, jakkolwiek by nie odsądzać go od czci i wiary.

Kłamię, żeby nie milczeć. Bo milczenie bywa większą potwarzą, niż wypowiedziana prawda. A przecież najważniejsze, by było miło, przyjemnie, żebyśmy nawzajem nie podcinali sobie skrzydeł, nie zagaszali ducha, nie koncentrowali się na negatywach. Ma być pozytywnie! To i będzie!

Kłamię, kiedy ludzie proszą, by kolejny raz wysłać plik, który już wysłałem kilka dni, tygodni, miesięcy temu. Mógłbym przecież odpowiedzieć – ty nie szanujesz mojej pracy, którą już raz dla ciebie zrobiłem. Ten plik tworzyłem godzinami, dniami, może i tygodniami, wysłałem ci, a ty go po prostu zgubiłeś, skasowałeś, zapomniałeś. Bezczelny draniu! Czy ja jestem informatykiem, redaktorem, fotografem, lekarzem, inżynierem, menadżerem, tłumaczem, czy jestem twoją sekretarką od spraw zapomnianych?

Ale nie powiem tego, nie napiszę w smsie, messengerze, facebooku, whatsappie. Odpowiem – że mnie nie ma, wyjechałem, że jestem w kolejce do lekarza, na szlaku na Małołączniak, na łódce na Tajty i wrócę za cztery dni, a może nawet w Chinach, przecież zawsze chciałem zobaczyć Chiny, a nawet Dubaj. Albo że ja też skasowałem ten plik, bo przecież, do jasnej anielki, miesiąc temu skończyliśmy pracę, a nie umawialiśmy się na archiwizowanie, które zwykle robię nocami, na dwunasty dyskach twardych, a takich drobnostek nawet szkoda archiwizować, skoro wiadomo, że nikt nawet nie myśli o archiwizowaniu, bo potrzeba na już i na teraz, a nie na za miesiąc. „A ty mi tak po prostu prześlij jeszcze raz, bo sobie skasowałem, zmieniłem telefon, kliknąłem nie to, co trzeba, bo była burza, bo syn utopił mi dysk twardy, bo ty zawsze masz, trzymasz u siebie, bo jesteś zabezpieczony, no jesteś profesjonalistą”.

Zaczynam być profesjonalistą od mówienia nie całkiem prawdy. Trochę mi to zajmie, bo podobno dziesięć lat trzeba, by człowiek nauczył się czynności do tej pory mu nieznanych. Może zdążę przed emeryturą, ale odetchnę, pozbywszy się skrupułów. Tak tak, każdemu się może zdarzyć – zapomnieć, skasować, kliknąć. Mnie też się może zdarzyć. Ale od dziś przestaję się tym przejmować. Gdy mam w ręku wszystkie karty, nie zawaham się ich użyć. Wszystko po to, by było przyjemnie i miło. To nie będzie niczyja wina, ani twoja, niefrasobliwy kliencie, ani moja, bo przecież chciałem jak najlepiej. Lecz po prostu się nie da. Nie dziś, nie teraz, nie zaraz. Może za tydzień, muszę sprawdzić, ale nawet sprawdzić teraz nie mogę, bo zmierzam na Spitsbergen. Ale nie martw się, będzie dobrze. 

Umięśniony mięśniak

Umięśniony mięśniak zaczął mnie obserwować na Instagramie. Nie wiedziałem, że jest umięśniony, dopóki nie wszedłem na jego profil. Na każdym zdjęciu – on, co najmniej bez koszulki, żeby było widać bicepsy i rzeźbiony brzuch. Są też filmiki – o tym, jak np. chodzi poziomo, w powietrzu, trzymając się rękami cienkiej rurki. Szacun! Wyświetlone prawie trzy tysiące razy!

Co więc spodobało mu się w moich zdjęciach? Nie ma na nich nikogo umięśnionego, to głównie ludzie na ulicy, babcie, dziadkowie, ale też w średnim wieku kobiety, mężczyźni, nie unikam nastoletnich dziewczyn. Zwykle są zagubieni, zamyśleni spieszący gdzieś, albo nigdzie się nie spieszący, no wiecie, jak na ulicy. Ale nie widać bicepsów ani umięśnionych brzuchów, bo po ulicy nie chodzą ludzie bez koszulek. Co przyciągnęło mięśniaka do moich zdjęć? On zajmuje się fitnesem i układaniem diet, ale może wewnątrz tęskni do zwykłych, codziennych postaci? Fascynują go ludzie w tramwajach, autobusach, na przystankach, przy wystawach sklepów, na chodnikach? Czarno-białe zdjęcia. Mięśniak ma na profilu ponad jedenaście tysięcy obserwujących, sam zaś obserwuje zaledwie ośmiuset. Czyżbym był w tej niewielkiej grupie jego wybrańców? Czym zasłużyłem?

Tym bardziej dziwne, że mnie nie nachodzi wcale ochota obserwować mięśniaka. Taka to różnica w zainteresowaniach. Co prawda przez chwilę rozważałem, czy w ramach wdzięczności nie kliknąć jego przycisku „obserwuj”, ale jakoś nie mogę się przełamać. Wiem, że to nie do końca fair, bo wśród ludzi powinna działać zasada wzajemności. Myślałem, że może napiszę do niego i podziękuję za obserwowanie moich zdjęć, może przeproszę, że nie odwzajemniam. Nosiłem się z tym zamiarem dwa dni, zanim się wreszcie zdecydowałem. Kiedy otworzyłem zakładkę „obserwujący” i przewinąłem w dół okazało się, że nie mogę umięśnionego znaleźć. Może zapomniałem jego nick, albo coś dziwnego się stało. Szukam, szukam, i nie ma. Nie podziękuję więc. Szkoda…

Daleka droga do ogrodu

Im dłużej śpi tym gorzej się czuje. Poszukuje więc ratunku w pisaniu, właśnie teraz, w tej chwili. Podobnie jak w nocy, gdy wrócił do domu. Nierozważna jest to próba, ponieważ pisanie nie wychodzi mu ostatnio w ogóle. Jak głupie jest więc poszukiwanie uspokojenia w tym, co mu nie wychodzi? Próbuje udowodnić sobie, że w czymś nie jest kiepski. Świadomość, że jest kiepski, nie pozwala mu odpocząć, wzmaga frustrację. Tym bardziej, że kiedyś, jak sądził, nie był kiepski w pisaniu. (Przecież opinia paru tam osób to zbyt mało, żeby pomyśleć o niej na poważnie.)

To czego mu naprawdę trzeba, to usiąść w ogrodzie, tam gdzie widok otwiera się na trawę, pracowicie koszoną przez ojca w zeszłym roku. (Podobnie jak w poprzednim. Ojciec jeszcze żyje i ma się nadzwyczaj dobrze.) I na niebo, gdzieniegdzie zaciągnięte chmurami.

Usiąść w ogrodzie, ale bez książki, bez aparatu fotograficznego, a tym bardziej – bez komputera. Ale jak to zrobić, skoro te wszystkie sprzęty same pchają się do rąk. (Telefon musi zabrać, na wypadek, gdyby zaczął tracić przytomność). No właśnie, telefon musi zabrać i tu jest niebezpieczeństwo.

Chwila na ławce

Działamy w szalonym kieracie. Czasem niektórzy z nas siadają na ławce w słońcu i będąc tam dłużej niż trzy minuty stwierdzają, że tan kierat jest bez sensu, że wiele w życiu tracą działając w nim i że tak dłużej nie mają siły. Średnio po około piętnastu, dwudziestu trzech minutach dajemy radę odsapnąć na tyle, aby znów rzucić się w szalony kierat. I tak mamy szczęście, bo pozostali nie mają nawet tych piętnastu, a nawet tych trzech minut.

abstrakcja, fot. Beniamin Kubic

fot. Beniamin Kubic

To coś jest niedaleko od każdego z nas

To wszystko, nad czym pracujemy – nasza praca zawodowa, zmagania z przepisami, prawem, z dojazdami do pracy, zakupami, sprzątaniem, układaniem rzeczy na półkach, remontami w domu, podpisywaniem umów na nowy abonament telefonu komórkowego, opłacanie ubezpieczenia OC za samochód (znowu drożej niż rok temu) – to wszystko, to nie jest istota życia. To może zaledwie wstęp, albo margines. To jakiś dodatek, materiał (jak u krawca, jeszcze nawet nie wykrojony), to faktura, forma, ale nie treść.

Co jest treścią? To niełatwo opisać. Zwłaszcza po dniu takim jak dzisiaj, w którym prawie trzy godziny to czysta podróż busem, w aucie, dwie godziny – strawione na spożywanie pokarmów. Kolejne dwie godziny na uganianie się za bzdurami, układanie czegoś w szufladach czy na półkach. Na szukaniu w internecie produktów, które mają polepszyć codzienny byt, pracę. Na formułowaniu na piśmie problemu współpracy z niesolidną firmą. Ten dzisiejszy dzień wyssał z duszy siłę na rzeczy, które są poboczne, mało ważne, nie są esencją,treścią życia. Na drobnostki, szczegóły. Czy zostało coś na istotę spraw…?

Studnia świadomości, Przychodnia ul. Szwedzka, fot. Piotr Kubic

Na szukanie fragmentów dwóch spektakli, około trzydziestosekundowych, które najlepiej oddałyby wobec publiczności charakter przedstawień. Czy ktoś zdaje sobie sprawę, jak trudno wybrać fragment trzydziestu sekund z przedstawienia tak, aby przekazać, o czym ono jest? Nie tylko pod względem treści, ale i nastroju. Zafałszować nie jest trudno. Dramat można pokazać jako komedię, proszę bardzo. Albo odwrotnie. Lecz niech nie umiera wiara w to, że reklama, która jest fałszerstwem, ma krótkie nogi. Gdzieś ciągle uczciwość jest w cenie, odbiorcy czują to podskórnie. Odbiorców się zdobywa konsekwencją i uczciwością. Niech tak będzie i tak zostanie.

Córka ma do odrobienia lekcje. Jest już późno, powinna spać. Zarówno lekcje do odrobienia, jak i fakt, że powinna spać, to rzeczy drugorzędne. Ważniejsze jest coś innego, coś, co jest obecne wśród nas, kiedy w trójkę, zmartwieni, pochylamy się nad jej zeszytem. W kuchni, za której oknem króluje już ciemność. To coś wyczuwam wyraźnie, tę najważniejszą rzecz, ale czy umiem ją opisać…?

Nie wolno dać się zmylić, że urządzanie domu, poszukiwanie pracy, zmaganie z absurdami codzienności, walka o lepszy byt to sedno naszego życia. Esencja jest niedaleko każdego z nas. To jak celowanie w tarczę, ale nie w widoczną w centrum dziesiątkę, tylko trochę obok. To nie polega na byciu dokładnym, idealnym, na spełnianiu szczegółowych marzeń, na osiąganiu jasno określonego celu. Jak to ktoś napisał – szczęście nie polega na tym, że osiąga się orgazm za każdym razem. O tę właśnie dokładność, albo raczej – niedokładność chodzi. To nie jest jak McDonald, który w każdym kraju, pod każdą szerokością i długością geograficzną, serwuje takiego samego Big Maca. Ten prymitywny ideał stał się zaprzeczeniem ideału.

Obrastamy

Okno w sypialni jest uchylone, dlatego wpada przez nie dźwięk. Ten sam, co zawsze, z drugiej strony ulicy; agregat chłodniczy. To znak, że można już zasypiać.

Pod koniec dnia sensy życia rozchodzą się, jak ból mięśni, który przestaje się czuć, ze zbytniego zmęczenia. Jak okiem sięgnąć, w każdym miejscu mieszkania pozostało tak wiele do zrobienia, mimo popołudniowych i wieczornych porządków. Umyć okna, ale cóż to jest umyć okna wobec wszystkich potrzeb uporządkowania, które czekają na swoje zaspokojenie? Odkurzyć! Ale cóż to jest odkurzyć? To zaledwie. Tylko. Poukładać, ale jak i gdzie? 

Obrastamy w kolejne przedmioty, drobne i większe, często niedrogie, dlatego je kupujemy. Lecz dla każdego z nich trzeba znaleźć miejsce. Kupowanie staje się zmorą, bo szybko stwarza problem. Na próżno ślemy apele do samych siebie, do dziadków, gości przychodzących na urodziny – nie kupujcie już! Nie mamy gdzie ustawiać, chować tych wszystkich rzeczy, które nam dajecie.

Czasem przychodzi mi na myśl takie oto podsumowanie naszych czasów: wiek sprzeczności. Chcemy mieć jak najwięcej, ale im więcej mamy, tym mamy mniej. Cieszymy się wolnością o jakiej nie marzyli nasi przodkowie, ale czujemy się coraz bardziej zniewoleni.

A może to tylko taka pora, bo już po północy. Właśnie wtedy sensy życia przestają być jasno określone, uchwytne. Głupie pytania (po co ja tym wszystkim się zajmuję?) przychodzą na myśl, bo jest po prostu późno. Zanim więc powstanie daremna teoria tłumacząca sens zanikania sensów, może warto się położyć i usnąć natychmiast, nawet bez zamykania oczu.

Nowa kamienica, niebo i pościel, fot. Piotr Kubic

Korwin i burza piaskowa na Marsie

Na dobranoc oglądnęliśmy, dzieci i ja, film, opowiadający o badaniach naukowych Marsa.

W miarę prowadzonych badań dowiadujemy się coraz więcej. A wtedy wiedza sprzed dziesięciu, dwudziestu, pięćdziesięciu, stu i tak dalej lat wydaje się anachroniczna. Lecz przecież po nas przyjdą następni, a osiągnięcia, które dziś uważamy za rewolucyjne, staną się tylko drobnym etapem. Niezmienne pozostaje jedno – tajemnica pierwotnej przyczyny, tajemnica sensu, tajemnica celu, do którego zmierzamy, o ile taki istnieje.

Ten skromy film pokazuje niewielki wycinek trudu człowieka, zmierzającego do poznania świata, do którego trafiliśmy, którego jesteśmy częścią. Żyjemy w epoce, w której tysiące laboratoriów i pewnie setki tysięcy naukowców badają świat na różnych odcinkach. Te badania nie mają końca i wcale nie doprowadzają do jakiegoś ostatecznego wniosku. To jest zastanawiające, niesamowite, a nawet porażające. Im więcej próbujemy poznać, tym bardziej zdajemy sobie sprawę, że stoimy przed jakiś ogromem, z którego udało się uszczknąć, poznać, dopiero malutki kawałek.

Ale zdać sobie z tego sprawę mogą ci, którym dane było zyskać jako takie wykształcenie i mają jeszcze na tyle wolnego czasu oraz rzadkiej pasji, żeby się nad tym zastanawiać. Cała reszta pędzi jak w bezmyślnym stadzie, dążąc do polepszenia sobie warunków materialnych i do tego, żeby moje było na wierzchu.

Zresztą to polepszanie również nie ma końca. Mając mało marzymy o tym, żeby mieć więcej. Kiedy mamy trochę więcej to okazuje się, że dopiero zaczynamy sobie zdawać sprawę z tego, ile można by jeszcze zdobyć. W tym dążeniu do posiadania coraz więcej i polepszania sobie bytu można się jednak zatrzymać i to jest jedyny ratunek. Można przecież zdać sobie sprawę, że to na dłuższą metę nie ma sensu, oraz jakimś sposobem zdystansować się do tego, co nakazują nasze prymitywne odruchy.

A w telewizji, radiu i internecie minął właśnie temat kolejnych wyborów. Przy tym – dywagacji, dlaczego Korwin zdobył tyle głosów. W tym czasie na Marsie – spokój. Przechodzą kolejne burze piaskowe, zaś piasek do głównie tlenek żelaza, czyli pon naszemu, rdza. Czym wobec Marsa jest np. historia najstarszej ludzkiej cywilizacji w Chinach? Po pierwsze – jest bardzo krótka, jak mgnienie. Po drugie – w swojej krótkości jest niezmiernie bogata, bo obecność człowieka, z jego przemożną tendencją komplikowania świata, to sprawiła.

Mimo tego nasycenia, mimo ludzkich osiągnięć w konstruowaniu cywilizacji, z jej kulturą, mechanizmami społecznymi, my ludzie wydajemy się bardzo bezbronni. Jest w tym paradoks. Patrzę na polityków, kiedy wjeżdżam do Krakowa – zerkają na mnie ciągle z billboardów wyborczych. Jeden z nich to „ambasador sportu”, głupota jakaś kompletna. Zastanawia mnie, dlaczego my, synowie gwiazdy (bo powstaliśmy poprzez wybuch supernowej), zniżamy się do takiego prostactwa, śmieszności, idiotyzmu? Jesteśmy bezbronni wobec własnej głupoty, której pozbawione są zupełnie zwierzęta. Jakby wyposażenie nas w rozum i świadomość było wpierw krokiem wstecz i dopiero rozwinięcie tej świadomości mogło przynieść jakiś zysk. Ale rozwijanie świadomości przychodzi nam opornie. I to jest marność…

Takie tam narzekanie

Siedzę prze komputerem i wrzucam na stronę www biogramy twórców, które dostałem emailem. Taka to zwykła robota sekretarki, nudna, żmudna, a czas płynie. Mając wolną od myślenia głowę zastanawiam się, jak to możliwe, że ludzie, którzy mają fantastyczne CV i są m.in. twórcami na przykład video-artu (czyli na co dzień tworzą na komputerach piękne rzeczy), mają tak fatalnie sformatowany tekst mówiący o nich. Ktoś, kto im to pisał lub przepisywał, zamiast cudzysłowów otwierających wstawiał dwa przecinki, a zamiast zamykających – dwa apostrofy. Nie wiedział też, że przed przecinkiem nie zostawia się spacji… Nie wspomnę o tym, że czasem też zdarza się formowanie akapitu za pomocą odstępów. I tak sobie myślę, że oni to CV wysyłają do różnych miejsc, i wszędzie tam jakiś pracownik – grafik, łamacz tekstu, czy nawet zwykła sekretarka – mozolnie poprawiają te spontaniczne inwencje, wykorzeniając jak samorosłe krzaki.

To w sumie są oczywiście małe bzdurki, ale kiedy się głupawo je poprawia, to takie przychodzą myśli do głowy. Przepraszam, już kończę…