Czesiek nieuchronnie zmierzał do granicy, ale o tym nie wiedział. Było to tak, jakby wszedł do pokoju i zobaczył ludzi, których do tej pory widział tylko w telewizji, albo na plakatach wyborczych. Tam wyglądali w porządku, a tutaj – jeden bez marynarki, drugi w marynarce, ale bez koszuli. Trzeci trzymał ręką opadające spodnie, czwartemu z butów wystawała słoma, a piąty w ogóle nie miał butów.
Czesiek pytał po kolei każdego o brakujące części ich garderoby, ale wszyscy uparcie milczeli, nieznacznymi tylko ruchami głowy lub ramion dając znaki, że to pytanie powinno być skierowane do kogoś innego. Czesiek nie mógł tego pojąć, bo w telewizji byli wygadani, a na plakatach pewni siebie.
Na biurku pod oknem znalazł plik pomiętych kartek papieru, mazakiem wypisywał na nich słowa: „dlaczego?”, „powiedz!”, „daj znak” i spinaczami do papieru przypinał karteczki do poruszających się leniwie i bezładnie postaci. Te zerkały na niego obojętnie.
Czesiek doszedł do granicy, poza którą nikt mu już nic nie powie. Czesiek zostaje sam i wie tylko tyle, że musi zadać wszystkie pytania, do końca. Wszystkie, które przez lata przyszły mu do głowy, a których bał się, wstydził, wahał zadać. Że milczenie tamtych będzie jedyną i to najlepszą odpowiedzią dla wszystkich. Bo oni nie mogą przyznać się do błędu, a przed Cześkiem było już wielu takich jak on, i wszyscy prędzej czy później milkli. I Czesiek teraz myśli, wściekły i bezsilny, że nigdy nie przestanie pytać, ale i o tym nie wie, że przestanie.