Upalnym latem, sześcioletni chłopak, w wiosce na Pomorzu, pogonił za małą brunetką, dziewięcioletnią dziewczynką. Obok wsi, dokąd prowadziła piaskowa droga, był nieduży teren, piaskownia. Ze złotego w promieniach słońca zagłębienia wybierano piasek. Ktoś zostawił tam kiedyś żelazne, zardzewiałe konstrukcje, wysokie na kilka metrów, wśród których kryły się, bawiły dzieci. Rozgrzany metal promieniował ciepłem i czerwienią, wśród piasku. Ani chłopak ani dziewczyna nie zastanawiali się, skąd ta piaskownia, skąd konstrukcje. W upale lata, w zapachu rozgrzanej, pomorskiej ziemi, wśród gorąca piasku.
Po czterdziestu latach kolejny sześcioletni chłopak jest gotowy wyruszyć w piaskownię. Znów upalne lato i znów piaskowa droga. Znów zapach piasku, żelaznych konstrukcji już nie ma, może rozpadły się w rdzawy pył. Ojciec uważa, że powinien móc coś powiedzieć, coś o tym: dlaczego, po co, w jakim celu – piaskownia. Nie umie. Czuje, że to porażka. Próbuje porażkę przekonstruować w normalność. Próbuje się pogodzić z tym, z czym nie przypuszczał, że będzie się godzić. Że niezadawanie pytań to stan przejściowy, a zadawanie pytań – jest jeszcze bardziej przejściowym stanem. I że kiedyś podejmował się pracy, by znaleźć odpowiedzi, a teraz podejmuje się pracy, żeby zagłuszyć brak odpowiedzi.
Brak odpowiedzi jest dotykiem nieskończoności.