Listy mailingowe to jak nasiona i pyłków drzew, krzewów. Przedwczoraj, rano, z naszego okna na pierwszym piętrze obserwowaliśmy pyłkowy deszcz, kurtyną przegradzał ulicę, szedł w kierunku pawilonu handlowego, lokalu, którego nikt nie chce wynająć, bo w okolicy nie ma ruchu, po prostu.
Listy mailingowe ślą listy do tysięcy skrzynek komputerowych. Zapychają je, denerwują właścicieli, którzy wpierw mają nadzieję, że klikając na „zrezygnuj” pozbędą się natrętów. Niestety, tym więcej spływa im starannie przygotowanych „ziaren”, próbujących zapłodnić inwencję, połechtać duszę i wyciągnąć nieco grosza z portfela.
Śmieszne, kiedy nawet wydawnictwo „Charaktery” sięga po najbardziej populistyczny temat („piłka nożna”, kiedy Polacy jeszcze w grze), by zainteresować kolejnym numerem. U moich rodziców, jakimś trafem, na półce w biblioteczce stały dwa tomy „Psychologii” Włodzimierza Szewczuka. Nastolatek sięgał do nich z nadzieją, że pozna sposoby wpływania na ludzi, a tam, na szarych kartkach, były jakieś wykresy, ruchy gałek ocznych, jakieś prądy nerwowe, relaksacje neuronów. Dziś „Charaktery” mizdrzą się do szerokiej grupy czytelników, a chłopak, który zaczynał od Szewczuka, uśmiecha się na błyszczący papier i malownicze grafiki, uspokajająco ładne.
Metody marketingowe, adresowane do gnomów. Czasem współczuję, bo przecież siedzi gdzieś tam człowiek, który wymyśla te hasła (kopywrajter), stara się, bo jego płaca zależy od procentów w wynikach, których efektywność tak łatwo przecież określić. Ściema, kolego, wiemy, ty i ja, że to ściema. Widzę w wyobraźni, jak się wysilasz, by trafić do mnie celnym hasłem. Ale ja, dla ciebie, nie mam twarzy, moja twarz to rozmazane oblicza tłumu, czyli nikogo. Strzelasz papką, twoje strzały mijają mnie, nawet nie muszę się uchylać. Cieszę się, że ktoś Ci za to płaci, bo każdy potrzebuje z czegoś żyć. Właśnie robię porządki w skrzynce pocztowej, przeznaczonej na spam.