We Wrocławiu – sukces teatralny, który z pewnością przejdzie do historii polskiego teatru – „Dziady” Adama Mickiewicza w pełnym tekście, bez skrótów, wszystkie części w jednym spektaklu. Czternaście godzin. Gigantyczna, tytaniczna praca.
To fascynujące.
Kładę się wieczorem do łóżka. Nade mną puste ściany. Tak się złożyło, że w malutkiej, wąskiej sypialni łóżko zajmuje całą szerokość; do okna-balkonu idzie się przez łóżko. Nie ma żyrandola, na suficie majaczą cyfry zegara wyświetlone projektorkiem. Okno balkonowe zasłonięte zasłonami o pionowych liniach, w kolorze prawie takim samym, jak te cyferki.
Dwie kropki migają między „23” a ”03”. Jakże one szybko migają! To sekundy…? Niemożliwe! Zerkam na zegarek na ręce, żeby sprawdzić. Rzeczywiście. Sekundy mojego życia pędzą w zatrważającym tempie. Tyle sekund! Tyle treści, tyle przestrzeni między nimi umyka niczym pstryknięcie palcami. W martwocie i ciszy.
Gdy z przeciwległej ulicy wyjeżdża samochód (rzadko o tej porze), jego światła prześwietlają zasłony, prążki omiatają ściany i nikną. Znów bezruch.
Ilekroć po premierze wracam do domu, mam wrażenie, że ta pustka i ta cisza są moim celem, wytchnieniem, prawdziwszym sensem. Że tamto, co pozostało na scenie, łącznie z owacjami i najpierw triumfalnym, a potem zmęczonym bankietem, to tylko tymczasowa zabawa, zajęcie czasu i uwagi niezbędne duszy właśnie po to, by w końcu zanurzyć się w bezruchu i ciszy.
Do ciszy zaczynam dochodzić już w samochodzie. Najpierw włączam głośną muzykę, bardzo inną od tej, która kręci mi się w głowie po spektaklu. Zabijam, otępiam te rytmy wypracowane na scenie. Szukam od nich uwolnienia, lecz na początku cisza jest zbyt subtelna, zbyt daleka, by do niej z miejsca przystąpić.
W ciszy jest nieskończoność, wobec ciszy trzeba się skłonić, zwolnić i zatrzymać, jak ona. Ostateczna tajemnica naszego bytu. Pyta mnie, czy naprawdę potrzebuję tego wszystkiego, czego próbuję dokonać, co osiągnąć, po sobie zostawić…? Te wszystkie rozważania, dywagacje na temat konstrukcji społeczeństwa, roli teatru czy czegokolwiek innego, funkcji spuścizny narodowej i innej, świadomości doniosłości misji tej lub owej. Jakże to wydaje się tymczasowe, a przez to marne. Teatr jest tylko przykładem, chodzi o życie i wszystko, czego się w nim podejmujemy.
Kropki zegara migają teraz wolniej, jak mi się zdaje. To lepiej. To znaczy, że jestem bliżej ciszy, bezruchu, tajemnicy nieskończoności. Z nią, przy niej, mogę wreszcie usnąć.