Miejsce, do którego przyjechałem, odczuwam jako Duchową Mekkę. Tuż przed północą, padając z wyczerpania, stałem przy wielkiej półce z książkami i słuchałem, jak kuzynka Gośka poleca mi pozycje wydawnicze, jedne po drugich. Zanim kończyła opisywać jedną książkę, przechodziła do następnej, a w jej głosie dało się słyszeć zadyszkę, może jak u biegacza, który wznosząc się na pagórek widzi przed sobą następny i następny, i już nie może się doczekać, by je wszystkie zdobyć jak najszybciej. Powinienem iść spać, ale jak iść, skoro oto jest ten moment, którego pominąć, przerywać, kończyć nie powinno się nigdy, lecz należy pozwolić mu wybrzmieć wraz z fascynacją, która go stworzyła.
Jeden z tropów ma swój początek dżdżystego dnia podczas imprezy „Lato z książką” w Łebie. Tam Krzysztof Mroziewicz, w trakcie autorskiego spotkania, opowiadał o zjawiskach współczesnego świata. Sześćdziesiąt minut minęło niezauważalnie, przenosiliśmy się w wyobraźni w różne rejony świata – Kuba, Jugosławia, Rosja, Birma, Afganistan. Siedzieliśmy pod namiotem, którego plandeka dźwięczała markotnie w kroplach deszczu. Za naszymi plecami, portowym kanałem, przepływały wycieczkowe stateczki, na których tętnił bas dyskotekowej muzyki przy wtórze wrzaskliwych głosów rejsowych konferansjerów.
Krzysztof Mroziewicz wymienił wtedy książkę „Ucieczka od wolności” Ericha Fromma. Trzy dni potem, po przejechaniu stu siedemdziesięciu kilometrów, w pewnej wiosce na Pomorzu Zachodnim, siedziałem przy dużym stole w obszernej kuchni. Za oknem powoli ciemniał letni wieczór, a wujek Staszek, w toku dyskusji na temat współczesnego świata, wychodził co chwila i przynosił kolejne książki. Dwie, trzy z nich to były grube, choć nieduże tomy, rozprawiające o tym, że współczesne regulacje społeczne, wprowadzane na drodze społecznego porozumienia, mają za zadanie obronić człowieka przed złem znajdującym się w nim samym.
Po którejś wymianie zdań naszej dyskusji wujek wstał znowu i zniknął za drzwiami. Po chwili wrócił trzymają w ręku niewielką książeczkę o kremowej okładce. „Z tych wszystkich rozpraw tę naprawdę warto przeczytać” powiedział, gdy położył ją na stole. Sięgnąłem po i przeczytałem brązowy napis: Erich Fromm / Ucieczka od wolności.
Teraz, rankiem, czytając pierwsze strony, zastanawiam się, jak to możliwe, że trafiłem na tę książkę tak późno. Może musiałem oglądnąć wcześniej te wszystkie filmy o Hitlerze i Stalinie…?
„Wolność, mimo, że przyniosła [człowiekowi współczesnemu] niezależność i władzę rozumu, uczyniła go samotnym, a przez to lękliwym i bezsilnym” czytam w krótkim wstępie napisanym przez samego Ericha Fromma. „Owa izolacja jest nie do zniesienia i ma on do wyboru albo ucieczkę przed brzemieniem wolności ku nowym zależnościom i podporządkowaniu, albo dążenie do pełnej realizacji wolności pozytywnej, która opiera się na jedyności i niepowtarzalności człowieka”.
Wolność nieuchronnie prowadzi do uczucia samotności. Lecz „istnieje tylko jedno możliwe, twórcze rozwiązanie dla złączenia zindywidualizowanego człowieka ze światem: aktywna solidarność ze wszystkimi ludźmi, miłość i praca, dzięki którym człowiek zjednoczy się na nowo ze światem, już nie za pomocą pierwotnych więzi, lecz jako wolna, niezależna jednostka”. Jeśli to zjednoczenie nie uda się, z najróżniejszych powodów, „wolność staje się nieznośnym ciężarem. Staje się równoznaczna ze zwątpieniem, z życiem pozbawionym sensu i celu. Wtedy rodzi się potężna tendencja do ucieczki od tego rodzaju wolności, bądź ku podporządkowaniu się, bądź też w stronę jakiegokolwiek związku z ludźmi i ze światem, który zapewniłby uwolnienie się od niepewności, nawet za cenę utraty własnej wolności”.